Wreckfest – recenzja portu na PS4

Z Wreckfest wiązałem spore nadzieje. Uwielbiam serię Flatout (a przynajmniej jej odsłony od Ultimate Carnage) i od lat czekałem na produkcję, która pozwoli mi znów bawić się tak samo dobrze, tylko dlatego, że autka się rozpadają. No i się doczekałem!

Czekanie na Wreckfest było wyczerpujące.

Tyle lat od premiery ostatniego Flatouta wystarczył, abym wystarczająco ślinił się na widok zapowiedzi Wreckfesta. Gra jednak początkowo miała trafić tylko na komputery PC. Jej Early Access trwał wieki, a ja powoli traciłem nadzieję na zagranie w gotowy produkt. Aż tu nagle okazało się, że gra jest bliska premiery. No i jeszcze do tego zmierza na konsole! Bałem się jednak tego, że fizyka Wreckfest sprawi, że konsole nie wyrobią, a płynność będzie lecieć na łeb na szyję. Albo, że model zniszczeń zostanie uproszczony! O, nie! To by było najgorsze.

No i w końcu, gdy zbliżała się premiera gry na konsole, pojawiła się informacja – premiera opóźniona. Twórcy tłumaczyli, to tym, że chcą dopracować produkt, szczególnie, od kiedy pozyskali miliony od THQ wydawcę i mogli sobie na to pozwolić. Ja jednak wiedziałem już jedno – ze stroną techniczną na bank jest coś nie tak. Ale recenzje na PC były tak pozytywne, że pozostawało mi tylko czekać.

Odpalając Wreckfest na zwykłej PlayStation 4 wręcz błagałem, żeby to był udany port.

Nie chciałem, żeby te lata czekania okazały się niepotrzebne. Na próbę włączyłem „własny wyścig” i… O! Jakie to ładne. O! Jak płynnie chodzi. O TAK, JAK TA BLACHA SIĘ GNIE! W skrócie – dostałem swojego Flatouta. Gra na konsoli sprawuje się naprawdę znakomicie. Nie doświadczycie żadnych przycinek, nawet gdy na ekranie widzimy wszystkie pojazdy. Które pędzą i rywalizują ze sobą. Których blacha gnie się od najmniejszych uderzeń. Które wyglądają taaak dobrze!

Dobrze, że twórcy dali sobie więcej czasu. Jeśli dzięki temu możemy grać w tak porządny tytuł, to jestem jak najbardziej za takimi ruchami producentów. Wciąż nie mogę się nadziwić, jak udało się wykorzystać moc powoli leciwych konsol. Od strony technicznej jedynym mankamentem są długie czasy wczytywanie. Da się je przeżyć, ale jednak trochę chciałoby się je skrócić. Strona techniczna zatem daje rade –  nie trzeba kupować PlayStation 4 Pro lub Xboksa One X.

Wreckfest to w gruncie rzeczy stary dobry Flatout.

Model jazdy, system zniszczeń, czy muzyka. Każdy element wygląda po prostu, jakbyśmy do dziś otrzymywali kolejne wydania tamtej serii. Jednak jedna rzecz się zmieniła. Klimat. Niby znów mamy pod wieloma względami to samo. Z głośników dobiega ciężka muzyka, tereny, po których prowadzimy nasze pojazdy, są zbliżone do dawnych tras, a same graty samochody prowadzą się doskonale. Ciężko jest mi określić, czego brak, ale zdaje się, że twórcy w kilku elementach produkcji sobie odpuścili i całość nie jest tak spójna, jak dawne gry. Mówię tutaj o takich małych rzeczach jak wygląd menu, które jest zbyt sterylne, czy braku większej liczby atrakcji, które pozwalałyby nam na trochę szaleństwa. Jak np. wybicie naszego kierowcy przez okno, aby zbić nim kręgle.

Bugbear Entertainment ma zatem jeszcze pole do popisu.

Oby Wreckfest 2 nie powstawał znowu tyle lat, a autorzy dodali w nim masę zwariowanych zawodów. Bo tej grze jest naprawdę blisko do idealnego 9/10.