Dyktatura dla każdego. Tropico 6 – recenzja

Po pięciu latach El Presidente powraca! Studio Limbic Entertaiment zaprezentowało szóstą odsłonę cyklu TropicoPo raz pierwszy gracze mieli wcześniej okazję pograć w betę, o której pisałam tutaj oraz obejrzeć przedpremierowe rozgrywki choćby u samego PewDiePie’a. Czy było warto czekać?

Na początku przyznam, że jestem fanką serii od wielu lat. Grałam w prawie każdą z części – wyjątkiem była dwójka. Raz na jakiś czas wracam do czwórki i piątki, aby przejść je po raz kolejny. Premiery kolejnej części wprost nie mogłam się doczekać, choć miałam przed nią kilka obaw. Ale o tym później.

Stare dobre Tropico

Tropico 6 to, podobnie jak poprzedniczki, strategia ekonomiczna. Wcielamy się w role El Presidente, który twardą (lub miękką – w zależności od naszych „widzimisię”) ręką włada tytułowym Tropico. Tym razem do dyspozycji mamy nie jedną wyspę, a całe archipelagi. Sens rozgrywki się jednak nie zmienił. Wciąż musimy (jako tako) dbać o naszych podwładnych, rozwijać ekonomię poprzez eksport i turystykę a także starać się nie nadepnąć zbyt mocno na odcisk supermocarstwom lub liderom frakcji.

W grze dostępne są cztery epoki – począwszy od kolonializmu, skończywszy na czasach współczesnych. Tropico 6 nie oferuje nam trybu fabularnego w przeciwieństwie do wcześniejszych wersji. To był mój pierwszy, duży zwód. Do dyspozycji oddano nam tylko 15 misji, które odblokowują się kolejno wraz z przejściem poprzedniczek. Każda z nich zabiera nas na całkowicie inny archipelag, opowiada całkowicie inną historyjkę oraz jest umieszczona w konkretnej epoce/epokach.

Zadania stawiane przed nami są dość zróżnicowane. Ale tylko dość. Wiele z nich można przejść w bardzo podobny sposób, ponieważ wyznaczają dość ogólne cele. Fabułki nadal są absurdalne i żartobliwe, jednak uważam, że poprzednie części bardziej zmuszały nas do lawirowania pomiędzy różnymi opcjami rozwoju.

Skromne nowości

Główną nowością są wspomniane już archipelagi. Większość misji oferuje graczowi zespoły wysp, na których może rozwijać swoje państewko. Zmusza nas to do zastanowienia się, gdzie i co powinniśmy rozwijać. Często konkretne wyspy są wręcz stworzone do danych działań, bo na przykład obfitują w konkretny surowce. Wyspy możemy łączyć za pomocą portów oraz mostów, które umożliwiają i ułatwiają Tropikańczykom poruszanie się między nimi. Pomysł z archipelagami jest naprawdę udany – to miła odmiana.

Ponadto zyskaliśmy specjalne budynki, w których możemy wykonywać tak zwane rajdy. Pomagają nam zaopatrzyć się w surowce i mieszkańców, a także działają na niekorzyść supermocarstw i buntowników. W każdej kolejnej erze pojawia się nowy budynek, który oferuje inne opcje niż jego poprzednik. Ten pomysł również mogłabym uznać za bardzo udany, gdyby nie mały szkopuł. Częstym zabiegiem w misjach jest wykonanie jakiegoś specjalnego rajdu, który funkcjonuje tylko na danej mapie. Wystarczy kliknąć i rajd dzieje się sam, wystarczy poczekać.

Raz na jakiś czas pojawiają się problemy z naszymi specjalnymi agentami, które musimy jakoś rozwiązać. A to poczekać dłużej, a to dostarczyć do budynku konkretny surowiec. Niby w porządku, ale trudno było mi nie dostawać cholery, gdy taki problem pojawiał się za każdym razem, gdy wykonywałam rajd niezbędny do zaliczenia scenariusza. Oczywiście zazwyczaj wymagano ode mnie dostarczenia surowca, którego akurat nie produkowałam, więc musiałam na szybko zorganizować fabrykę lub import, bo bez uzupełnienia braków rajd nie ruszyłby dalej. Sztuczne przedłużanie gry w ten sposób było co najmniej niepotrzebne.

Poza tymi dużymi zmianami, pozostałe są niewielkie. A to ciut inne edykty, a to inne cele naukowe. Na wspomnienie zasługuje jeszcze system szwajcarskiego konta. Tym razem nie zbieramy pieniędzy na lewo, aby rozwijać naszą dynastię. Jesteśmy sami. Mamy za to miłego kolegę, którego roboczo nazwę cinkciarzem. W zamian za lewe pieniądze odblokowuje nam różne bonusy i dodatki.

Dzień z życia Tropikańczyka

W Tropico 6 zdecydowanie jest co robić. Wszystko zaczyna się niewinnie, bo od kastomizacji, wspominanej w tekście na temat bety. Gdy wreszcie wejdziemy do gry, musimy skupić się na wielu aspektach. Rozwój ekonomii wciąż jest równie ważny, jak kwestie społeczne. Jeśli chcemy uniknąć protestów i rebelii, musimy zgadzać się na wybory, którym towarzyszy przemowa. Nad nią również wypada chwilę pomyśleć, gdyż to, co powiemy, będzie miało wpływ na głosy poddanych. Na rozwiniętej, dobrze prosperującej wyspie łatwo pogubić się w tym, co już mamy, a czego nam brakuje.

Warto posłuchać się jednego z zlecających nam questy bohaterów: more, more is always good. Zrobienie dobrze wszystkim frakcjom na raz jest bardzo trudne. Oczywiście możemy skupić się na jednej z nich, tłamsić pozostałe i liczyć, że wraz ze wzrostem propagandy, większość wyspy przyłączy się do naszych ulubieńców. W międzyczasie warto jest podlizać się supermocarstwom, gdyż chętnie służą pomocą finansową. Nie zapominajmy również o regularnym generowaniu punktów nauki. Rozwój w tej części nie jest wprawdzie tak istotny jak w poprzednich, ponieważ kolejne odkrycia odblokowują głównie opcje dla budynków (edykty i prawa konstytucyjne to mniejszość), ale bez tego również ani rusz. Rzadko mamy okazję siedzieć i gapić się bez sensu w ekran. Zdarza się to tylko w przypadku problemów finansowych, przez które po prostu musimy czekać na pojawienie się eksportowych statków.

Od fanów dla fanów?

Owszem, Tropico 6 jest kontynuacją, ale zdaje się zapominać o kilku istotnych aspektach. Cieszę się, że wciąż możemy patrzeć na wiele znanych twarzy z doradcą Penultimo na czele. Tęsknię jednak za towarzyszeniem im w trakcie powiązanej ze sobą fabuły. Z głośników wciąż przygrywają nam kubańskie rytmy, ale piosenek jest mniej i nie są tak zróżnicowane jak w poprzedniczkach. Możemy również pożegnać się z wesołą spikerką z radia. Tym razem dostaliśmy niespecjalnie zaangażowanego faceta, który komentuje sprawy nieczęsto, nie zawsze na bieżąco i niespecjalnie zabawnie. Brakuje mi też porządnego rozwoju turystyki. Wydaje się potraktowana po macoszemu. Funkcjonuje również w dość dziwny sposób. Moje hotele potrafiły świecić czasem pustkami bez wyraźnego powodu (nie brakowało atrakcji, dojazdu czy czegokolwiek innego). Niestety zabrakło również języka polskiego. W momencie, w którym piszę ten tekst, gra nie oferuje wsparcia dla naszego języka i na razie się na to nie zapowiada.

To wciąż Tropico

W moich przemyśleniach na temat Tropico 6 jest sporo narzekań, jednak miło spędziłam czas przy grze i na pewno będę spędzać go nadal. Mam nadzieję, że twórcy już niedługo zaoferują nam duży dodatek oraz kilka pomniejszych paczek misji, jak zrobili to w przypadku piątki. Cieszę się również, że producenci zdecydowali się otworzyć steamowy warsztat. Na razie świeci pustkami, jednak wierzę, że moderzy nie zawiodą.

Mimo wszystko, Tropico 6 nie jest dokładnie tym, czego oczekiwałam. Z jednej strony gra powtarza wiele schematów swoich poprzedniczek, z drugiej zaś zapomina o tych kluczowych od lat. Nie wiem, jak najnowszą część odbiorą fani serii, jednak jestem pewna, że ci, którzy zetkną się z Tropico po raz pierwszy, będą zadowoleni. To przyjemna, zabawna i dobrze wykonana produkcja dla wielbicieli gatunku oraz samego El Presidente.