TSIOQUE – recenzja

Dzieła kulturowe przyzwyczajają nas do obrazu księżniczki w opresji, która czeka na swojego księcia z bajki – najlepiej na białym, majestatycznym rumaku. Każdy zna dawne legendy, każdy kojarzy baśni o Roszpunce i Śpiącej Królewnie. Dla graczy bliższe sercu są dzieła o ratowaniu księżniczki Peach z serii gier o popularnym hydrauliku, a na PSP dostaliśmy nawet kultową już dzisiaj produkcję: „Monsters (Probably) Stole My Princess”. Reasumując, jest to schemat bardzo głęboko zaszczepiony w popkulturze. Najświeższa gra studia OhNoo o wdzięcznym tytule „TSIOQUE” (czyt. Ciok) wychodzi poza te ramy i pozwala nam przebywać ze zdecydowanie bardziej zaradną księżniczką, która postanawia wziąć sprawy w swoje ręce zamiast czekać na swego wybawiciela.

„TSIOQUE” to przygodowa gra Point&Click, gdzie wcielamy się w księżniczkę o tytułowym imieniu.

Zadanie jest proste – musimy uciec z zamku opanowanego przez złego Czarnoksiężnika. Wszystko zostało zrealizowane w formie poklatkowej animacji i zawiera w sobie elementy charakterystyczne dla tego typu produkcji, niestety włącznie z tymi negatywnymi. Zaraz po rozpoczęciu nowej gry, twórcy raczą nas prologiem przedstawionym w formie wierszo-podobnej opowieści, który ma za zadanie wprowadzić do świata gry i zapoznać z nim. Całość została profesjonalnie zdubbingowana, co doskonale wprowadza w baśniowy klimat rozgrywki, którym będziemy raczeni przez cały czas obcowania z nią. Pomimo tego, że w dzisiejszych czasach voice acting  nie jest już wyjątkowym przypadkiem w grach niezależnych, to wciąż warto zwrócić na niego uwagę. To doskonale pokazuje, jak bardzo twórcy skupili się na każdym elemencie produkcji.

Gdy poznamy genezę sytuacji w jakiej znalazła się nasza urocza bohaterka, gra rzuca nas do pierwszej lokacji – podziemnego lochu.

Pilnuje nas w nim widocznie znudzony swoją pracą strażnik. Od tego momentu zaczyna się nasza przygoda, której docelowym zwieńczeniem ma być ucieczka spod panowania Maga o którym wspomniałem na początku. Pierwszym co przykuwa wzrok jest wygląd poszczególnych lokacji. Dużą staranność, którą włożył w nie Łukasz Rutkowski, widać gołym okiem i za to należą się słowa uznania. Jest śliczna, bajkowa i mocno kojarzy się z dzisiejszymi kreskówkami wysokiej klasy dla najmłodszych. Jest to jednocześnie pierwszy sygnał, że gra kierowana jest raczej do tej grupy odbiorców.

Pierwsze lokacje możemy traktować jako przystępny samouczek, który pokazuje nam, w jaki sposób obchodzić się z grą i na jaki „typ” zagadek logicznych postawili autorzy.

W dalszych etapach będą one utrzymane w podobnej konwencji, choć często znacznie bardziej rozwinięte i wynikające same z siebie. Tu należy się zatrzymać i pochwalić twórców za doskonałe sekwencje przyczynowo-skutkowe, których rozwiązanie daje niemałą satysfakcję. Niewiele było miejsc, które sprawiałyby żebym zaczął klikać wszędzie gdzie popadnie. Prosta dedukcja dość łatwo kierowała mnie w stronę kolejnych rozwiązań. Nietypowym smaczkiem jest fakt, że w grze można zginąć. Po prawdzie jest to śmierć bezbolesna, ponieważ odradzamy się zaledwie „jedno kliknięcie myszki” wcześniej. Wszystko to sprawia, że „TSIOQUE” ma bardzo niski próg wejścia i jest to kolejny element, który pokazuje iż gra zdaje się celować w młodszych poszukiwaczy przygód, tudzież tych, którzy dopiero zaczynają obcować z takim rodzajem rozgrywki. Osoby, które zjadły zęby na produkcjach utrzymanych w tej formule nie uświadczą tu hardcorowych łamigłówek, a sama przeprawa będzie dla nich bardziej odprężającą zabawą niż wymagającym wyzwaniem. Zamyka to więc przygody młodej księżniczki na tę konkretną grupę odbiorców, a to trzeba potraktować jako wadę, niewielką, ale wciąż wadę.

Jeśli już przeszedłem do minusów, to na nich się teraz skupię.

Gra jest produkcją krótką, dla starszych osób wystarczy zaledwie na jeden wieczór. Mnie udało się dobrnąć do napisów końcowych w około 3 godziny, a muszę zaznaczyć, że nie należę do największych wyjadaczy tych klimatów. Młodszej osobie rozgrywka mogłaby zająć dwu, a nawet trzykrotnie więcej czasu niż miało to miejsce w przypadku mnie. Kolejny warty odnotowania minus to sekwencja ucieczki po schodach. Jest zdecydowanie za długa, a fakt, że schody były zaokrąglone (Tsioque zbiega w dół wieży) sprawia, że grając czułem się jakbym był po kilkugodzinnej sesji na PlayStation VR. Mój błędnik błagał żebym przestał. Ostatnia wada wynika wprost z formy w jakiej produkcja została zrealizowana. Animacja poklatkowa wpływa na płynność rozgrywki, która dość mocno na tym cierpi i znacząco zwalnia. Jest to rzecz, która jak już wspomniałem wynika wprost z zamysłu artystycznego twórców, więc sam nie czepiałbym się tego faktu, ponieważ studio od początku zaznacza formę – musiałem o tym wspomnieć z dziennikarskiego obowiązku.

Pomimo wspomnianych wad, całościowo gra prezentuje się dobrze.

Jak już wspomniałem kilkukrotnie, odnoszę wrażenie że gra celuje w nieco inną grupę odbiorców, niż ta do której ja należę. Czy oznacza to, że nie czerpałem przyjemności z grania w najnowszą produkcję od OhNoo Studio? Bynajmniej! Gra jest bardzo satysfakcjonująca, co nie jest wcale normą przy produkcjach o tak przystępnym poziomie trudności i za to biję skromne brawa. Dodatkowe oczka do oceny należą się także za świetne, klimatyczne udźwiękowienie oraz baśniowość lokacji.

Uważam, że grze warto dać szansę, o ile nie spędziliśmy przedtem setek godzin głowiąc się nad rozwiązaniami w bardziej wymagających produkcjach przygodowych. Na koniec pozwolę sobie zachęcić wszystkich, którzy wciąż wahają się, czy warto dać szansę „TSIOQUE”. Warto, choćby dla samego zwrotu akcji, który ma miejsce przy końcu naszej opowieści, a przy którym przysłowiowe oczko puszczają do starszej społeczności sami autorzy.