Storm Boy: The Game – recenzja

Rynek gier od zawsze chętnie agregował marki znane z filmów lub literatury. Wykorzystanie znanych i lubianych postaci lub motywów zawsze gwarantuje twórcom większą sprzedaż i rozpoznawalność. Adaptacje dzieł kultury jakościowo wypadały bardzo nierówno. Bardzo świeżym przykładem jest niedawno wydany Spider-man, który był tak dobry, że przez wielu uznany został za grę roku. Z drugiej zaś strony mamy świetnie znaną wszystkim porażkę, jaką było wydane w 1982 roku E.T. Grę uznaje się za sprawcę wielkiego krachu na rynku gier wideo.

Storm Boy: The Game jest adaptacją powieści dla dzieci australijskiego pisarza Colina Thielego.

Dzieło doczekało się przeniesienia na srebrny ekran za sprawą filmu familijnego z 1976 roku. Tytuł jednak powróci dzięki kolejnej ekranizacji, która premierę przewiduje na styczeń 2019 roku. Wydaje mi się, że to właśnie dzięki temu drugiemu filmowi dane nam jest pokierować tytułowym chłopcem w grze. Wszystko wskazuje na to, że stworzono ją, aby przypomnieć starszym i dać się poznać młodszym odbiorcom. Wszystko po to, żeby w styczniu chętniej wybrać się do kina na film oparty  na tej samej franczyzie.

Tytuł ewidentnie skierowany do młodszych graczy i ich smartfonów.

Za produkt odpowiedzialne jest Blowfish Studios, czyli dość małe studio, które znać możecie głównie z gry The Deer GodSam tytuł nie jest żadną wariacją książkowego źródła, a raczej przeniesieniem jej kluczowych elementów 1:1 – streszczeniem. Słowo „streszczenie” dość dosadnie oddaje to zjawisko, bowiem poznajemy historię od początku do końca w jakieś 30 minut. Tak – jest to gra trwająca około pół godziny. Co oferuje przez ten czas? 9 minigier wplecionych w całą historię.

Konstrukcyjnie wygląda to tak, że biegniemy naszym chłopcem na dwuwymiarowej planszy w prawo. Gra opowiada historię w statycznych napisach pojawiających się na elementach otoczenia. Nie ma tu dialogów, narratora ani bodźców, które kierują uczuciami gracza. Wszystko dzieje się w naszej głowie. Ciekawie wypadają w tym wszystkim wspomniane minigry. Ponieważ tylko trzy z dziewięciu są obowiązkowe i wplecione bezpośrednio w fabułę. Pozostałych sześć można zwyczajnie ominąć i nie wytrącać się z opowiadanej historii. Jednak gdy to zrobimy, gra z 30 minut potrwa jakieś 10.

Bardzo nienachalne i proste minigry.

W sekcjach gameplayowych dane nam będzie m.in. polatać ptakiem, poszukać muszelek nad brzegiem morza, porysować na piasku czy pobawić się piłką z ptasim przyjacielem głównego bohatera. Trudność i poziom aktywności nie powala. Widać, że gra jest stworzona pod najmłodszych i szczerze powiedziawszy to same minigry nie są warte zachodu.

Przeklęte muszelki

Na początku nie wiedziałem, że te interakcje są opcjonalne i przy zbieraniu muszelek zebrałem wszystkie, a było ich dokładnie sto. Oczywiście gra nie wymaga, żeby zebrać wszystkie. Nie każe podnosić nawet jednej. Dodam, że zbieranie polegało na tym, że na niewielkim terenie w pierwszej osobie należy szukać na ziemi ledwo wystających przedmiotów i uderzając kilkukrotnie przycisk A na padzie trzeba je odkopać i podnieść. Chciałbym zobaczyć swoją minę po zebraniu setnej muszli, gdy nie wydarzyło się absolutnie nic. Pozostało więc tylko wrócić na ścieżkę gdzie toczyła się dalsza historia, a po powtórnym włączeniu minigry, wszystkie muszelki z powrotem spoczywały w piasku .

Wizualnie też szału nie ma!

Niestety minusem jest oprawa graficzna. Prawdopodobnie na urządzeniach przenośnych nie jest to kłopotem, a wręcz przeciwnie. Jednak ja grałem na Xbox One X – którego potencjału Storm Boy w ogóle nie wykorzystuje. Co prawda widać zamysł artystyczny i do samej stylistyki nie można się przyczepić, ale wykonanie rujnuje wizję specyficznej estetyki na rzecz postrzępionych krawędzi, nieostrych tekstur i słabego systemu kolizji. Oczywiście można to usprawiedliwić – W końcu gra ma swoją wersję na telefony i na nich pewnie będzie wyglądała o niebo lepiej, ale ciężko mi się do tego nie przyczepić ponieważ recenzuję to, co widzę. Niestety to co widzę nie powala.

Dla kogo więc jest Storm Boy?

Odpowiedź brzmi – dla wszystkich i dla nikogo. Gameplayowo i stylistycznie najbliżej jej do maluchów. Niestety nie naszych, ponieważ gra nie posiada polskiej wersji językowej. Sama historia również kierowana była do młodszych odbiorców. Od powieści przez film, aż dotąd poprzez grę, dzieło nie wykracza poza granicę family friendly. Starsi również mogą znaleźć coś dla siebie. Po pierwsze duża doza nostalgii. W końcu samą historię można pamiętać z dzieciństwa, a gra fajnie ją przypomina. Bardzo powoli, z szacunkiem – za wszelką cenę próbując wprowadzić sielski klimat i wycisnąć z odbiorcy jakieś emocje. To właśnie dla tych dwóch grup Storm Boy: The Game jest  idealne.

A jeśli nie znasz materiału źródłowego?

Tutaj mam wrażenie, że pojawia się problem. Jeśli jesteś już ukształtowanym młodym lub starszym człowiekiem i dziecinne minigry cię nie interesują, a z samą historią nie masz żadnych wspomnień z dzieciństwa, to gra raczej średnio cię pochłonie swoją historią. Na pewno nie w tak krótkim czasie. Co innego książka lub film, gdzie jest więcej czasu żeby poznać bohaterów. Żeby w jakiś sposób można się było z nimi zżyć. Tam każda strata czy niepowodzenie może zaboleć. W 10 minut nie da się wytworzyć takich więzi i co za tym idzie ładunku emocjonalnego. To wciąż może być historia wywołująca jakieś emocje, ale nie będzie się to różniło wiele od tych serwowanych nam codziennie w internecie za pomocą krótkich – kilkunastominutowych właśnie, past, filmików czy innych dzieł popkultury.

Czy warto zainteresować się Storm Boy: The Game ?

Odpowiedź znów będzie pośrodku. Sam produkt growym arcydziełem nie jest, ale bazuje na ciekawej historii i nawet jak nie samą grą, to warto pochylić się nad tytułem, w formie książki lub filmu. Jeśli chodzi o samą grę, to wszystko zależy od jej ceny. Po cichu liczę, że będzie darmowa, lub za symbolicznego piątaka, bo jeśli nie, to niestety, możecie się zawieźć. Cena gry to około 22zł (5.99USD). Ciekawym eksperymentem byłoby, gdyby kupno gry teraz pozwalało na odliczenie tej sumy od ceny biletu podczas styczniowej premiery kinowej.

Jeśli jednak skusicie się na zakup gry i macie do wyboru konsolę lub telefon to radziłbym wybrać wersję mobilną.

Paradoksalnie powinna sprawować się lepiej pod kątem wizualiów, ponieważ czasami mniejszy ekran i mniejsza rozdzielczość potrafi przykryć niedociągnięcia i dać lepszy efekt niż ostre jak żyleta, kanciaste kontury na dużym telewizorze. Same minigry ewidentnie tworzone były pod dotykowy ekran. Rysowanie kijem w piasku z pewnością jest dużo wygodniejsze na ekranie telefonu niż na padzie. Mimo wszystko życzę wszystkim miłych chwil spędzonych na wybrzeżu ze skrzydlatym przyjacielem.