Xenoraid – Recenzja [Nintendo Switch]

Chyba każdy gracz kojarzy tytuł Space Invaders. Gra legenda, wpisana do księgi rekordów Guinnessa jako najważniejsza gra na automaty. Tak, takie stojące do grania, gdzie wrzucało się monetę i można było się bawić aż do utraty dostępnych żyć (lub rzadziej na czas). Była prosta i z tego co pamiętam nieskończona, więc cel był tylko jeden – pobić rekord osoby znajdującej się na tabeli wyników. Sterowało się jednym działkiem, próbując odeprzeć fale kosmitów nacierające na ziemie. Przez lata pomysł ewoluował, zmieniając działko w statek kosmiczny, a bezmózgich kosmitów w sprawnie ruszających się wrogów. Tak dochodzimy do Xenoraid od studia 10 tons, kolejnej wariacji, lecz nie do końca typowej, bo wprowadzającej kilka własnych ciekawych pomysłów. No pomijając że zgapili wiele, bo nawet fabułę, lecz ona ostatnia tutaj jest potrzebna.

Jak zwykle pierwszy kontakt z obcą rasa, okazuje się tragiczny w skutkach. Jak można się było spodziewać, są oni mocno negatywnie nastawieni do życia z naszego Układu Słonecznego, postanawiają więc unicestwić całą populację. I tutaj wkraczamy my – nieustraszeni piloci, najlepsi z najlepszych wśród najlepszych.

W samym modelu rozgrywki zaskoczeń nie ma, ale nie jest to też plansza z setkami widocznych przeciwników. Napływają oni falami, atakując zwykle w zestawach po cztery-pięć sztuk. Naszym zadaniem oczywiście jest je zniszczyć, zbierając wypadające z nich kredyty, które wydamy potem na ulepszenia. W sumie to dziwne, w takich grach zawsze sami musimy kupować bronie, płacić za udoskonalenia itd. A to przecież w interesie całej Ziemi jest jak najlepsze wyposażenie naszych statków. Czemu więc sam muszę zarabiać na siebie? Wszyscy umrą jak moja misja się nie powiedzie, więc gdzie moje wsparcie?

Pomijając takie dywagacje, kiedy już dochodzi do walki jest co najmniej nieźle. Możemy latać statkiem po całej planszy, lecz możliwości jego obrotu już nie przewidziano. Maksymalnie przy skręcie może strzelać na skos i czasami coś się udaje nawet trafić. Oczywiście jeśli działko się nam po drodze nie przegrzeje, bo i tak bywa od ciągłego strzelania. Wrogowie trochę przyjąć na klatę ostrzału mogą, więc dobre celowanie jest jak najbardziej wskazane. Tak samo jak ucieczka przed ich strzałami, bo nawalają w nas jak konsolowcy z auto celowaniem aż miło. Co się stanie jak nie uciekniemy? No cóż, wtedy giniemy a wraz z nami dany statek razem z jego kapitanem, a jego miejsce zajmuje kolejny pojazd z naszej eskadry.

Dokładnie, statków mamy cztery i nie są to po prostu kolejne „życia”, które można utracić grając spokojnie dalej. Każdy z pojazdów ma swojego kapitana, swoje własne ulepszenia i konfigurację broni, więc każdą kasę na konkretne modyfikacje trzeba wydać parę razy, co powoduje ciągły brak gotówki. Na szczęście są wspólne odkrycia badawcze, które pozwalają na przykład na zachowanie kilku procent umiejętności pilota, czy też dodają atomówki wybuchające po rozwaleniu statku. Jednak nic nie boli tak bardzo, jak domyślny statek w miejsce dobrze ulepszonego.

Ma to też minus, byłem w stanie rozbudować tak mega porządnie tylko dwa statki, a kolejne dwa czekały na swoją kolej, co po kilku misjach już mało kiedy się zdarzało. A tych jest ponad czterdzieści z czego w czterech stoczymy walki z potężnymi bossami. Twórcy dodali do tego trzy misje z nieskończonym trybem, gdzie po prostu bijemy swoje rekordy i innych – bo tablica wyników jest dostępna online.

Xenoraid jest fajnym urozmaiceniem znanego już schematu i pierwszym tytułem mającym możliwość dowolnej konfiguracji klawiszy, w który miałem okazję zagrać na Nintendo Switch. Czapki z głów! Cena? 49zł w eShopie, według mnie warto.