Titan Quest – recenzja (Xbox One)

Dobrze jest wrócić do tak zacnego hack n’ slasha jak Titan Quest. Nareszcie doczekaliśmy się pełnoprawnego wydania na konsole. „Titan” jest czymś co pamiętam, że zadziwiło mnie swoimi mechanikami i stylem całej rozgrywki. Było to takie rozwinięcie w stylu Diablo 2 z lepszą szatą graficzną i paroma smaczkami. Czy na naszym PS4 czy XboxOne gra jest warta naszego czasu i co najważniejsze pieniędzy?

Jeśli chodzi o fabułę to nie doświadczymy tutaj fajerwerków. Ot standardowa historia o nieznanym wojowniku, który ma uratować świat. Ogólnie sprowadza się to do tego, że historia daje nam złudzenie progresu i po prostu jest… Bo jest. Tyle. Wcielamy się w nieznanego greckiego mocarza, który trafia akurat na wojnę między ludźmi a potworami. Naszym zadaniem jest uwolnienie owej ludności od złego i stopniowe dochodzenie do rozwiązania problemu stworów, oraz rozwijanie swojej postaci by pokonywać wszystkich oponentów na swojej drodze.

Zadania są raczej jednostajne, wręcz identyczne. Idź tam. Zabij to. Zbierz coś. Odbierz nagrodę. Standard. Na uwagę zasługuje fajnie i wygodnie zrealizowana oprawa dziennika, w którym mamy wszystkie swoje zadania, jak i interfejs samych menusów. Zadania są podzielone na miejscówki, akty, rozdziały, wszystko można sprawdzać i dosłownie nic nie umknie naszej uwadze. Problemy zaczynają się przy ekwipunku i ekranie postaci.

Widać, że Titan Quest jest grą pecetową. Niedokładne sterowanie, masa podpunktów, współczynników i informacji sprawia, że wiele razy trafiałem nie na ten dział postaci co trzeba. Kilka razy dałem punkt w nie tą umiejętność co chciałem, czy po prostu wchodziłem w nie tą dziedzinę rynsztunku, która była moim zamiarem.

W samej grze sterowanie jest ok i nic więcej. Postać chodzi tak jak jej wskazujemy, ataki przeprowadzamy naciskając lub trzymając przycisk a skille mamy rozdane po widocznych skrótach klawiszowych. Nasz bohater czasami uderza nie tego przeciwnika, zdarzają się niewidoczne animacje albo freezy, lecz jest jedna rzecz, która mnie osobiście denerwowała.

Gdy poruszamy naszym wojownikiem (czy tam magiem albo innym łotrzykiem) w danym kierunku i trzymamy gałkę by dalej się poruszał wszystko gra. Problem zaczyna się gdy chcemy się poruszyć o daną odległość. Puszczając gałkę uświadczymy dalszą animację biegu bohatera; zatrzyma się on dopiero po jakimś czasie, co czasami może doprowadzić do lekkiej frustracji, straty pokaźnej ilości zdrowia, bądź nawet śmierci.

Ale w takich grach chodzi też o coś innego, prawda? A mianowicie o LOOT! A tego jest od groma i jeszcze trochę. Oręż najróżniejszej maści; od mieczy i sztyletów po maczugi, topory, włócznie, łuki oraz kostury. Pancerze, odpowiedniki klejnotów z Diablo czyli talizmany i relikty, które podzielono na 3 lub 5 części by wreszcie połączone w całość dawały nam ekstra bonusy do statystyk. Zróżnicowanie samych broni jest jak najbardziej na plus, dodając fakt, że nasza postać może przecież mieć dwie klasy.

I tutaj wpada charakterystyczny odłam Tytana nad innymi grami tego typu. Na początku naszej wędrówki wybieramy klasę naszej postaci, zaś po wskoczeniu na 8 poziom gra pozwala nam wybrać drugą klasę. W tym momencie radziłbym się grubo zastanowić, bo sama gra jakaś prosta nigdy nie była, a dobre hybrydy mogą naprawdę pomóc przy bardziej wykokszonych bossach.

Mag bojowy? Proszę bardzo. Łotrzyk-nekromanta? Zapraszam. Tank-Łucznik? Może trochę trudniej o wypoziomowanie takiej klasy ale jeśli tylko chcesz to nie ma problemu. Co każdy poziom dostajemy po 3 punkty umiejętności, które musimy władować w samą klasę postaci, by odblokować w niej przeróżne umiejętności aktywne jak i pasywne. Niczym rasowe RPGi!

Poziomy wpadają raczej regularnie bez potrzeby grindu, ekwipunek się uaktualnia dość często (ciekawostka: każdy rodzaj oręża czy pancerza wypada z potworów i ogólnie przeciwników, którzy posiadają w ekwipunku dany typ wyposażenia). Historia daje jakiś tam powód do parcia w przód choć bardziej bym go szukał w samych bossach.

Ci przerośnięci i wzmocnieni przeciwnicy nie wyróżniają się tylko statystykami czy aurą przy nazwie. Większość z nich została zaprojektowana jako nowy rodzaj co sprawia, że nawet niektóre zadania poboczne posiadają unikalnych przeciwników, których nie zobaczymy nigdzie indziej.

Grafika? Cóż – od razu widać, że nie jest to dzisiejsza gra. Niestety tekstury zestarzały się dość mocno i wyraźnie czy to przez cienie, czy samo wygładzanie krawędzi i same postaci. Świat choć kolorowy, to trochę pusty i martwy. Nie jest to coś co odrzuca od TQ. Absolutnie! Zwyczajnie nie jest to mocna strona dzieła Iron Lore na dzisiejsze czasy. Tak samo jak optymalizacja bo po patchu premierowym gra zaczęła chodzić w 15 klatkach na sekundę.

Muzyka spokojnie raczej przygrywa w tle, czasami wpadnie jakiś mocniejszy, bardziej wyniosły motyw do walki z hordą nieprzyjaciół, w miastach usłyszymy wesołe nutki kojarzące się ze starożytną Grecją, Egiptem czy Chinami (zależnie od aktu, w którym się znajdujemy). Same kwestie mówione przez różnorakie postaci w grze są raczej zrobione boleśnie przeciętnie. Nie jest to voice acting najwyższych lotów. Niektórzy NPC mówią z dziwnym akcentem, inni zaś mówią jakby czytali zwyczajnie tekst z kartki. Dźwięki walk i odgłosy przeciwników też nie są jakieś wypasione, lecz są na pewno lepiej zrobione niż pozostałe kwestie audio.

Gra na całe szczęście posiada multiplayer. No i trzeba przyznać, że jest to coś na co liczyłem. Sieciowo wygląda to świetnie. Możliwości modyfikacji rozgrywki jest multum; w każdym momencie potyczki online możemy wrócić do świata single player. Titan Quest błyszczy wszystkim co ma do zaoferowania właśnie w trybie współpracy, który ma aż do 6 graczy. Ale i tutaj niestety nie obyło się bez baboli.

Zadam wam pytanie: zgadnijcie co ma Diablo 3 (powiedzmy, że najważniejszy konkurent TQ) i co jest mega dobre a Titan Quest tego nie ma? Tryb LOKALNEJ współpracy. Kolejna moja recenzja niestety wyciąga fakt, iż twórcy jakby zapominają, że to właśnie „kanapowe” rozgrywki są najwygodniejsze i sprawiają najwięcej frajdy. Przeniesienie Tytana na konsole aż WOŁAŁO I RYCZAŁO by dać tej produkcji obsługę gry na jednym ekranie przez wielu graczy. I tutaj nie doszło to do skutku.

Jeśli lubicie hack n’ slashe i nie przeszkadza wam trochę niedoróbek, to na bank będziecie się świetnie bawić. System dwóch klas postaci, masa lootu, masa bossów, ogrom przeciwników. Niestety nie wszystko wyszło tak jak to było w wersji PC. Sterowanie czasami pozostawia wiele do życzenia, interfejs nie przeszedł żadnej zmiany względem pierwowzoru, ale to jednak dalej jest Titan Quest. Jeden z najlepszych przedstawicieli swojego gatunku nareszcie na konsolach.

Czy warto więc wydać pieniądze na Titan Questa? Myślę, że jeżeli nie zależy wam na graficznym blichtrze i fajerwerkach to PEWNIE ŻE TAK! Dużo frajdy miałem z ogrywania TQ na moim Xboxie. Fajnie było wrócić, spróbować zbudować nową dwuklasową postać (swoją drogą zrobiłem Łotrzyka-Nekromantę) i ciosać wszystko co najdzie nam na ścieżkę ku Victorii (lewa na górze, prawa na dole).

Nie jest to jednak tytuł dla każdego. Fani takich gier będą mega zadowoleni. Co z graczami, którzy średnio kojarzą gatunek i taką zabawę? Raczej poczekałbym na promocję niż ryzykował kupno w pełnej cenie (swoją drogą w okolicach 129-139 zł). Choć Titan Quest nie zachwyca ogółem, to sam klimat, rozgrywka i frajda jaką daje, sprawiają że na bank będę wracać do tego tytułu.