What Remains of Edith Finch – Recenzja [XBOX ONE]

Podobno z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach, a co jeśli z powodu klątwy nie nadąża się ich robić, ponieważ wszyscy członkowie rodziny przedwcześnie umierają? Sprawdziłem to w grze What Remains of Edith Finch od studia Giant Sparrow.

Ten tytuł ciężko nawet nazwać grą, według mnie to przeżycie lub doświadczenie, jedyne w swoim rodzaju. Gra jest skonstruowana tak, żeby gracz cały czas chłonął fabułę. Nie ma tutaj zagadek, bezcelowego chodzenia, trudnego sterowania. Nie ma tutaj też właściwie poziomu trudności, trzeba iść przed siebie i poznawać historię.

Historię, w której wcielamy się w 17-letnią Edith Finch, ostatnią z rodu Finchów. Edith wróciła do rodzinnego domu, żeby sprawdzić, w jakich okolicznościach zginęli lub zmarli członkowie jej rodziny, ponieważ od wieków było wiadomo, że nad rodziną wisi jakaś klątwa. Wszyscy z rodziny Finchów przedwcześnie umierają i choć brzmi to jak oklepany symulator chodzenia w horrorowym stylu, to tytuł nie ma z tym nic wspólnego.

Mimo ciężkiego tematu gra nie pokazuje śmierci, przynajmniej nie drastycznie. Jest jeden epizod, dzięki któremu można poczuć horrorowy klimat, ale wtedy grafika zmienia się w celshadingowy komiks, ale i tak nie uświadczymy tanich jumpscarów. Najlepszym elementem jest coś dla fanów starych slasherów — podczas wspomnianego epizodu przygrywa nam motyw przewodni z serii Halloween. Po usłyszeniu tego genialnego utworu serce zabiło mi mocniej i totalnie zatraciłem się świecie gry.


A skoro jestem przy temacie udźwiękowienia, muszę stwierdzić, że to właśnie ono jest najmocniejszym elementem produkcji. Nie chodzi tylko o muzykę czy dźwięki otoczenia. Postacie, których nie widzimy za wiele, a jeśli już to niewyraźnie i głównie kontury, są zagrane tak świetnie i realistycznie, że nie ma wątpliwości co do ich autentyczności. Główna bohaterka ma bardzo ciepły, a jednocześnie zmęczony głos. Genialnie oddaje emocje, nadaje klimatu wszystkim historiom, które opowiada. Widać, że aktorka głosowa nie klepie tekstu napisanego na kartce, tylko wyraźnie go przeżywa. Drugim głosem, który wyraźnie wrył mi się w pamięć, jest głos małej dziewczynki, która oprócz przyjemnego dla ucha brzmienia, opowiada z ładunkiem emocjonalnym właściwym dla dziecka, które mówi rodzicowi, że okropny potwór kryje się pod jego łóżkiem.

Genialnemu udźwiękowieniu pomaga bardzo ładna grafika. Dawno nie widziałem tak pieczołowicie zrobionego domu. Domyślam się, że taki efekt mógł zostać uzyskany dzięki stosunkowo małemu obiektowi, ale szczegóły są aż przytłaczające,- półki są pełne ozdób, naczyń, książek, przyborów domowych, gadżetów czy nawet śmieci. Najlepsze jest to, że nie powtarzają się, ponieważ nie udało mi się zobaczyć dwóch takich samych elementów podczas rozgrywki, a nawet jeśli faktycznie są, to jest to tak dobrze zrobione, że nawet nie zauważyłem. Tworzy to cudowną iluzję realizmu, a w połączeniu z ostrymi teksturami i ładnym oświetleniem jest na co popatrzeć.

Gra oczywiście toczy się w widoku pierwszoosobowym i jest w niej warty wspomnienia epizod, w którym jedna z postaci huśta się na huśtawce. Wiadomo, jak to na huśtawce, nabiera rozpędu, a ja poczułem się jak po pięciogodzinnej sesji w okularach VR – pęd był oddany tak dobrze, że autentycznie zrobiło mi się niedobrze i pierwszy raz w grach doświadczyłem czegoś podobnego! W prawdziwym świecie nie mam problemu z tego typu atrakcjami, ale tu jest to zrobione dość specyficznie, a ja byłem bardzo wciągnięty, w to, co się dzieje.

Bardzo ciekawie rozwiązano podstawowe dialogi, a raczej monologi, bowiem po podejściu do jakiegoś przedmiotu, tekst pojawia się właśnie na nim, a te same słowa wybrzmiewają w głowie głównej bohaterki. Sam tekst jest kalką tego z Zaginięcia Ethana Cartera. Nawet czcionka jest łudząco podobna, ale jak zgapić to od najlepszych ;). Tym bardziej że efekt tego okazał się bardzo dobry. Ciekawym zabiegiem jest również odkrywanie napisów elementami grywalnymi. Przykładowo, w jednej scenie wcielamy się w chłopca puszczającego latawiec, a na niebie pojawiają się niewyraźne rozsypanki wyrazów, które odkrywamy, przelatując po nich latawcem.

W ogóle gra bawi się mechanikami i dzięki temu historia każdego członka rodziny Finchów okraszona jest własnym pomysłem. Wspomniałem już o huśtawce, latawcu, ale dotyczy to też epizodów, w których wcielimy się w zwierzęta, czy operatora taśmy produkcyjnej. Najważniejsze, że podczas tego gra zmienia się graficznie i gameplay’owo, raz zmienia grafikę na komiksową, innym przenosi nas do minigry ze zrzutu izometrycznego, stylizowaną na modną ostatnio oszczędną szatę graficzną, z gołymi poligonami. Twórcy bawią się formą, tworząc niezapomniane przeżycie i nie dając chwili wytchnienia. Ograłem tę grę na raz i na długo zostaje w mojej pamięci.

Chwalę What Remains of Edith Finch na prawo i lewo, słodzę jakbym sam ją zrobił, ale nie mogę się nie przyczepić do kilku rzeczy.

Gra ma kilka problemów, nie jest ich dużo, ale przynajmniej dwa są dość irytujące. Pierwszym zarzutem jest płynność, gra jest śliczna, ale niestety kosztem płynności – samo poruszanie, okraszone jest lekkimi przycinkami. Drugim poważnym zarzutem są tak chwalone przeze mnie napisy — czasami, nie zawsze, ale zdarza się, że są nieostre do tego stopnia, że ciężko je przeczytać, a po zbliżeniu się do nich zazwyczaj się rozsypują i znikają. Od razu zaznaczę, że to nie wina ekranu, ponieważ grałem na dużym telewizorze w 4K.

Na szczęście to jedyne wady, jakich się doszukałem. Pewnie sam czas rozgrywki może być problemem, ale to specyficzna produkcja i nie ma sensu jej na siłę przedłużać. Podsumowując — gra wypada naprawdę dobrze, grało mi się w nią wyśmienicie, chętnie ograłbym coś w podobnej konwencji. Polecam wszystkim przeżyć to samemu, a dla mniej majętnych poczekać na jakąś promocję i poznać tę wspaniałą historię. Mam nadzieję, że produkcja osiągnie wystarczającą ilość sprzedanych kopii, żeby Giant Sparrow zastanowiło się nad swoją kolejną grą.