Vambrace: Cold Soul – recenzja

Mieliście kiedyś tak, że wyczekiwaliście gry, patrząc na jej screeny i trailery? I kiedy w końcu trafiła w wasze wygłodniałe rączki, to wasz ślinotok szybko został zatamowany przez niezbyt apetyczne wnętrze? Tak właśnie miałem w przypadku VambraceCold Soul – przepięknej gry, która pod szatami skrywa nieapetyczne i lekko zajeżdżające zwłoki.

Pisząc o Vambrace nie można nie zacząć od szaty graficznej.

Trzeba docenić tytaniczną pracę, jaką włożyli artyści, aby zapewnić temu tytułowi indywidualny feeling. Każda maszkara czy postać, którą spotkamy, są unikalne i wywierają ogromne wrażenie – aczkolwiek dominuje tutaj klimat wikingowy, z dużą ilością rogów, toporów i miodu pitnego. Penetrując kolejne zamrożone ruiny, czujemy przenikający nas mróz, a nasze nosy krzywią się, wyobrażając sobie smród rozkładających się ciał. To wszystko zawdzięczamy mistrzowskiej kresce i grze świateł, które stworzyły klimat, mogący konkurować nawet z Darkest Dungeon.

Tym bardziej boli fakt, że reszta ekipy mocno się nie postarała w dążeniu do perfekcji grafików.

Mamy tutaj do czynienia z jRPGiem, w którym zawarto elementy rougelike’a. Inspirację wspomnianym wcześniej Darkest Dungeon widać gołym okiem – nie tylko w mrocznym klimacie, ale przede wszystkim w walce. Mamy tutaj bowiem do czynienia z potyczkami 4 vs 4 w trybie turowym. Nasze obrażenia zależą nie tylko od noszonego ekwipunku, ale też od statystyk bohatera.

Świat, w którym przyjdzie nam żyć zdecydowanie, nie należy do miłych miejsc.

Icanaire – piękne miasto tętniące życiem, zostało uderzone klątwą i zamknięte za lodową barierą. Mieszkańcy, nie mogąc się wydostać, umierali z głodu i walki między sobą. Klątwa to jednak złośliwa siła i zaczęła zamieniać umarłych w złośliwe duchy, które przyczyniły się do jeszcze szybszego zmniejszania populacji. Niewielka część osób, które przeżyły, schowała się w podziemiach miasta, broniąc się resztkami sił. Każda kolejna ekspedycja to ryzyko zgonu w wyjątkowo nieprzyjemnych okolicznościach.

I tutaj wchodzi nasza bohaterka, ubrana cała na biało.

Znaczy w brązy i czerń, ale do rzeczy. Lyric to kobieta z zewnątrz, która dzięki mocy swojej magicznej rękawicy od ojca może przedzierać się przez magiczne lodowe bariery. Przenika więc do miasta, w celu zbadania sytuacji wewnątrz przeklętego miejsca. Szybko okazuje się, że tylko ona – tzn. my, możemy rozprawić się z klątwą. Pomogą nam w tym najemnicy, których rekrutujemy w naszej bazie wypadowej – wspomnianych podziemiach miasta.

Do tej pory nie brzmi to zbyt strasznie, co?

Niestety, po dosyć krótkim RPG-owym wstępie zostajemy rzuceni na naszą pierwszą misję. Zgrzyt pojawia się od razu. Walka jest słabo wytłumaczona, a do tego czuć ogromny poziom trudności, który sprawia, że umieramy w przeciągu kilku pierwszych chwil eksploracji. Niestety drugi wypad za miasto nie wygląda dużo lepiej, a trzeci i czwarte nie są za nimi daleko w tyle. Nie mam nic do wysokiego poziomu trudności – w Darkest Dungeon zagrywałem się przez wiele, wiele godzin – ale jest pewna granica między przyjemną trudnością a frustrującą. Tu niestety trafiliśmy na stronę wkurzającą. Nie pomaga też mapa, która jest niezwykle nieczytelna i w żaden sposób nie pomaga rozeznać się w plątaninie korytarzy. Łatwo się zgubić i wpaść w pułapkę duchów. Niby nic strasznego, w końcu nasza postać nie może umrzeć – za to jej towarzysze już tak, przez co przywiązywanie się do nich mija się z celem.

Rozwińmy temat walki.

Jak już wiecie, mamy tutaj potyczki 4 v 4 żywcem wyjęte z Darkest Dungeon. Niestety, twórcy nie odrobili pracy domowej i choć skopiowali motyw, to zabrakło im głębi. Brak tutaj jakiejkolwiek taktyki – tank naprzód, strzelec na tył, atak, obrona, super atak – to wszystko. Żadnych skomplikowanych buildów, wybierania umiejętności etc. Gorzej, jeśli przy rekrutacji nie dostaniemy żadnego wytrzymałego front line’era – w DD mogliśmy mimo to próbować swoich sił w lochach, tu możemy tylko o tym pomarzyć.

Vambrace: Cold Soul to tytuł nijaki.

Piękna oprawa audio-wizualna i niegłupia fabuła, blekną przy monotonnej walce, która w głupi sposób śrubuje poziom trudności. Początek opowieści nęci nas widokami i nawet nie głupią intrygą, ale szybko zarzuca nas masą nijakich walk, które ciężko jest przeżyć. Chciano tu stworzyć napędzanego fabułą rougelike’a, ale chyba nie tędy droga. Mimo to, jeśli lubicie gry z wyśrubowanym poziomem trudności, to można się skusić. Ostrzegam, będzie trudno i momentami nudno, ale na pewno gra wyciśnie z was siódme poty w czasie zwiedzania kolejnych bajecznych lokacji.