Tower 57 – recenzja

Jeżeli miałbym wybrać jedną cechę, którą szanuję u wydawców czy producentów gier Indie, byłaby to nieszablonowość. Niezależni deweloperzy mają tę przewagę nad wielkimi studiami, że nie muszą liczyć profitów w milionach dolarów, przez co mają niezbędną przestrzeń do eksperymentów, poruszania trudnych czy kontrowersyjnych tematów, czy też aplikowania różnych stylów wizualnych. 11 Bit Studios jest idealnym przykładem wydawcy, który w stu procentach wykorzystuje potencjał, jaki daje rynek gier Indie. Począwszy od This War of Mine, które w brutalny sposób pokazało okrucieństwa wojny, przez Beat Cop, które satyrycznie przedstawiło życie stereotypowego Amerykańskiego policjanta w latach 80, do najnowszej produkcji studia Pixwerk, pod patronatem 11 Bit Studios, czyli Tower 57.

Tower 57 przenosi nas w postapokaliptyczny, diesel-punkowy świat. Tytułowe wieże są jedynymi skupiskami ludzi, nad którymi rząd nie ma kontroli, więc naturalnie, ktoś musi je zinfiltrować. Fabuła nie jest aż tak skomplikowana, ale nadaje odpowiedni nastrój produkcji. W grze mamy do wyboru siedmiu bohaterów, z których to trzech możemy zabrać na misję. Styl rozgrywki to typowy twin stick shooter, spopularyzowany ostatnio przez Hotline Miami. Rozgrywka jest wymagająca, ale satysfakcjonująca i mimo podbitego poziomu trudności nie mamy wrażenia, że gra oszukuje. Jeśli zginiemy, możemy kontynuować grę pozostałymi agentami, a nasze postacie nie będą dostępne do momentu, gdy ukończymy poziom i będziemy mogli przywrócić ich do życia. Każdy agent ma specyficzne dla siebie uzbrojenie, a gdy polegniemy, pozostałe postacie mogą zebrać nasz ekwipunek i kontynuować nim walkę, co trochę upraszcza nam sprawę w kolejnym podejściu. Bronie są zbalansowane i zróżnicowane, przez co do każdej trzeba się dostosować i obrać inną taktykę. Inaczej gra się karabinem snajperskim, w którym musimy trzymać dystans i być niezwykle celni, a inaczej shotgunem, który jest efektywny tylko na bardzo krótkie dystanse. Co prawda, w każdej szanującej się grze taka różnica istnieje i nie odkrywam tu ameryki, ale w Tower 57 każda zmiana broni naturalnie zmienia naszą strategię działania, nie widać tu sztuczności, czy działania z konieczności. Ponadto, można kupować ulepszenia jak większy zasięg rażenia czy większe obrażenia, ale trzeba pamiętać, jeśli stracimy broń, to stracimy też wszystkie wykupione do niej dodatki.

Gra przyjęła interesujący retro-styl. Prawdą jest, że wiele produkcji w dzisiejszych czasach stara się naśladować style gier z minionych lat, ale ich starania zazwyczaj kończą się na rozdzielczości 1080p z niebywale niskimi rozmiarami tekstur, przez co całość wygląda komicznie, a ogromne piksele przeplatane z nowoczesnymi efektami post-procesów po prostu niszczą docelowy efekt. Diabeł tkwi w detalach, a te w Tower 57 zostały dopieszczone z zegarmistrzowską precyzją. Gra natywnie uruchamia się w rozdzielczości 540p, co ma symulować styl wizualny rodem z Amigi czy Amigi ST i być jednocześnie kompromisem między pikselowym światem i ładną dla oka grafiką. Jej oprawa wizualna wygląda zupełnie tak, jak gry na wyżej wymienione systemy, tylko na sterydach. I nie, te sterydy to nie są niebywałe efekty cząsteczkowe czy szeroka gama jaskrawych barw. Gra postawiła na model „bigger, better, more badass”. Mamy duże, rozległe plansze. Multum różnorakich przeciwników. Wiele obiektów, które można wysadzić, zniszczyć, i co najważniejsze, wszystkie zostawiają po sobie gruzy i śmieci, dzięki czemu wszystkie etapy idealnie wpasowują się w klimat produkcji, zachowując jednocześnie zdrową granicę między nowoczesnymi efektami a klasycznym stylem. Jest też mały minus tej oprawy, mianowicie podczas większych walk zostawiamy po sobie niezły śmietnik i czasem ciężko zauważyć pociski wrogów, ale nie przeszkadza to jakoś szczególnie.

Tower 57 jest świetnym produktem dla osób, którym ciągle mało dobrze zrobionych gier w stylu retro oraz twin stick shooterów, które na nowo rozpropagowało Hotline Miami. Jest to tytuł wymagający, ale jednocześnie niesamowicie satysfakcjonujący. Dobrze zrobiony, wypieszczony w detalach, nadaje się idealnie do ogrywania i w coopie i w singlu, do którego można powracać po kilka razy.