FPS vs TPS. Dlaczego World War Z nie straszy?

Kilka dni temu premierę miało World War Z. Kooperacyjna gra z zombie, którą gracze po pierwszych zapowiedziach okrzyknęli duchowym spadkobiercą Left for Dead. Niestety już na początku muszę was rozczarować. World War Z nie jest duchowym spadkobiercą Left for Dead i wygląda na to, że nigdy nie miał być. Szkoda, bo miał na to zadatki, ale twórcy „próbowali” pójść w innym kierunku, co wyszło-różnie.

Pierwszą różnicą widoczną na pierwszy rzut oka jest zmiana perspektywy z FPS na TPS. Zmiana wydaje się dość prozaiczna, to w końcu nic takiego. W takim GTA V czy RDR2 można zmieniać widok „w locie” i to przecież tylko kwestia wygody. Czy na pewno? Jestem zdania, że to właśnie perspektywa pogrążyła World War Z i ta jedna decyzja mogła mieć największy wpływ na problemy tytułu.

Grając w pierwszej osobie, szczególnie w grę o zombie, nie tylko mamy większą immersję.

Dystans do przeciwnika jest mniejszy, a co za tym idzie, traktujemy go bardziej na równi. Widok z oczu pozwala na dostrzeżenie szczegółów postaci. Widać czy ma zmasakrowaną twarz, widać teksturę skóry, ubytki, zamglone oczy i nieludzką mimikę. Jako gracze, nie chowamy się za plecami protagonisty, a sami nim jesteśmy. Nie ma żadnego punktu pośredniego. W widoku TPS to postać, którą sterujemy, jest tym punktem pośrednim, który oddziela nas od niemilców.

Postać otoczona przez hordę zombie, nie generuje strachu, a co najwyżej poczucie porażki lub złość.

Oczywiście są wyjątki, jak Resident Evil lub The Last of Us. Tylko że w przypadku tej dwójki, strach zapewnia genialnie wykreowany klimat lub opowieść. W TLoU nieumarłych można by zamienić na skaczące piłki, a i tak los bohaterów nie będzie nam obojętny. Czego nie można powiedzieć o takich tytułach jak State of Decay czy Dead Rising 4. Osobiście nie czułem w tych grach żadnej więzi z bohaterami, a Zombiaki były jedynie mięsem armatnim. Nieznaczące wory mięcha, zbierające się w bezkształtne masy.

Za każdym razem, gdy gram w grę z Zombie w widoku z trzeciej osoby, mam wrażenie, że nie czuję ciężaru tego świata, że to co się dzieje i to co robię jest… płytkie.

Zauważyłem, że to nie jest tylko mój problem. Popytałem wśród znajomych i rzeczywiście, gry TPS uważane są za bardziej zręcznościowe. Nastawione na jakiś konkretny gameplay. Mniej straszą, ale potrafią być bardziej widowiskowe, dzięki temu, że pole widzenia jest szersze.

W World War Z świetnie oddano hordy, w jakie zbijają się nieumarli. Dzięki temu, że kamera osadzona jest za plecami, widzimy nie tylko to, co się dzieje przed nami, ale również po bokach. Takim sposobem zamiast jednego obszaru pod kontrolą, mamy trzy. Zostaje tylko tył, a to spore ułatwienie. Twórcy WWZ genialnie to wykorzystują. Zombiaki wybiegają ze wszystkich stron jednocześnie. W przypadku FPS-a takie rozwiązanie byłoby szalenie frustrujące, a co za tym idzie, skala widowiskowości musiałaby być ograniczona.

Oczywiście, nie ma tutaj zwycięzcy.

FPS i TPS ciężko jest sensownie porównać bo wykorzystuje się je w różnych przypadkach. Problem może być właśnie przy odpowiednim wykorzystaniu.

World War Z nie przykłada się jakoś specjalnie do fabuły. Ciężko polubić bohaterów, którzy i tak w każdym akcie są inni. Właściwie są to tylko awatary gracza. Problem w tym, że gameplay’owo gra również nie nadrabia. WWZ nie robi nic nowego, nie jest odkrywcze w żadnym aspekcie i przez to sprawia wrażenie średniaka. Wszystko robi tylko poprawnie i niczym się nie wyróżnia.

Gdyby twórcy poszli w jakimś konkretnym kierunku, to nie byłoby złudzeń, że mieli na grę jakiś pomysł. Według mnie można było zbudować cięższy klimat, dzięki zmianie widoku na pierwszoosobowy i dodaniu bardziej horrorowej narracji. Pewnie byłoby to dużo mniej kosztowne niż implementowanie nowych mechanik, żeby poprawić dość standardowy gameplay, a na pewno sprawiłoby, że World War Z jest mniej bezpłciowe.

Mimo wszystko WWZ złą grą nie jest. Robi kilka rzeczy naprawdę dobrze.

Taką rzeczą bez wątpienia jest system progresji. Z każdą grą zdobywamy doświadczenie, ale nie takie ogólne, a konkretnych broni i klas. Dosłownie każde oręże ma swoje drzewko rozwoju. Grając na przykład ze strzelbą, zdobywamy dla niej doświadczenie, a z jego wzrostem wiąże się możliwość ulepszania jej statystyk.

Do tego jest sporo klas, które różnią się zdolnościami specjalnymi. Jedne leczą, inne dobrze walczą wręcz lub mają specjalną broń miotaną. Również każdą z nich osobno levelujemy i każda ma osobne drzewko rozwoju, w którym jest masa pasywnych umiejętności. Nowe zdolności wykupić można za walutę zebraną podczas przechodzenia kolejnych aktów.

To jest zdecydowanie najlepsza część World War Z! Dzięki temu mamy motywację, by powtarzać akty i testować nowe umiejętności.

Sieciowo też jest nieźle!

Jak wiadomo coop to podstawa w tego typu grze. A w coopie WWZ się broni bardzo dobrze. Chociaż minus dla twórców za brak możliwości zrobienia prywatnego lobby. Grając we dwójkę, jesteśmy skazani na obce osoby, a z tymi jak wiadomo, bywa różnie.

Jeżeli macie ekipę to gra naprawdę dużo zyska. Zgrywanie ze sobą klas i ciągła komunikacja może naprawdę bawić. Ponadto oddano również tryby rywalizacyjne. PVP, a nawet PVP+PVE, gdy klasyczny deathmatch przerywają nagłe hordy zombie. Nie jest to może nic specjalnego, ale wykonane poprawnie i całkiem przyjemne do ogrywania.

Mimo drobnych problemów, World War Z może dać trochę radochy.

Gra godna polecenia głównie laikom. Niedzielni gracze, którzy raz na jakiś czas umawiają się ze znajomymi na jakiś lekki coop, najpewniej się tutaj odnajdą. Produkcja nie angażuje zbyt mocno, ale też nie powoduje opadu powiek. Na pewno znajdzie swoich amatorów, choć hardcorowym graczom raczej nie polecam.