Jakiś czas temu mogliście przeczytać u nas zapowiedź przygodowej gry point&click od studia Bold Pixel. W tekście wspomniałem, że do klasycznych gier przygodowych z kolorową pixelartową stylistyką nie trzeba mnie długo namawiać — dlatego od razu zainteresowałem się Back to 1998. Wspominałem także o moich dużych oczekiwaniach względem tego tytułu. Czy małemu, dwuosobowemu studiu, które wydało do tej pory dwa tytuły na mini konsolkę Gamebuino udało się je spełnić?
Podróż do lat 90.
W tytule wcielamy się w zapracowane korpoludka, który pewnego dnia zostając po godzinach pracy w biurze, odbiera tajemniczą przesyłkę pełną małych, szklanych kuleczek. Przez jego nieuwagę „kocie oczka” lądują na podłodze, a nasz bohater niefortunnie się na nich przewraca. Takim sposobem trafia do roku 1998 – czasu gum Turbo, walkmanów i zabaw na trzepaku. I jak już zapewne zdążyliście się domyślić, naszym zadaniem będzie pomoc protagoniście w powrocie do „swoich” czasów. Biletem powrotnym stały się w tytule szklane kulki, które otrzymujemy za rozwiązywanie kolejnych zagadek i przechodzenie mini gier zręcznościowych.
Point&click?
Grając w Back to 1998, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że twórcy do końca nie wiedzą, czym ma być ich gra. W tytuł zostały wpakowane mini gry, które obowiązkowo musimy ukończyć, chcąc „popchnąć” fabułę do przodu. Dwie z nich, osoby zainteresowane wspomnianą na początku bardzo-mini-konsolką Gamebuino, być może miały okazję już poznać. Są to Kate oraz Maze. Małe, typowo zręcznościowe tytuły to najmocniejszy element Back to 1998, jednak uważam, że nie pasują do zapowiadanego szumnie formatu gry, jakim miało być właśnie klasyczne „wskaż i kliknij”. Oczywiście mogłyby być dostępne tutaj jako „dodatek”, ponieważ swoją stylistyką oraz gameplayem pasują do całościowej koncepcji powrotu do starych, dobrych czasów. Kate i Maze zdecydowanie wybijają się poza jakość swojego nowego tytułu pecetowego, który zaserwował nam Bold Pixel i moim zdaniem to na nich powinien skupić się deweloper, poprzez rozwinięcie pomysłu i wydanie tych dwóch gier na PC i urządzenia mobilne. Do czego więc zmierzam?
Klasycznego point&click w Back to 1998 jest mało.
Zdecydowanie za mało. Większość czasu, jaki spędziłem nad ukończeniem gry, to „walka” ze zręcznościowymi minigrami. Te potrafią psuć nerwy, ale dają ogromną satysfakcję z ich ukończenia. Zaproponowane typowo przygodowe zagadki nie stanowią żadnego wyzwania i sądzę, że jeśli twórcy zdecydowaliby się zręcznościowe elementy umieścić w Back to 1998 jako nieobowiązkowe, to grę można by ukończyć w około 60 minut.
Ciężko mi przejść także do porządku nad niektórymi decyzjami twórców.
Brak możliwości zapisu gry (albo chociażby auto-save’a) to rzecz w dzisiejszych czasach niespotykana. Mimo że starałem się zrozumieć zamysł autora, to moim zdaniem całkowicie się on tutaj nie sprawdza. Jestem człowiekiem zdecydowanie nerwowym i przy pierwszych porażkach związanych z przechodzeniem Maze zwyczajnie całą grę wyłączyłem, chcąc sobie pokonanie tego elementu zostawić na później. Moje nerwy dodatkowo spotęgował fakt, kiedy to po kolejnym uruchomieniu Back to 1998 okazało się, że całą rozgrywkę muszę zaczynać od początku. Deweloperzy tłumaczą to tym, że „kiedyś siadaliśmy i graliśmy, bez żadnego sejwa”. Moim zdaniem takie założenie tutaj zupełnie nie pasuje, tak samo, jak nie pasowałoby w wydanych w latach 90 grach przygodowych. Wyobrażacie sobie brak zapisu w Larry 7: Miłość na fali (1996)?
Pochwalić za to trzeba ładną, kolorową grafikę.
Niestety, jeśli nawet najmniej trafiony prezent zapakujemy w ładne pudełeczko, ten nadal zostanie nieudanym podarunkiem. I tak jest jest w przypadku Back to 1998. Tytuł cierpi na masę drobnych błędów, a razem z nim cierpi gracz skazany na spotykanie ich na każdym kroku. Począwszy od typowo logicznych bugów, gdzie napotykane postaci zapominają o tym, że z nimi już rozmawialiśmy albo dały nam jakiś przedmiot do zwykłych literówek i błędów językowych. Tych drugich jest ogrom i strasznie rzucają się w oczy. Nie wyobrażam sobie, jak niektóre, błędne zdania wypowiadane przez bohaterów mogły przejść korektę.
Autorom należałoby także zwrócić uwagę na pewną niekonsekwencję w trzymaniu się powrotu do roku 1998. O ile drobny product placement jestem jeszcze w stanie zrozumieć (małe studio z małymi budżetami m.in. na kampanię reklamową gry), to chęć kupna przez naszego bohatera współczesnego czasopisma w kiosku i rozmowa o nim z panią kioskarką sprawiły, że na mojej twarzy pojawił się drobny uśmiech politowania.
Do Back to 1998 podchodziłem łącznie pięć razy, spędzając z nim około 8 godzin.
Nawet próbując traktować grę „na czysto” i jako jednorazowe doświadczenie na jeden wieczór ciężko się tutaj dobrze bawić. W całej tej batalii ze świetnymi i denerwującymi mini grami można zapomnieć o toczącej się tle historii, która powinna być tutaj najważniejsza, a jakiś dziwnym trafem stała się wymówką do pokazania szerszemu gronu graczy wspaniałych Kate i Maze. I aż przykro się robi, że po ukończeniu Back to 1998 nie można do nich wrócić bez przeklikiwania dialogów i rozwiązywania mało wymagających zagadek. Szkoda, że deweloperzy nie zdecydowali się do tej pory wydać ich jako osobne tytuły.
Grę Back to 1998 możecie zakupić na Steam w cenie 35.99zł.