Call of Cthulhu – recenzja

H.P. Lovecraft nie ma szczęścia do growych adaptacji swoich dzieł. Choć stworzone przez niego uniwersum odcisnęło ogromne piętno na popkulturze, na palcach jednej ręki wymienić mogę dobre gry na podstawie mitologii Cthulhu. Jeszcze rozumiem strach przed braniem się za adaptacje książek żyjących pisarzy – pozew na kwotę 60 milionów złotych to poważna sprawa, jednakże H.P. Lovecraft nie żyje już od dawna, zatem dlaczego tak rzadko słyszy się o dobrej adaptacji jego dzieł? Cóż, na to pytanie raczej nie odpowiem – mogę natomiast ocenić, czy Call of Cthulhu autorstwa studia Cyanide jest dobrą grą.

Choć to zadanie też nie będzie proste – szczególnie dla fana prozy Lovecrafta.

Call of Cthulhu – swoją drogą – żeby uprościć nieco tekst umówmy się że tą nazwą będę w tej recenzji oceniał wyłącznie najnowszą grę, a nie opowiadania, czy inne dzieła o tym samym tytule – potrafi bowiem wywołać uśmiech na twarzy fanów, ale nie wszystko tutaj zagrało tak jak powinno.

Zacznijmy jednak miło – od fabuły.

Call of Cthulhu wcielamy się w postać detektywa Pierce’a – alkoholika, którego kariera detektywistyczna podupadła wraz z rozwojem nałogu. Aby ratować swoją pracę, decyduje się on podjąć wyjątkowo trudnej sprawy, która z każdym kolejnym rozdziałem bardziej się komplikuje. Na początku nasze zadanie wygląda dość prosto – mamy zbadać historię pewnego tragicznego pożaru, w wyniku którego zginęła rodzina naszego zleceniodawcy i udowodnić, że jego córka – utalentowana malarka posądzana o bycie chorą psychicznie – nie jest winna morderstwa, o które jest posądzana. Bohater przenosi się zatem na małą, senną wysepkę – Darkwater – gdzie powoli przekonuje się, że motywy owej tragedii wcale nie są tak oczywiste, jak by się mogły wydawać.

Historia rozwija się w tempie dość dobrze dopasowanym do stylu Lovecrafta – powolny początek wprowadza nieśmiało w klimat przedwiecznej grozy, aby pod koniec doprowadzić odbiorcę do szaleństwa. Napotykane przez nas postaci są nierzadko intrygujące, a dialogi z nimi prowadzi się bardzo naturalnie. Najbardziej spodobała mi się jednak ogromna ilość nawiązań do materiału źródłowego w postaci prozy mistrza horroru. Czytelnicy zaznajomieni z opowiadaniami Lovecrafta z łatwością wyłapią mnóstwo smaczków – czasami całkiem oczywistych, czasami sprytnie wplecionych w dialogi – nawiązujących do takich klasyków jak Widmo nad Innsmouth, Muzyka Ericha Zahna, Kolor z Przestworzy, czy też oczywiście Zew Cthulhu.

Jednakże, gry nie są tak prostym i oczywistym medium jak książki – nie wystarczy dobrze napisana historia i ciekawe postaci.

Aby odbiór był w 100% pozytywny, trzeba także zadbać o oprawę i gameplay, a pod tym względem jest już gorzej.

Zacznijmy od rozgrywki – ta łączy w sobie elementy walking simulatora pokroju The Vanishing of Ethan Carter, skradanki… ale znajdziemy tu także sekwencję strzelaną, jednak ciężko jest mi ją przyrównać do jakiegokolwiek sensownego FPSa. Głównym zajęciem gracza będzie jednak chodzenie od punktu do punktu, rozmawiając z napotkanymi postaciami niezależnymi i wchodząc w interakcje z pewnymi z góry określonymi przedmiotami.

Główny bohater – jak na detektywa w grze przystało – posiada zdolność dokonywania retrospekcji na miejscu zbrodni, dzięki czemu możemy popychać fabułę od przodu. Zarówno sekcje logiczne jak i zręcznościowe są bardzo łatwe i nie stanowią żadnego wyzwania – skradanie występuje tylko w kilku miejscach i z racji małej ilości wrogów, oraz zamkniętych, korytarzowych lokacji w jakich dzieje się akcja gry jest banalne. Zagadki pojawiają się w grze tylko kilka razy i do ich ukończenia wystarczy posiąść umiejętność czytania ze zrozumieniem.

Gameplay wypada słabo w zestawieniu z leciwym już Call of Cthulhu: Dark Corners of the Earth.

Tam twórcy również zdecydowali się wymieszać w ramach kampanii wiele różnych stylów rozgrywki, ale całość prezentowała się lepiej, ponieważ gra była wymagająca. Dodatkowo, niski poziom trudności rodzi inny problem – Call of Cthulhu jest krótkie – jego ukończenie zajęło mi raptem 6 godzin.

Pochwalić muszę jednak system rozwoju postaci. Nie jest to typowe drzewko dodające naszemu bohaterowi specjalne umiejętności ataku czy obrony – w grze wcielamy się bowiem w postać która nie umie walczyć wręcz. Zdobyte punkty umiejętności wydajemy tu na poprawę zdolności do komunikowania się z innymi ludźmi i rozwiązywania detektywistycznych zagadek. Jedne pozwolą nam na większą elokwencję podczas rozmowy, inne zaś umożliwią zastraszanie. Dodatkowo możemy zwiększać wiedzę naszego bohatera w zakresie medycyny i okultyzmu wchodząc w interakcje z niektórymi przedmiotami – wpływa to na losy fabularne i umożliwia dotarcie do różnych zakończeń.

Oprawa graficzna jest bardzo nierówna.

Lokacje prezentują się przyzwoicie – ponura wioska rybacka, opuszczona willa, czy szpital psychiatryczny to tylko niektóre z miejsc jakie przyszło mi odwiedzić. Każde z nich miało niepowtarzalny klimat początku XX wieku – wolno rozpędzające się technologie takie jak samochody czy telefony kontrastują tu ze średniowieczną wręcz wizją medycyny i religii opartej na lokalnych gusłach i wierzeniach. Szczególnie spodobały mi się etapy w szpitalu, ponieważ przypomina on swoim designem mój ulubiony poziom z serii Dishonored – The Good Doctor.

Potwory z prozy Lovecrafta także zostały solidnie wymodelowane. Gdzie zatem leży problem oprawy wizualnej? Niestety – w modelach postaci rasy ludzkiej. Niekiedy – szczególnie w specjalnie nagranych cutscenkach – wyglądają oni nieźle, niestety podczas samej rozgrywki rzucają się w oczy drewniane animacje oraz słaba jakość samych modeli. Skóra mieszkańców Darkwater wygląda jak wykonana z wosku, twarze są bez wyrazu, a do tego wszyscy poruszają się jakby co najmniej mieszkali w Starym Obozie kolonii Khorinis.

Udźwiękowienie jest całkiem niezłe. Głosy aktorów dobrze pasują do postaci, nie psując klimatu opowieści, a odgłosy w tle nawet na słuchawkach brzmią realistycznie.

Niestety, ciekawa fabuła z dobrze zrealizowanymi postaciami to za mało, abym mógł uznać Call of Cthulhu za dobrą grę.

Najbardziej bolał mnie sam gameplay, ponieważ tytuł jest niewymagający, a od strony technicznej – poza niezłym systemem rozwoju opcji dialogowych – gra jest topornym walking simulatorem z elementami skradania i prostymi zagadkami. Uwierały mnie też animacje i miejscami dziwne modele postaci. Jeśli jesteście fanami prozy Lovecrafta, może wam się spodobać fabuła czy klimat opowieści – ponieważ jest to dobra historia. Niestety jako gra, Call of Cthulhu jest mocno przeciętne.