Escape Doodland to prawie wzorowy przykład auto-runnera – recenzja gry

W czasach szkoły podstawowej, a było to prawie dekadę temu, po powrocie do domu rytualnie oglądałem „Dom dla zmyślonych przyjaciół Pani Foster”. W kreskówce dzieci rysowały swoich wymarzonych kompanów, a Ci dosłownie ożywali. Wszyscy, z wiadomych przyczyn, wyglądali niczym dziecięce bazgroły. Miało to swoisty urok. Sprawiało niesamowite, inne od wszystkiego wrażenie. Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ dokładnie tak wygląda Escape Doodland, czyli gra, którą chcę Wam dziś przedstawić!

Najnowsza  produkcja polskiego flukyMachine debiutuje 30 listopada.

Całość została sfinansowana poprzez popularny crowdfunding, który nie od dziś jest dobrą drogą dla nowych studiów (no chyba że mówimy o Franko 2). Twórcom udało się przekroczyć próg 10 tysięcy dolarów na popularnym KickStarterze. W zamian zabierają nas na podróż po pięknym, iście kreskówkowym świecie. Trzeba zaznaczyć, że prócz Nintendo Switch, gra będzie dostępna także za pośrednictwem Steama. Czy warto wybrać się w nieznane i zaufać nowym autorom z Warszawy? Czy Escape Doodland wyróżnia się na tle innych gier niezależnych, którymi jesteśmy zalewani? Postaram się rozwiać wszystkie wątpliwości.

W krainie bazgrołów…

…, a więc w tytułowym Doodlandzie, wcielamy się w jednego z Doodlerów. Pod tą wdzięczną nazwą kryją się nietypowe, małe stworzonka zamieszkujące zmyślną krainę. Patrząc z zewnątrz – wszystkie są skrajnie różne, jakby przerysowane z zupełnie innych zeszytów. Mają inne kolory tudzież odmienne kształty. Łączy je jedna, wewnętrzna (dosłownie!) cecha – wszystkie mają problemy z trawieniem! Skutkuje to bardzo silnymi gazami. Jeśli potraktujemy je jako wadę, to gra uczy nas, jak zrobić z nich najsilniejszą broń.

Ucieknijmy przed Omnomusem!

Wielki potwór zaatakował Doodland i za cel obrał sobie zjedzenie wszystkich mieszkańców. Naszym zadaniem jest (jakże zaskakująco!) ucieczka przez wiele rozmaitych miejsc. Te zamykają się w kolejne poziomy, a dowolny z nich serwuje nam zupełnie inną scenerię. Każdy etap dezercji daje nam nowe doznania wizualne. Psychodeliczny las, podwodna kraina, dziki zachód – to tylko kilka z całej palety możliwości. Wszystko usłane jest niebezpieczeństwami, które designerzy musieli wyciągać z najgłębszych otchłani swojej wyobraźni. Tak, dokładnie tak bardzo absurdalnie wyglądają nasze przeszkody. Nie jest to bynajmniej krytyka. Summa summarum sprawia to, że cała przygoda ma niesamowity i wyjątkowy styl.

Escape Doodland to tradycyjny, platformowy auto-runner.

Charakterystycznym elementem gier z tego gatunku jest fakt, że postać biegnie sama. Nie ingerujemy w to. Gracz odpowiada za szereg innych aspektów. W tym przypadku są to skakanie i kontrola gazów. Na tę drugą składają się: gazy przyspieszające naszą postać, gazy wybijające w górę i gazy spowalniającego Omnomusa.

Za przejście etapu na poziomie „Trudnym” możemy zyskać od jednej, do nawet trzech fasolek. Na poziomie „Trudniejszym” jedną dodatkową. Odblokowanie każdego kolejnego etapu wiąże się z koniecznością posiadania określonej ich ilości. Znany i (nie)lubiany schemat, który zawsze się sprawdza. Co więcej, fasolki możemy przeznaczyć później na zakupy w sklepie. Tam mamy możliwość wyboru dodatkowych bonusów i nowych Doodlerów.

Nie dać się złapać!

Celem w grze, jak głosi tytuł, jest ucieczka. Po piętach depcze nam złowieszcze monstrum chcące nas pożreć. Aby uniknąć najgorszego, zmuszeni jesteśmy omijać całą masę klimatycznych przeszkód. Jeśli tego nie zrobimy, jak to w platformówkach bywa, tracimy serduszko. Grę rozpoczynamy z trzema życiami. W każdym poziomie czekają na nas trzy punkty zapisu. Po przekroczeniu każdego regenerujemy serduszka i zapisujemy stan gry. Dzięki temu, gdy mamy dostępne punkty życia, możemy zacząć od ostatniego miejsca kontrolnego. Utrata wszystkich wiąże się z koniecznością rozpoczęcia etapu od początku. Dobrze wpływa to na przystępność gry. Innym ciekawym udogodnieniem jest pasek „stanu etapu”. Dzięki niemu wiemy, ile procent danego poziomu już skończyliśmy. Informuje nas też o tym, ile zostało do końca planszy oraz od/do następnego punktu kontrolnego.

Produkcja nie jest idealna i ma swoje wady.

Jak na twór dwuosobowego studia jest ich wyjątkowo mało, ale nie mogę ich pominąć. Pierwsze, do czego muszę się przyczepić, to przejrzystość. Cóż, bardziej jej momentalne zaniki. Wynika to z niecodziennej warstwy wizualnej. Pierwszoplanowe przeszkody nierzadko „stapiają się” z tłem. Ciężko rozróżnić, który element jest kłopotem, a który zaledwie wizualnym „bazgrołkiem”.

Drugim minusem jest długość gry. Wiem, że ten typ produkcji opiera się na „maksowaniu” poziomów, a niekoniecznie fabularnym ich rozwleczeniu, ale czegoś tu zabrakło. Gdyby ilość etapów została podwojona, mówiłbym o optymalnej liczbie i nie miałbym podstaw do czepialstwa. W takim wypadku to zdecydowanie za mało, a apetyt rósł w miarę jedz… pierdzenia.

Easy to learn, and difficult to master.

Escape Doodland już na pierwszy rzut oka opiera się na przytoczonym Prawie Nollana. Zdobycie jednej, czy dwóch złotych fasolek nie jest większym wyzwaniem. Kłopot zaczyna się, gdy chcemy zdobyć ich maksymalną ilość i to na zwiększonym poziomie trudności! Przez wzgląd na to, w grze odnajdzie się każdy. Przyjemność będzie czerpała osoba, która dopiero zanurza się w ten gatunek. Wyzwanie znajdzie i ten, który zjadł zęby na grach platformowych. Uważam, że takie podejście wyszło autorom na dobre. Każdy typ gracza znajdzie w produkcji coś dla siebie. Trzeba to docenić.

Po przygody pierdzących bazgrołów zdecydowanie warto sięgnąć.

Jakkolwiek absurdalna nie wydaje się ta gra, to jest w tym coś uroczego. Złoty środek został przez flukyMachine ustrzelony, a cała produkcja odpowiednio wyważona. Pod względem mechanicznym Escape Doodland nie odstaje na tle innych produkcji z segmentu platformówek. Samą satysfakcją z grania góruje nawet nad wieloma gatunkowymi gigantami. Dla mnie jest to jedna z najlepszych gier indie drugiej połowy bieżącego roku. Piszę to z pełną świadomością.

Ile dajesz, tyle do Ciebie wraca.

Tak głosi znane przysłowie, które ma odzwierciedlać naturalną równowagę świata. W tym przypadku twórcy dostali bardzo wiele. Fani dali im wystarczająco dużo pieniędzy i ogrom zaufania. Wszystko to zostało oddane z nawiązką pod postacią tej niecodziennej produkcji. Jestem przekonany, że nie raz wrócę do moich bazgrołków podczas jazdy komunikacją miejską, bo gra jest pod to skrojona. Moi mili, Escape Doodland, prawie wzorowy przykład auto-runnera. Polecam!