Far Cry 5 – recenzja (XboxOne)

Seria Far Cry  jest z nami już 14 lat. Gry wydawane pod jej szyldem zaliczały wzloty i upadki – po świetnej „jedynce” przyszła miałka „dwójka”, po niej zaś najbardziej znana, kultowa i lubiana „trójka”. Po „trójce” bardzo udziwniona i znienawidzona „czwórka”, którą prześmiewcy nazywają Far Cry 3,5. Następna gra z serii zaskoczyła wszystkich i zabrała graczy do prehistorii. Mimo że zebrała dobre oceny, a świeżość była chwalona to gra nie sprzedała się dobrze, a seria zaczęła jakby przestawać liczyć się na rynku. Myślę, że kolejna nieudana produkcja mogłaby pogrzebać Far Cry i na długi czas zepchnąć go z planów wydawniczych.

Musimy zmyć z siebie przeszłość. Musimy odkryć nasze grzechy. Musimy za nie odpokutować.

  • John Seed

Far Cry 5 rezygnuje z udziwnionego miejsca akcji i tym razem lądujemy w Montanie – amerykański klimat wprost wylewa się z ekranu. W końcu dostajemy coś z czym można się utożsamić. Spotykamy się z kulturą znaną zwykłemu człowiekowi. Kulturą, która nie jest nam obojętna i na której temat można powiedzieć kilka zdań. Czego nie można powiedzieć o Himalajach z Far Cry 4 czy prehistorii, o której przeciętny gracz zakończył naukę w podstawówce. Wybór ameryki to gwarancja trafienia do szerszej grupy odbiorców.

Do Montany trafiamy jako policjant (lub policjantka) z zadaniem aresztowania Josepha Seed’a – kultysty i przywódcy sekty „bramy Edenu”. Fanatyk wraz ze swoimi sprzymierzeńcami sterroryzował okoliczne miasteczko Hope County. Pozyskuje on nowych wyznawców piorąc im mózgi lub wymuszając na nich wiarę siłą. Szybko tworzy się ruch oporu próbujący walczyć z sektą i to właśnie z nimi musi złączyć się protagonista wciągnięty w wir walki.

Bardzo rozbawił mnie początek. Ubisoft ma chyba wzór według którego klepie fabułę każdej części. Wprowadzenie do gry opiera się na tym samym schemacie co przy drugiej, trzeciej i czwartej części. Pojawiamy się w miejscu akcji, poznajemy antagonistę, jest pokaz szalonego charakteru, po czym demonstruje on nam swoją moc, a my uciekamy w popłochu by zebrać siły i powoli niszczyć każdą komórkę jego despotycznego systemu.

W serii Far Cry dużą uwagę poświęca się adwersarzowi. Zawsze jest to ktoś wywołujący skrajne emocje, ktoś na granicy szaleństwa, wreszcie ktoś, kto przeraża i fascynuje. W „piątce” to Joseph Seed. Fanatyk religijny, przywódca sekty, bezwzględny morderca. Najbardziej przeraża w nim to, że przekonany jest, że wszystko co robi jest dobre. Myśli, że jest dobrym człowiekiem, a niewiernych, którzy nie chcą się nawrócić po prostu trzeba zabić. Nie poddaje się wątpliwościom, tylko ślepo wierzy i to czyni go tak bardzo niebezpiecznym i nieprzewidywalnym.

Nie pozwolimy, by ich chciwość, ich niemoralność i zdeprawowanie dalej nas krzywdziły.

  • Ojciec

Wszyscy wiemy co religia potrafi zrobić z człowiekiem. W imię religii ludzie dopuszczają się największych okrucieństw. Właśnie tutaj gracz jest naocznym świadkiem tego procederu. Efekt jego indoktrynacji widać na każdym kroku – wszędzie są wisielce, leżące skatowane ciała, nieszczęśnicy przybici do ścian przypominając pozą Jezusa na krzyżu. Ci co przeżyli są łapani i przetrzymywani. Ludzie w trakcie nawracania muszą cierpieć. Zdaniem kultystów tylko prawdziwy ból może oczyścić człowieka z grzechu.

Joseph Seed oczywiście w pojedynkę nie zdołałby sterroryzować całego Hope County. Dlatego podzielił cały teren na strefy i przekazał je członkom swojej rodziny. Takim sposobem, zanim dopadniemy Josepha, zlikwidować będzie trzeba trzech innych watażków. Johna, który włada Doliną Holland, Faith władającą strefą w obrębie rzeki Henbane i Jacoba, który włada górami Whitetail. Joseph nie ma jako takiego terenu poza małym wycinkiem na środku mapy, na którym mieści się ośrodek kultu. Są oni o tyle ważni dla fabuły, że oprócz opętania i psychozy więzią też współpracowników głównego bohatera.

Podczas nieudanego aresztowania Josepha w prologu, wszyscy śledczy zostali pojmani i rozproszeni po wszystkich strefach, aby każdy włodarz „nawrócił” ich na swój sposób. Każdy z przywódców ma inne metody nawracania. Faith ma zdolność mieszania w głowie, potrafi oczarować człowieka tak, że ten staje się bezmyślnym zombie, dosłownie zombie – właśnie tak. Doczekaliśmy się czasów, w których zombie nawiedziło Far Cry. Może nie mamy tutaj do czynienia z prawdziwymi nieumarłymi, a raczej ludźmi zniewolonymi przez „błogość”. Specjalnie spreparowane rośliny za pomocą których można „opętać” człowieka. Ci zbijają się w hordy i zachowują się jak nieumarli z Left for Dead. Region Faith wprowadza do gry wątek paranormalny i to według mnie nie jest do końca trafionym pomysłem. Wolałbym bardziej przyziemną historię. Faith ze swoimi „zombiakami” zabiera trochę powagi, choć niewątpliwie rozwiązanie znajdzie swoich amatorów.

Na szczęście nie musimy odbijać sprzymierzeńców sami. W Hope County zostali ludzie, którzy mieli na tyle charakteru by nie oprzeć się propagandzie i sile sekty. Takim sposobem trafiamy w wir wojny religijnej, którą wraz z pomocą buntowników musimy wygrać! W tym również pomóc ma szereg broni dostępnej w sklepie. Lista pukawek może nie dorównuje tym z wojennych FPS’ów, ale nie jest źle. Bronie są posortowane według klas. Znajdziemy tutaj zabawki do walki wręcz, wszelkiego typu karabiny, PM’y, snajperki i tak zwane „bronie specjalne” a w nich miotacz ognia czy gravity gun. Oczywiście nie zabrakło łuku – ten jest w serii od trzeciej części i ma się dobrze. W każdej z siedmiu kategorii znajduje się od czterech do dziesięciu unikalnych spluw. Jest ich nie za dużo i nie za mało. Różnią się między sobą odrzutem, siłą rażenia, zasięgiem czy m.in. szybkostrzelnością. Różnice między nimi naprawdę czuć. W ogóle według mnie feeling strzelania w nowym Far Cry ociera się o mistrzostwo. Słyszałem narzekania, że to wciąż to samo co w poprzednich częściach, ale po pierwsze – we wcześniejszych odsłonach gry, feeling również był bardzo dobry, a tutaj został według mnie podniesiony jeszcze o jedną klasę. Czuć moc każdej broni. Te różnią się od siebie diametralnie. Karabinem szturmowym ciężko jest cokolwiek trafić na dalszą odległość. W karabinach snajperskich widać tor lotu kuli, dlatego trzeba uwzględnić to podczas celowania w ruchomy cel – zależności jest wiele. Dodatkowo cieszy (szczególnie mnie), że przeciwnicy nie są gąbkami na pociski. Naprawę odrzucają mnie gry, w których trzeba władować kilka magazynków w byle opryszka. A tutaj jest to zarezerwowane jedynie dla wielkich postawnych żołnierzy otoczonych kamizelkami kuloodpornymi i pancerzami. Ze zwykłymi przeciwnikami rozprawić się można nawet zwykłą 1911 i to nawet jednym strzałem. To jest czynnik, który według mnie nadaje broni mocy. Można wymodelować i nadać perfekcyjne animacje broni, ale gdy strzelanie przynosi efekt po kilkudziesięciu trafieniach na gołą skórę, to taka broń sprawia wrażenie niewiele sprawniejszej od tej na wodę.

Dużą wagę tym razem przykuto do broni białej, gdzie dostajemy do wyboru szpadle, gazrurki, kije bejsbolowe, a nawet wiosła i motyki. Ponad to można ich przy sobie nosić nawet po trzy sztuki, a to dlatego, że te niszczą się i można nimi dowolnie rzucać. Każdy oręż ma swoje finishery i specjalne animacje. Podejrzewam, że są to naleciałości po FC Primal i bardzo dobrze. Twórcy świetnie wykorzystują poprzednie koncepcje i wplatają je umiejętnie w nową odsłonę.

Pojazdy w końcu dostały więcej uwagi. Wreszcie nie są w formie rozrzuconych po świecie obiektów (choć i takie się zdarzają), ale dostępne są garaże i sklepy,  podobnie jak w przypadku broni. Pojazdy lądowe można kupować w garażach, gdzie są posortowane według klas. Oprócz zwykłych osobówek są też pojazdy rekreacyjne, ciężarówki i samochody ciężkie. Wszystkich pojazdów lądowych jest niecałe 50. Także całkiem nieźle. A oprócz tego na lądowiskach można kupować helikoptery, w przystaniach – łodzie, a przy pasach startowych samoloty. Jest się czym poruszać po Hope County. A wszystkie pojazdy podobnie jak pistolety różnią się między sobą. Model jazdy nie zmienił się zbytnio względem poprzednich odsłon, ale tutaj nie ma czego zmieniać, skoro był dobry. Jedynie zauważyłem, że podczas jazdy auto wolniej reaguje na skręty przez co sprawia wrażenie cięższego, ale nie jest to w żadnym wypadku wada. Powróciło również automatyczne sterowanie z FC4 i działa tutaj o niebo lepiej, nawet czasami zdarza mi się z tego korzystać w przeciwieństwie do poprzedniej części gry, w której korzystałem z tej opcji jedynie przez przypadek. W końcu auto nie wypada z pierwszego zakrętu, potrafi omijać przeszkody i czasami nawet trafia w wyznaczony cel. Choć nie ukrywam, że wariant przydaje się głównie podczas ucieczek, gdy ciężko pogodzić prowadzenie auta i strzelenie.

Ale czym byłaby armia pojazdów bez terenu, po którym mogłaby się poruszać. Montana jest niewątpliwie pięknym miejscem, dziewicze lasy, rzeki i góry. Zwierzęta pasące się na łąkach i biegające między grubymi, strzelistymi drzewami, wśród wysokich, zielonych i wyschniętych żółtych traw. Wycieczka po lesie czy brzegu rzeki to uczta dla oczu i uszu. Słychać zewsząd śpiew ptaków, cykanie świerszczy, odgłosy zwierząt i po prostu natury. Pamiętam jak zachwycałem się rajską wyspą w Far Cry 3. Montanta bije tamte widoki na głowę. Może kolorystyka nie jest tak jaskrawa i błękitna, ale uformowanie terenu czy refleksy świetlne rzucane przez słońce między wysokimi drzewami to prawdziwa sztuka. Jedynie woda nie wypada według mnie jakoś wybitnie, ale może to dlatego, że nagrałem się w Sea of Thieves. Tutaj jest według mnie zbyt statyczna, czasami wygląda jak lustro, a kręgi tworzone przez obiekty wpadające w taflę wyglądają jakby miały nałożoną gorszą teksturę niż otoczenie. Co nie znaczy, że jest brzydko. Woda również jest piękna, ale nie robi takiego wrażenia jak reszta krajobrazu. Również bardzo podoba mi się ostrość i szczegółowość roślin. Patrząc na krzak można policzyć niemal każdy listek, podobnie każde źdźbło trawy jest osobnym wystającym obiektem. Daje to poczucie gęstości runa i na Xboxie One X na którym ogrywałem tytuł wygląda po prostu świetnie.

Nowy Far Cry to też inne podejście do zwierząt. Poprzednie części przyzwyczaiły nas, że na zwierzęta poluje się, aby z ich skór tworzyć lepszy ekwipunek, nosić więcej granatów, broni itp. Tutaj system tworzenia przedmiotów ogranicza się jedynie do robienia własnych koktajli Mołotowa i wspomagaczy, dzięki którym na chwilę można dostać boost do prędkości biegania, walki wręcz czy dostrzegania przeciwników. Ciekawe jest to o tyle, że po Montanie biega naprawdę dużo gatunków zwierząt, jest ich chyba więcej niż w poprzednich częściach, a jednak polowanie na nie to sprawa mocno drugorzędna. Jedyne co można zrobić po oskórowaniu zwierzyny to sprzedać ją, a za gotówkę kupić pojazd czy nową broń. Oprócz strzelania do zwierząt lądowych, można kupić wędkę i poszukać szczęścia w zbiornikach wodnych. Tam czeka na nas prosta aczkolwiek całkiem zmyślna mini-gra, a ze złowionymi rybami można zrobić to samo co ze skórami.

To, że system craftingu został okrojony nie znaczy, że w grze brakuje progresji. Teraz wszystko to co wytwarzaliśmy własnymi rękami odblokować można za talenty. Czyli mamy do czynienia z klasycznym drzewkiem rozwoju, do którego punkty zbieramy wykonując misje oraz wyzwania. A w drzewku czeka szereg ulepszeń dla bohatera, świata  i kilka gadżetów nawiązujących do poprzednich odsłon. Z czasem odblokować można spadochron, kotwiczkę czy kombinezon do szybowania znany z „czwórki”.

Oprócz gadżetów pomóc nam może praktycznie każdy człowiek, który nie chce nas zabić i ma broń. Można wynająć każdego napotkanego sojusznika zamieniając z nim dwa słowa, a ten będzie za nami chodził, strzelał podnosił po obaleniu itd. Może nawet prowadzić auto lub helikopter, wystarczy wskazać mu cel, a ten pogna z nami obok lub w wieżyczce zamontowanej na pace pojazdu. Są też specjaliści. Gdy wykonamy misję dla pewnych ludzi, ci deklarują się, że będą nam pomagać jeśli tylko ich wezwiemy. Tak odblokowujemy po trzech specjalistów w każdym regionie. Ci zaś specjalizują się w swojej jednej dziedzinie i oferują zróżnicowane umiejętności. Mamy np. psa Boomera, który oprócz zagryzania wrogów oferuje oznaczenie pobliskich adwersarzy a także czasami przynosi broń. Jest też Nick Rye „Król przestworzy”. Lata nam nad głową swoim samolotem i ostrzeliwuje wskazanych wrogów serią pocisków lub bomb. Są snajperzy, pirotechnicy – wszyscy czekają na nasze wezwanie i zawalczą u naszego boku. Najlepszym specjalistą jednak będzie drugi gracz, bowiem gra oferuje przygodę w kooperacji, ale towarzysze sterowani przez sztuczną inteligencję również dają radę.

Na pochwałę zasługuje ekonomia gry. Za misje fabularne rzadko nagrodą są pieniądze. Te z reguły są gratyfikacją za misje poboczne i to też w takich ilościach, żeby po dwóch misjach nie wykupić połowy sklepu. Pieniądze znaleźć można również w ciałach poległych wrogów czy skrytkach rozsianych po mapie, ale w porównaniu z cenami w sklepie są to grosze. Najwięcej zyskamy znajdując bunkry i schrony, w których ukryte jest sporo gotówki, a te są w formie zagadek środowiskowych, dlatego dostanie się do nich może przysporzyć trochę problemu. Ceny w sklepach są ustalone tak, że ciężko jest wyposażyć się we wszystko naraz, ale jednocześnie nigdy nie brakuje na upragnioną rzecz kolosalnych pieniędzy.

Technicznie również jest dobrze. Ubi przez ostatnie lata wiele się nauczyło o podejściu do konsumenta, nie wypuszcza już optymalizacyjnych potworków. Podobnie jest tutaj – wszystko działa płynnie, jest ładnie i przyjemnie. Bugi również pojawiają się bardzo rzadko. Co prawda zdarzyło mi się ze dwa razy, że cel misji nagle zniknął i musiałem wczytywać grę, ale to nic poważnego. Problemem może być doczytywanie się tekstur na oczach gracza. Szczególnie widać to w samolocie, gdy całe pasma z rozmazanej brei zmieniają się w prawidłową teksturę. Zdarzały się też auta widmo, które potrafiły się pojawić przed nosem nie wiadomo skąd, lub zniknąć po przejechaniu kilku metrów. Znikanie potrafiło frustrować, szczególnie gdy w pobliżu nie ma żadnego auta a gracz jest sam jak palec. Jest jeszcze coś co mnie bardzo irytuje ale jest to bolączka wszystkich Far Cry’ów i niestety tutaj nie jest inaczej. Chodzi mi o atak klonów. Przeciwnicy składają się z kilku modeli i w kółko mamy do czynienia z tymi samymi twarzami. Mam nadzieję, że kiedyś uda się zrobić losowe kreowanie postaci.

Na wielką pochwałę zasługuje ogień. W drugiej części, po rzuceniu koktajlu Mołotowa miało się wrażenie, że za chwilę spłonie cała Afryka. Ogień rozchodził się w ekspresowym tempie i po chwili wielka połać terenu płonęła zwęglając okoliczne trawy i drzewa. Później ten system spłycił się bardzo i w „trójce” to już nie było to samo. Dopiero w piątej części twórcy przykuli uwagę ponownie do niszczycielskiego żywiołu i za to wielki plus!

W sieci spotkałem się z niepochlebnymi komentarzami na temat męczenia zwierząt w grze, a szczególnie dotyczy to jednej misji, w której na różne sposoby trzeba odebrać bykom jądra tylko po to by zrobić z nich potrawy na doroczny festyn. Rozumiem, że ktoś kocha zwierzęta i dla niego takie zadanie może być absurdalne, ale w grach robimy wiele okropności. Gracz wrażliwy na krzywdę ludzką będzie krytykował serię GTA czy większość gier dostępnych na rynku. Trzeba pamiętać, że gry są robione dla bardzo szerokiego spektrum odbiorców. Gdyby twórcy brali pod uwagę każdą obiekcję społeczności, w Far cry 5 nie byłoby nawet pojazdów bo ekolodzy stwierdziliby, że to promowanie zanieczyszczania atmosfery. Nie wspominając o strzelaniu, lataniu i deptaniu runa leśnego. Dlatego bardzo proszę nie zniechęcać się do produkcji na podstawie doniesień o przesadnym znęcaniu się nad kim i czymkolwiek.

Paradoksalnie w tej odsłonie jest mniej integracji ze zwierzętami niż w poprzednich. To tam skórowaliśmy zwierzaki na potęgę, tylko po to aby zrobić większy portfel bo nie było gdzie upchnąć gotówki. Widziałem komentarze, że poprzednio chodziło o survival i to było łatwiej znieść, ale to przecież bzdura. Nasz protagonista spokojnie by przeżył bez kolejnej kabury na broń czy większego portfela. Naprawę nie wiem skąd się to wzięło, ale świadomy gracz potrafi odfiltrować to co mu się nie podoba, grać na swój sposób i dobrze się bawić.

Uważam Far Cry 5 za naprawdę kawał dobrej gry. Czekałem niecierpliwie na premierę i się nie zawiodłem. Według mnie jest to aktualnie najlepsza część i mimo szczerej miłości do pierwszej, drugiej i trzeciej części, muszę przyznać, że ta gra wybija się ponad to co seria oferowała do tej pory. Ubisoft ma ostatnio dobrą passę i oby to się utrzymało.

Gra została bezpłatnie przekazana przez wydawcę gry – firmę Ubisoft. Dziękujemy.