Bendy and the Ink Machine – recenzja

Kreskówki Disneya – siła nostalgii zaklęta w tych dwóch słowach jest ogromna. W końcu większość z nas wychowała się na Myszce Miki, kaczorze Donaldzie i reszcie tej rysunkowej zgrai. Domyślnie bajki z tymi postaciami kojarzą się nam dobrze i niewinnie. Przygody humanoidalnych zwierząt były nierzadko moralizujące w przystępnej, zabawnej formie.

Jednak nie wszystko w dorobku Disneya jest tak jednoznacznie grzeczne i poprawne.

W starszych, najczęściej czarno-białych kreskówkach tworzonych jeszcze przed wojną zdarzały się dziwne, niepokojące epizody z ulubionymi bohaterami, które tematyką i formą mogły wzbudzić wręcz strach. Tańczenie z „ludzkimi” czaszkami, gotowanie Myszki Miki żywcem, czy przedstawienie ludności Afryki z ogromnymi ustami i okrągłymi wydętymi z głodu brzuchami mogło być dość szokujące – szczególnie dzisiaj.

Właśnie na takim strachu operuje Bendy and the Ink Machine.

Kreskówkowa stylistyka i postacie przypominające bohaterów Disneya dają poczucie produkcji dla dzieci. A jednak dzieło studia TheMeatly Games jest survival horrorem wywracającym nasze oczekiwania do góry nogami.

Produkcja wyszła w zeszłym roku na PC i była dystrybuowana epizodycznie. Jednak teraz – w listopadzie premierę miała wersja konsolowa. Ciekawe jest to, że przez ten rok Bendy obrósł małym kultem. Powstała Bendypedia, a na YouTube zaczęły pojawiać się animacje tworzone przez amatorów i fanów gry.

O co chodzi w Bendy and the Ink Machine?

Wcielamy się w byłego pracownika fikcyjnej wytwórni kreskówek Sillyvision. Na zaproszenie byłego szefa nasz protagonista znów przekroczy mury firmy. Niestety nie będzie to zwykła przyjacielska wizyta. Były szef zniknął, w budynku nie ma żywej duszy, a na dodatek okazuje się, że właściciel studia parał się okultyzmem. Po przekroczeniu progu Sillyvision zostajemy sami z masą pokoi do przeszukania i nieznaną siłą kryjącą się w kreacji Bendy’ego, która będzie to utrudniać.

Dla jednych będzie to plus, dla innych minus, ale gra jest typowym symulatorem chodzenia.

Wspominam o tym dlatego, że na samą myśl o tym gatunku dostaję białej gorączki i wierzę, że takich jak ja jest więcej. Było tylko kilka gier, które podołały tej formule z What Remains of Edith Finch na czele. Tutaj nie jest źle, a to dlatego, że historii dzieje się na stosunkowo małym terenie. Gameplay jest urozmaicany prostą jak drut, prymitywną walką. No i co chwilę poznajemy kolejne strzępy fabuły, a z takim mixem można już było zrobić wyważony gameplay, który nie znuży tak szybko. Główną mechaniką jest rozwiązywanie zagadek, a te potrafią być całkiem pomysłowe. Mnie najbardziej przypadła do gustu ta z instrumentami.

Eksplorując włości, trafiamy w pewnym momencie na studio nagraniowe.

Na jego końcu są zamknięte drzwi, a w pobliżu jest informacja, że otworzyć je można, grając ulubiony motyw muzyczny właściciela. W innym miejscu dowiadujemy się, jakie instrumenty potrzebne są do zagrania piosenki i w jakiej chronologii należy ich użyć. Trzeba więc zapamiętać co i kiedy użyć w studiu nagraniowym po uprzednim włączeniu projektora i sprzętu przechwytującego dźwięk. Instrumenty rozrzucone są po całym pokoju więc lepiej wcześniej przeanalizować sobie ich położenie. Wtedy zostaje już tylko wykonać sekwencję, by móc dalej eksplorować budynek.

Przerażający Bendy!

Głównym antagonistą jest tytułowy Bendy. A raczej mroczna siła, która wykorzystuje jego wizerunek. Mamy więc do czynienia z kartonowymi podobiznami Bendy’ego, które są dosłownie wszędzie. Czasami nawet wyskakują zza rogu, próbując wystraszyć gracza. Jest też humanoidalny odpowiednik postaci, który jest głównym przeciwnikiem odpowiedzialnym za to, co się dzieje w dawnej siedzibie studia.

Niepowtarzalny klimat!

Graficznie jest nieźle. Gra stworzona jest co prawda w Unity, ale twórcy nadali jej genialny klimat i kierunek artystyczny. Na ekranie dominuje kolor brązowy w drewnianych odcieniach i czarny. Jest bardzo kreskówkowo i jestem pewny, że dzięki temu zabiegowi tytuł na dłużej pozostanie zwyczajnie ładny. Problemem jest niestety samo działanie gry. Na PS4 Slim gra potrafi przyciąć. Nie ma żadnej reguły, czasami chrupnie przy naładowanej skryptami akcji, a czasami w pustym pokoju. Dowodzi to słabą optymalizację, ale gry na Unity nas do tego przyzwyczaiły.

Problemem dla niektórych może być długość rozgrywki.

Jeśli o mnie chodzi, to uważam, że gra jest wystarczająco długa, żeby dała satysfakcję i nie znużyła. Jedak wiem, że sporo graczy przelicza złotówki na czas zabawy w produkcji. Grę przejść można w niecałe 3 godziny, o ile wszystko pójdzie gładko i gracz nie zatnie się na jakiejś zagadce. Czy to dużo, czy mało? Oceńcie sami. Dla mnie jest w sam raz. Samą grę kupić można za niecałą stówkę, a niedługo na fali świątecznych promocji pewnie za jeszcze mniej.

Warto zagrać?

Jasne, że warto. Jeśli lubicie lekko mroczne, niepokojące historie z gęstym klimatem i ciekawą oprawą to odnajdziecie się w  Bendy and the Ink Machine od samego początku. Szczególnie jeśli cena trochę spadnie.