Dlaczego gry mnie nudzą i czemu myślę o Nintendo Switch?

W życiu każdego gracza (szczególnie trochę po czasach gimnazjum/liceum), przychodzi straszny okres. Lubię nazywać go wypaleniem. Tak samo wtedy, gdy czujecie w pracy, że to już nie jest to, że wykonywane przez was zadania, już nie sprawiają wam przyjemności i jedyne o czym myślicie to koniec dnia i pójście do domu. Gdzie czeka na was ulubiona gra i oddacie się w wirtualnej rozrywce. Myślicie, że odpalacie tytuł, w którym dobrze się czujecie i..?

Niestety, u mnie to nie wychodzi. Często dzieje się tak, że wyłączam grę po kilku minutach zabawy lub nawet jej nie uruchamiam. Staram się zająć wolny czas czymś innym, równie mało pożytecznym, co granie. Zwykle siedząc i tracąc czas przeglądając mniej lub bardziej śmieszne kotki w Internecie. Co więc się ze mną dzieje?

Gdyby problem leżał we mnie, to inni gracze nie mieliby podobnych odczuć, nie szukali rozwiązania.

Więc czyja to wina? Jako głównego i pierwszego winowajcę wskazuję całą branżę gier wideo. A szczególnie tych od tytułów AAA i AA+. Producenci skupiając się na największych tytułach, pompują w nie gigantyczne sumy dolarów. Nie tylko na samą produkcję, ale i na coraz bardziej wszędobylski, marketing. To drugie szło by przeboleć, gdyby ich gry nie cierpiały jakościowo na tym niesprawiedliwym podziale. Zastanawiam się czy czasami budżet reklamowy nie przekracza tego przeznaczonego na produkcję? W Polsce może tego tak nie widać, ale w innych krajach? Reklamy na autobusach, przystankach czy też spore banery reklamowe, w najbardziej uczęszczanych miejscach. Pójdziesz do zwykłego Tesco, a tam BUM! Stoisko reklamowe z Call of Duty. Czy to już nie lekka przesada?

Call of Duty
Call of Duty

Dla mnie zdecydowanie. Grając w ostatnie wielkie tytuły – Call od Duty, Far Cry, Forza, Dishonored, Watch Dogs – widzę ten sam schemat. Coraz więcej ładnych trailerów, wypowiedzi twórców na temat tego co oni nie czynią by gra była zarąbista i odjazdowa nawet kawałki sztucznie generowanych gameplayów, atakujących na każdym kroku, szczególnie krótko przed premierą. Oferują świetną zabawę, oryginalne podejście i lepszą grę niż konkurencja. Chłonąc te wszystkie miłe słowa i piękne filmiki, siadam do komputera, uruchamiam ten zapowiadany cud i srogo się rozczarowuję. Chłam chłamem, chłam pogania.

Technicznie nie są to złe produkcje. Wystarczy porównać je do czegokolwiek innego na rynku, są spójne i opowiadają jakąś historię z ciekawym gameplayem. Ale ile razy można wałkować to samo? Po kilkunastu latach grania w kopie kopii CoDa, mam już dość beznadziejnych scenariuszy, powtarzalności całej rozgrywki czy beznadziejnego oskryptowania rozgrywki. Najgorsze grzechy największych producentów to powtarzalność i strach przed zmianami. Jak łatwo zdobyć graczy, pokazało DICE ze swoim Battlefield1. Czy musieli się mocno starać? Moim zdaniem nie, wystarczyło, że zaproponowali coś nowego w temacie wojny, coś czego nie widzieliśmy od jakiegoś czasu i do czego warto wrócić. Wystarczy przypomnieć sobie co się działo po wypuszczeniu trailera do najnowszego CoD i porównać to z BF1. Ilość łapek w dół, pod dziełem Activision odpowiada na pytanie, czego gracze potrzebują. Powiewu świeżości czy odgrzewanego kotleta?

Niektóre gry przeżywają taką powtarzalność i dalej chce się w nie grać, bo są zwyczajnie dobre. Potrzebują tylko paru usprawnień, lepszej grafiki, nowych map. Na szczęście są twórcy, którzy słuchają graczy i starają się im zaproponować najlepsze rozwiązania. Dobrym przykładem jest tutaj Dark Souls, gdzie gra zdobyła wiernych fanów, właśnie za sprawą świeżości swojego tytułu, mimo że mogła by odcinać kupony, nie zostawiła swojej produkcji na lodzie. Każda część to coś innego, nie muszą wypuszczać czegoś niedopracowanego co rok, by cyferki u księgowych się zgadzały – mają czas by ukończyć swoje dzieło i wypuścić je takim jakie chcą. A gracze to doceniają, rzucając się na takie tytuły i zwiększając znacząco ich sprzedaż.

Jest niewielu twórców gier AAA, którzy nie są do bólu schematyczni i potrafią odświeżyć markę, przestając produkować tanie kopie gier na kilka lat, by stworzyć coś z efektem wow. Wystarczy wspomnieć tutaj Rockstara, który wydał na GTA V razem z promocją za oszołamiającą sumę 268 mln dolarów. Po zaledwie pierwszej dobie, wygenerowała ponad 800 mln dolarów przychodu. Kiedy już wyszła wersja na PC – grałem non stop, świetnie się bawiąc z kolegami. Kolejnym fajnym przykładem, może być najnowszy DOOM, gdzie id Software pokazało jak można zrobić prostego fpsa i przyciągnąć do ekranów, na długie godziny, tysiące graczy

Lecz nie tylko najsłynniejszymi tytułami świat gier żyje. Są też gry mniejszych producentów, które w większości niestety aspirują by być tymi największymi. W porównaniu do swoich droższych odpowiedników, nie oferują nawet dobrego zaplecza technicznego. Łączą wszystkie wady gier i nie mają praktycznie żadnych zalet. Przez co powstają srogie niegrywalne potworki. Przykład? Seria Homefront, nieudane próby podrobienia dobrego symulatora farmy czyli Farm Expert 2017, same się tutaj nasuwają. Poza największymi firmami, ciężko oczekiwać czegokolwiek, bo widać jak to wychodzi.

Call of Duty
Call of Duty

Ratują tutaj trochę branżę gry od niezależnych producentów (czy też z jakimś małym wsparciem finansowym). Trochę to u mnie małe niedopowiedzenie, bo przez większość czasu mam uruchomione tytuły Indie. Problemem takich gier jest ich ilość i ograniczenie do rynku PC. Jako że każdy może zrobić grę jeden trochę lepiej, drugi trochę gorzej) jest wiele dziwnych kwiatków, niedokończonych produkcji które zostawiły graczy. Ciężko wyszukać coś dobrego, a jak już coś się znajdzie, często okazuje się totalnym crapem. Tak jak ostatnio zrecenzowany przez nas, dobrze zapowiadający się, Project Highrise, niedokończone produkcje z serwisu KickStarter czy gry w wiecznej alfie jak DayZ i H1Z1, to przodujący rak w kategorii nieudanych mniejszych produkcji. Nie zachęca to do inwestowania niemałych pieniędzy na początkujące produkcje i dawania im szansy. Kolejnym problemem jest częstotliwość aktualizacji, a raczej ich brak przez długie miesiące. Zwykle nad takimi grami siedzi kilka osób, przez co wszystko trwa wieeeeeeeki. Subnautica, jedna z ciekawszych gier niezależnych z końca 2014 roku, świetna i świeża produkcja, oferująca coś czego do tej pory nie było. Po ponad dwóch latach, dalej jest w fazie rozwoju, ma problemy z wydajnością, których prawdopodobnie nigdy się już nie pozbędzie. Więc jeśli chcemy się opierać na takich tytułach, zmuszeni jesteśmy do posiadania kilku-kilkunastu i nauczenia grania się co update. Taka rotacja, dziś gramy i testujemy co nowego wyszło w DayZ, a za tydzień czy dwa Subnautica. Jeśli chcemy pograć w pełny tytuł, zmuszeni jesteśmy do czekania, często nawet nie poznamy końcowych zamierzeń, bo grę prędzej porzucą niż ją ukończą. Jest to strasznie męczące, gdy widzimy na liście dziesięć gier, z czego ostatnia miała aktualizację miesiąc temu i nie ma co w nich już robić. Coś jak zaglądanie do lodówki co parę minut, coś by się zjadło, ale pytanie co?

Wśród i takiego zasypu beznadziejnymi grami, jestem w stanie wyłonić kilka, które mogę w każdej chwili odpalić by zabić nudę i umilić sobie czas. Przodują u mnie świetny RimWorld czy równie dobre Factorio, mam również dziesiątki godzin w Prison Architect. Oprócz PA, są to gry ciągle rozwijane, mimo tego oferują wielogodzinną rozrywkę bez nudy. Pojawiają się też inne produkcje, które nie mają szans nas zachęcić do powrotu, by zagrać jeszcze raz, drugi, trzeci, lecz też są, na swój sposób, świetne. Zajebiście się bawiłem grając w Pony Island, trochę gorzej w Anarcute, ale dalej przyjemnie. Zapewne jednak nigdy w życiu nie wrócę do tych gier.

Stardew Valley
Stardew Valley

Raz na jakiś czas trafiają się perełki, które przebijają pomysłami i przede wszystkim grywalnością wielkie tytuły. Jednym z nich jest, wydany w tamtym roku, Stardew Valley– istny klon, znanego i lubianego, Harvest Moona. SteamSpy informuje o sprzedanych ponad dwóch milionach kopii tej gry! Trafiła ona w dobry okres, nie jest super nowością, bo to odświeżenie porzuconej serii. Wszystko jednak zostało ulepszone, pozbyto się uciążliwych elementów rozgrywki i dorzucono do tego o wiele więcej, niż niektóre gry AAA mają do zaoferowania. Plusem na starcie była w pełni grywalna wersja, a wszystkie aktualizacje ulepszają ją i rozwijają jeszcze bardziej – zgodnie z potrzebami graczy, których twórcy słuchają. Tak się robi tytuły, które zapadają w pamięć i które przeniesione na inne platformy będą w stanie zdobyć jeszcze więcej fanów. Szkoda, że takich gier w ciągu ostatnich lat było bardzo mało. Za mało by przełamać melancholię zwykłego gracza.

To wszystko – brak chęci do grania, problemy z wyborem czegokolwiek wśród syfu jaki nas otacza, brak jakichkolwiek nowości, prowadzi do wspomnianego na początku wypalenia. Gdzie w każdy tytuł pogramy chwilę, powiemy meh i usuniemy go szybciej niż zainstalowaliśmy. Czekamy cały czas w takim letargu, na świętego Grala – czasami go dostaniemy i zaczniemy grać w jeden tytuł przez jakiś czas. Lecz z czasem zacznie on nas nudzić/denerwować i znów wracamy do punktu wyjścia.

Skoro wyczerpane zostały inne możliwości, jakie oferuje nam dany rynek, to by przełamać nudę, gracze szukają innej drogi do wirtualnych doznań. Tutaj świetnie pokazują swoje miejsce inne multimedialne platformy. Najlepiej takie, które jeszcze nie wyszły. O wiele łatwiej w nich pokłada się nadzieję na przełamanie rutyny i braku chęci do zabawy. Producenci zwykle obiecują gruszki na wierzbie, świetne ekskluzywne tytuły, które zadowolą najbardziej wymagających. Łatwo podłapać taki hype i samemu zacząć myśleć o nowym zakupie. Często gracze z konsoli przechodzą na PC i odwrotnie. Dużym czynnikiem odpowiedzialnym, za wybór jest nasza przeszłość. Często słyszę wypowiedzi w stylu „a kiedyś to było lepiej, gry wciągały na całe dnie”. Z jednej strony jest to racja, bo było to przed wypaleniem, z drugiej pewnie młodzi gracze teraz grają w te wszystkie tytuły i cieszą się, tak jak my kiedyś. Dobrze dla nich, zobaczymy za parę lat czy dalej klony będą im się podobały. No, ale wracając do przechodzenia między platformami. Jak graliśmy za młodu na konsoli i pamiętamy świetne tytuły – wiadomo, że będzie nas ciągnąc. Szukający odmiany gracze konsolowi w mniejszej ilości będą przechodzili na podobną platformę – wybierając inną konsolę, raczej wybiorą starego PCta, którego pamiętają i fajnie na nim się grało. Zostaje też trzecia opcja, czyli wszyscy chcą kupić coś innowacyjnego i w tej chwili wchodzi tutaj nowość od Nintendo czyli Switch.

Nintendo Switch
Nintendo Switch

O ile nie jestem fanem japońskich gier, w życiu nic mnie nie odpychało tak jak jRPG, a anime i mangę mam na #czarnolisto, to Nintendo prawie wstrzeliło się w moje upodobania. Szukając odskoczni, człowiek podejmuje irracjonalne decyzje, a jedną z nich było by kupienie Switcha, czego nie zrobię (o tym trochę później). Nie można odmówić nowemu dziecku Nintendo innowacyjności, przedstawienia całego systemu jako nowości, na którą wszyscy czekali. Wpasowując się w okresie zimowym z premierą, gdzie ludzie są po sesji grania w topowe tytuły na swoich platformach, wyprzedali ponad 80% wstępnego nakładu, który szacowany jest na 3 miliony konsol. Świetne połączenie grania mobilnego, ze standardowym siedzeniem na kanapie. Do tego śmieszne joy-cony, które wykrywają ruchy, parę dodatkowych technologicznych ciekawostek i szykuje się na rynku powiem świeżości.

Czy Switch targetuje w samych znudzonych graczy, którzy oczekują nowości? Na pewno nie, przecież Nintendo ma wielu swoich zagorzałych fanów, którzy znają jedno słowo i na każdą przewagę w dyskusji przeciwnika, uruchamiają tryb alarmowy – krzycząc ZEEEEELDAA najgłośniej jak się da. Zakładam, że wiele osób kupi konsolę dla jednej gry. Wielu kupi już na początku i konsola będzie leżeć, czekając na upragniony tytuł. Ja na szczęście nie jestem jednym z nich. Przynajmniej nie na premierę, bo wychodzi to przede wszystkim za drogo w stosunku do możliwości jakie daje. Jeśli jednak pominę cenę i kwestie techniczne, brałbym w ciemno. Co chwilę ujawniane są nowe gry na Switcha i nie wygląda to tak sucho, jak podczas premiery. Sam zagrałbym w kilka, zapowiadana Zelda, która ma być chyba grą pokazową na start, więc pewnie się przyłożą. Bardzo mnie też kusi wspomniany gdzieś tam wysoko Stardew Valley, granie mobilne w farmę to moje marzenie. Sam zresztą odpalam na PSP emulatora Harvest Moona, to jest to! Do tego Arms, Isaac, Redout, Splatoon2, Skyrim, Fire Emblem, a to tylko część z 100 tytułów jakie mają wyjść na tę konsolę, a jakimi byłbym od razu zainteresowany.

Nintendo Switch
Nintendo Switch

Dlaczego jednak nie wezmę? Cena i technologia. Switch oparty jest na Tegrze, co gwarantuje w miarę poprawne graficznie tytuły, przy stacjonarnym graniu. Taka Zelda, będzie uruchamiać się w 900p i 30fps. Strasznie słabo, szczególnie w porównaniu z PS4/XONE. Jeśli przechodzimy na tryb mobilny, zmniejszona zostanie rozdzielczość do 720p. Co może aż tak nie przeszkadzać, gdyby nie informacje o samej baterii. Ma ona wystarczać od 2-3 do 5 godzin rozgrywki. Bardziej wymagające tytuły, jakim by była Zelda, którą bym chciał przetestować (hype!), pewnie bym pograł zgodnie z dolną granicą, działania na zasilaniu wewnętrznym. Do tego dochodzi brak wymiennej baterii, przez co dłuższe granie będzie musiało odbywać się z powerbankiem lub pod kablem. Przypuszczam, że mogą być problemy z przegrzewaniem się i spadkami mocy, co przekłada się na i tak słabą płynność. Kolejnym problemem jest cena, gdzie przy założeniu że chciałbym pograć na konsoli we dwie osoby, kwota na start wychodzi lekko absurdalna. Z dwoma-trzema grami, dodatkowymi kontrolerami, podbija się do 3 tysięcy złotych. Trochę za dużo, jak na nowe źródło zabawy, szczególnie gdy jedno już mam. Nie napawa mnie też optymizmem kupowanie używek, może za rok rynek by się nasycił tak, aby spokojnie dostać gry w niższej cenie, ale też i sama konsole. Na początek jednak wszyscy będą grać we wszystko i pewnie przez myśl im nie przyjdzie sprzedaż po jakiejś niskiej cenie.

A co, jeśli jednak konsola okaże się klapą i gry będą beznadziejne? Co, gdy będą jakieś problemy, uniemożliwiające zabawę? Zamiast się zadręczać i czekać na niewiadome, idę się raczej zrelaksować, bo tylko to mi zostało. Co i wam polecam.