Wiedźmin 3 : Dziki Gon – teraz zawsze i wszędzie. Recenzja gry na Nintendo Switch.

Rok 2019 jest jednym z najpiękniejszych, jeżeli chodzi o tytuły na platformę Nintendo Switch. Poza moimi spełnionymi marzeniami jak port Hotline Miami, Spyro czy CTR, nadeszła ta wielka chwila, w której mogę zagrać w najlepszą i wielokrotnie nagradzaną grę, jaką jest Wiedźmin 3: Dziki Gon.

Switcher teraz może być z Wami zawsze i wszędzie! No chyba, że ktoś „gra w grafikę”, to nie ma tutaj czego szukać. Jednak, jeżeli będziecie z nim spacerować po lesie, to polecam uważać na wilki i Leszego.

Switcher w edycji kompletnej.

Osobiście Wiedźmina przeszłam na PlayStation 4 Pro pięć razy – trzy ze wszystkimi dodatkami. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby ukończyć ją szósty raz! Jest to jedna z moich ulubionych gier, nie tylko przez Geralta, ale również przez zawartość, która zajmuje około 200 godzin – jeżeli chcemy ją oczywiście wymaksować – do czego serdecznie zapraszam. Największym atutem wydania na Nintendo Switch jest fakt, że udało zmieścić się wszystkie wcześniej wydane DLC na jednym kartridżu. Możemy zacząć całą historię od początku, albo z grubej rury wziąć już wyszkolonego wiedźmina i zmierzyć się z zadaniami od Pana Lusterko na Ziemiach Niczyich, czy ruszyć w pogoń za wampirami w bajkowym Toussaint.

Ja niestety miałam okazję doświadczyć wersji cyfrowej gry – niestety, bo kolekcjonuję wydania fizyczne, a druga sprawa, że tytuł zajmuje prawie 30 GB! Już poza moimi złymi doświadczeniami z wadliwym (ale już naprawionym) slotem na kartę w Nintendo Switch to musimy pamiętać, że wbudowanej pamięci mamy tylko 32 GB, co daje nam w prostym przeliczeniu, posiadanie tylko jednej gry jaką jest Switcher. Albo dokupienie dodatkowej pamięci zewnętrznej. Wybór jest prosty.

Co ten Geralt taki niewyraźny?

Przejdźmy do najważniejszej dla wszystkich kwestii – bo właśnie o to rozchodzi się cała gadka na ten temat – grafika. Pewnie znaczna większość z was spodziewała się oprawy dość podłej z uwagi na ograniczenia i wydajność konsoli Nintendo. Tytuł wizualnie nie jest oczywiście orłem w swojej klasie, ale też nie jest źle!

Zacznijmy od rozdzielczości. Moje pierwsze wrażenie było takie, że przypomniałam sobie jak wyglądały gry  z początku lat dwutysięcznych. Na wersji przenośnej doświadczymy 540p, a 720p w docku – tego drugiego dla własnego dobra nawet nie próbowałam. Na małym ekranie i tak tego mocno nie odczujemy, więc nie ma się co bać! Po pierwszym zadaniu totalnie zapominamy o tym, że przy galopie na Płotce czasami doczytują się tekstury, nie mamy pięknych cieni, a w oddali widzimy tylko rozmazany obraz.

Teraz coś co boli graczy grających w grafikę – 30 klatek to najlepszy wybór dla Switchera. Nie wyobrażam sobie grać w 60 klatkach i czuć spadki co każdy szybszy ruch. Lepiej mniej, ale stabilniej. Gra zrobiła się też bardziej ”kwadratowa” przez ograniczenia w teksturach – co widać na murach, drzewach czy włosach.

Najgorszy dla mnie jednak jest efekt rozmycia na postaci.

Wiem, że to tylko pierdoła, ale jednak grając wcześniej na PS4 Pro, musiałam się chwilę przyzwyczaić. Najważniejsze jednak jest to, że napisy są bardzo dobrze widoczne, tak

samo jak menu i bestiariusz – bo bez tego, to nie co się brać za bestie. Ale jak to mówią – nie samą grafiką człowiek gra! Ja osobiście jestem pełna podziwu, że to tak dobrze działa i w niczym nie przeszkadza w zabijaniu potworów. Zresztą… już o wszystkich wadach zapomniałam.

Obowiązek musi zostać spełniony.

Jeżeli ktoś jeszcze nie grał w Wiedźmin 3: Dziki Gon, bądź chciałby wrócić i wcielić się w zabójcę potworów (nie tylko na kanapie przed telewizorem) to jest to pozycja OBOWIĄZKOWA. Co z tego, że nie ma trofeów, które generowały dodatkowe wyzwania, nie ma pięknej grafiki, ale to dalej jest ten sam Wiedźmin! Gra się tak samo dobrze jak na innych platformach i pewnie nie raz wróci się by pobiegać i nawet poodkrywać znajdźki na środku Wielkiego Morza przy wyspach Skellige.

Podsumowując – jest to jeden z ważniejszych tytułów tego roku na Nintendo Switch.