Worms W.M.D – robaki atakują [Recenzja] [Nintendo Switch]

Może i jestem lekko dziwny, lecz po Worms Armageddon nie mogłem odnaleźć się w świecie nowych produkcji studia Team17. Wszystkie te wersje robaków w 3D czy też 2.5D nie przyciągnęły mnie na tyle, by zostać przy tytule i w niego grać. Oczywiście fajnie było pobiegać po trójwymiarowej mapie, korzystać z systemu niszczenia terenu i pobawić się nowym sposobem używania broni. Z plusami przyszły też niestety minusy — głównie skomplikowanie rozrywki, które wykluczało możliwość grania z losowymi znajomymi. Zmiany były za duże i w tej formie Wormsy nie mogły się utrzymać. Po którejś z kolei wpadce zatrzymałem się na odświeżonej wersji starych robaków — Worms 2: Armageddon i tak siedziałem jak dinozaur, nie interesując się nowościami — aż do tej pory…

Worms W.M.D to nie taka najnowsza odsłona popularnych robali i mimo że wyszła już ponad rok temu, to po niepowodzeniach związanych z poprzednimi częściami odsunąłem ją od siebie w czasie. Ostatnio nawet o niej zapomniałem, aż nie została ogłoszona konwersja na konsolę Nintendo Switch. Wspomnienia i niepewność wróciły, lecz po sprawdzeniu na szybko ocen tego tytułu na inne platformy, postanowiłem zaryzykować i zagrać. Tym razem Team17 nie zawiódł mnie i od razu poczułem, że to jest to!

Dla tych, którzy nie wiedzą co to Wormsy i z czym i jak — należy się wyjaśnienie. Jest to seria gier platformowych (2D, 2.5D, jak i wspominane i nielubiane przeze mnie, 3D) z robakami w roli głównej, zapoczątkowana w latach dziewięćdziesiątych. Według polskiej Wikipedii wyszło już ponad trzydzieści (!) odsłon, na różne platformy — od PC, poprzez wersje mobilne, na domowych konsolach kończąc. Główna rozgrywka polega na dowodzeniu drużyną robaków, starającą się zabić inną drużynę tego samego gatunku istot. Najwięcej frajdy dawał oczywiście tryb gorącego krzesła, gdzie na jednej imprezie siadacie z przyjaciółmi i próbujecie się nawzajem rozwalić. Jeden z lepszych łamaczy znajomości, oczywiście zaraz po planszowym Monopoly (recenzja nieplanszowego na Nintendo Switch tutaj), który wiedzie prym w tej kwestii. Często grałem, tak by po prostu dokopać któremuś znajomemu, mimo że na kogoś innego miałem lepszy strzał, czy mogłem zadać więcej obrażeń. Dorzućcie do tego spore możliwości konfiguracji rozgrywki pod siebie, ogromną bazę broni i losowo generujące się plansze i mamy jeden z ponadczasowych hitów! W Wormsy mógł zagrać każdy i każdy dostawał szansę na wygraną. Więc co Worms W.M.D mają w sobie, że mnie przekonało do powrotu i usunięcia Worms Armageddon?

Jednym z najważniejszych czynników, dlaczego mi odpowiada – jest powrót do starej dobrej grafiki 2D. No nie takiej starej, bo mimo użytego silnika z Worms Armageddon, Worms W.M.D posiada nieziemsko mi się podobającą ręcznie malowaną grafikę. Decyduję się ją uznać nawet za ładniejszą od tej z Raymana (a tu kolejna reklama, screeny z niego i recenzję możecie zobaczyć tutaj), która już była na najwyższym poziomie. Jest szczegółowo i ładnie, wszystko dopasowane i nieodbiegające poziomem wykonania, co zdarzało się w poprzednich częściach. Samo przejście na dwu-wymiar jest dla mnie strzałem w dziesiątkę, w końcu skończą się krążenia po mapie i szukanie przeciwnika, razem z gubieniem kierunku co gdzie i jak daleko.

Team17 postanowiło wprowadzić parę ciekawych połączeń i nowości. Jedną z nich są budynki na mapach, działają one w podobny sposób do znanych już fortów. Zanim wejdziemy w nie swoim robalem, ich wnętrze pozostaje dla nas zagadką. Tu też pojawia się mały problem. O ile grając online, tak się rzeczywiście dzieje, to nie ma oczywiście możliwości , by ktoś siedząc obok nas nie widział jak wchodzimy do budynku i gdzie się w nim ustawiamy. Więc mimo zmiany na rundę przeciwnika (siedzącego obok nas) wie dokładnie, gdzie się ustawiliśmy, bo widział to na własne oczy. Zasłonięcie więc budynku na jego czas grania, jest trochę bezsensowne. Jasne, lepsze to niż nic, może przy kilkunastu osobach i kilku domkach nie idzie spamiętać, kto jest gdzie – ale przy małej ilości graczy nie ma to racji bytu.

Kolejna ciekawszą zmianą są wprowadzone w Worms W.M.D pojazdy i bronie stacjonarne. Tylko tutaj wskoczycie do czołgu, przemierzając równiny i przeszkody, pomagając sobie pięciuset owczym silnikiem, razem ze skaczącymi gąsienicami. Dotrzemy dzięki temu do każdego miejsca, gdzie byśmy dotarli samym robakiem. Strzeżcie się jednak pozostawiając go za blisko wroga, ponieważ może on bez problemu nas z niego wyrzucić, samemu przejmując maszynę zagłady. Czołg wam nie wystarczy? Skorzystajcie z helikoptera posiadającego podwieszone działko, dostarczającego kilogramy demokracji. Nie macie dostępu lub nie chcecie używać pojazdów? Tutaj też znajdzie się rozwiązanie, skoczcie do stacjonarnego karabinu snajperskiego, który razem z laserem pomoże wykończyć waszych najdalszych wrogów, lub skorzystajcie z ustawionego moździerza. Tak pozostawione bronie, są kilka razy silniejsze, od tych, które trzymacie w plecaku – no może oprócz broni specjalnych.

Co jeśli jednak przeciwnik kontroluje wszystkie ważne punkty i rozstawione bronie? Skorzystajcie z ulepszeń waszych narzędzi zagłady, co również jest całkowitą nowością w serii. Macie niepotrzebne bronie? Zmienicie je w uniwersalne części, które pozwolą wam zmienić praktycznie dowolną broń w jej lepszą wersję. Mam nadzieję, że każda, bo jeszcze nie spróbowałem oczywiście wszystkich – jest ich około osiemdziesięciu. Tworzą się całkowicie nowe kombinacje, pozwalające zdobyć przewagę na polu bitwy. Bazuka jest za słaba? Dodajcie do niej zapalające pociski, które zaleją wroga dodatkowym ogniem po wybuchu. Potrzebujecie czegoś czadowego? Rozbudujcie swoją owcę w możliwość puszczania gazów, w których najtwardsi wrogowie będą dusić się jak dzieci. W tym i nowe tak jak latający dron pozwalający zbierać skrzynki czy słynna bateria do telefonu, rażąca błyskawicą kilka sąsiadujących ze sobą robaków.

Kiedy jednak nie będziecie mieli kolegów obok siebie, by z nimi zagrać, zainteresujcie się kampanią dla jednego gracza. Czeka na was kilkadziesiąt różnych misji, zwykle pokazujących nowości w grze, różne bronie i taktyki, które potem możecie wykorzystać, grając z prawdziwymi ludźmi. Do tego, jest dostępnych kilkanaście wyzwań, ala zagadki logiczne, mające rozruszać naszą mózgownicę. By przejść niektóre z nich, trzeba się nieźle natrudzić, wykorzystując wszystkie nasze umiejętności. Mało wam? Spróbujcie przejść trening – nie tylko te podstawowe jego części, ale też zaawansowany gdzie pokazywane są ciekawe sztuczki, pozwalające zyskać przewagę nad nieumiejącym ich przeciwnikiem. Dorzucam do tego parę dodatkowych map powiązanych ze światem zewnętrznym w różny sposób. Tak jak „The Escapists” – znanej gry z wielkiego portfolio studia Team17, w której oczywiście będziemy musieli uciec z wiezienia i zebrać uniewinniające nas dowody.

Niestety granie przeciwko komputerowi czy to w misjach, czy w zwykłych grach nie należy do najtrudniejszych. Nie stosuje on wymyślnych rozwiązań, po prostu bardzo celnie strzela tym, co ma pod ręką. Wystarczy to na krótką zabawę, lecz najlepiej gra się z żywym wrogiem, lecz co zrobić nie mając go pod ręką? Worms W.M.D na Switcha na szczęście nie została okrojona z gry wieloosobowej po sieci, jak to było w wypadku FIFY18. Do wyboru są gry rankingowe jeden gracz kontra jeden, i gry nierankingowe – wszyscy przeciw wszystkim. Niestety z gier online byłem w stanie skorzystać tylko raz, mimo półgodzinnego oczekiwania, tylko jedna osoba się dołączyła – taki urok kopii przedpremierowych dla redakcji. Warto tutaj wspomnieć, dla gier przez sieć, jak i normalnych lokalnie nie zabrakło opcji konfiguracji, a ustawiać możemy dosłownie wszystko. Od czasu na rundę, po dostępne bronie czy też wyłączenie systemu ich tworzenia, dostępność pojazdów, skrzynek i wieeeeeele wiele innych. Kiedy już stworzycie swój własny schemat, wystarczy, że go zapiszecie, a już nigdy nie będziecie musieli przez to przechodzić ponownie – będzie do wyboru w każdej rozgrywce!

Do tego wersja Worms W.M.D na Nintendo Switch nie została potraktowana po macoszemu, autorzy dodali od siebie parę drobiazgów i ulepszeń. Oczywiście każdy może grać na jednym joy-conie, lecz zapomniano o obsłudze dotykowego ekranu. Szczególnie w menu byłaby to przydatna funkcja. Z tych dodatków otrzymujemy dwa nowe forty dostępne w grze, jeden w stylu grzybków a drugi drzewny. Trzy czapki dla naszych robali i tyle samo nowych nagrobków. Do tego jeden dodatkowy motyw – kosmos czeka na nasze podboje. Nie zapomniano o spotkaniach ludzi z kilkoma konsolami, standardowo w obrębie jednej sieci Wi-Fi można grać nie zamieniając się ciągle miejscami. Z takich rzeczy „szkoda, że nie ma bo być powinno” to brak obsługi systemu zapisu powtórek, dzielenie się najlepszymi akcjami mogłoby trochę rozruszać społeczność.

Wiem, że nie wszystkim zmiany wprowadzone w najnowszej odsłonie Wormsów się podobają. U mnie trafia ona w gusta idealnie, za sprawą ładnej grafiki, nowych opcji i powrotów do korzeni. Cenę gry ustalono na 19.99 funtów, co pewnie przeliczy się na około 100 polskich złotych. Jeśli jeszcze nie macie – zdecydowanie polecam!