Think of the Children

Think of the Children – recenzja

Muszę przyznać, że Think of the Children zaserwowało mi pełen wachlarz emocji. Począwszy od zachwytu, poprzez zwątpienie, mobilizujące samozaparcie, euforię, a następnie znudzenie i rezygnację.

Jest to niesamowicie chaotyczna, trudna i całkowicie absurdalna produkcja mająca jednak pewne pokłady dobrej zabawy ukryte trochę głębiej niż to zwykle bywa.

To pierwsza produkcja indie australijskiego studia Jammed Up, która pojawiła się równocześnie na komputery PC oraz konsole PlayStation 4, Nintendo Switch oraz Xbox One w programie ID@xbox. Miałem przyjemność testować wersję na tę ostatnią konsolę. Uprzedzam nieanglojęzycznych, że produkcja nie posiada żadnej polonizacji, więc grać możemy jedynie w języku angielskim.

Gra przedstawiona jest w rzucie izometrycznym, w bardzo kolorowej pikselizowanej oprawie, przypominającej nieco klocki z Minecrafta. Jest przyjemna dla oka i pasuje do lekkiego klimatu całej produkcji.  Na ekranie przedstawiona jest od razu cała plansza bez możliwości przesuwania kamery. Jedyne czym sterujemy to nasz rodzic, jeden w trybie solo lub do maksymalnie 4 w trybie kooperacji zwanym tutaj trafnie „Party mode”.

Sterowanie jest dziecinnie proste i sprowadza się jedynie do gałki analogowej służącej do przemieszczania, LT do łapania dzieci oraz RT do wydawania krzyku przywołującego do porządku nasze pociechy. Niestety nie uniknięto przy tym pewnych problemów. Sterowanie jest nieco toporne i mało responsywne. Postać nieco za wolno reaguje na nasze poczynania, a złapanie dziecka czy trafienie w odpowiednią czynność na planszy i zapełnienie jej paska wykonania nastręcza niekiedy problemów.

Wydawać by się mogło z powyższego, że produkcja będzie sielanką, ale wcale tak nie jest.

Jest to jedna z gier typu „easy to learn, but hard to master„. Szczególnie w trybie solo okazuje się szybko, że gra jest piekielnie trudna. Musimy robić wiele rzeczy na raz w bardzo krótkim czasie, a każda dłuższa zwłoka skutkuje tym, że jedno z naszych dzieci przenosi się do „lepszego świata”. Gdyby tego było mało, to dodatkowo oprócz pilnowania żeby naszym pociechom nic się nie stało, musimy realizować dodatkowe cele danej planszy. W sklepie jest to na przykład zrobienie zakupów, a więc przyniesienie do kasy wszystkich produktów z półek i zapłacenie. Na plaży z kolei jest to pilnowanie grilla, budowa zamku z piasku, rozkładanie parasoli i ręczników czy smarowanie dziadka olejkiem do opalania, gdyż w przeciwnym wypadku spala się na skwarkę.

Zaliczenie poziomu wymaga realizacji jak największej liczby zadań i co ważne utrzymania dzieci  przy życiu.

Niestety sposobów w jaki mogą zginąć jest aż nadto. Zależnie od otoczenia, dzieci mogą wyjść na ulicę i zostać rozjechane przez samochód, zadziobane przez mewy na plaży, porażone prądem z gniazdka, utopić się wyprane w pralce czy zostać pożarte przez wilki lub niedźwiedzia. Twórcy byli naprawdę kreatywni wymyślając sposoby na uprzykrzenie nam i dzieciom życia.

Bardzo dobrze widoczny jest tu również jeden z problemów produkcji.

Grając samemu bardzo szybko napotykamy na ścianę poziomu trudności, której nie będziemy w stanie przeskoczyć. Nie da się w żaden sposób regulować poziomu trudności, a zapanowanie samemu nad 6 dzieci na wyższych poziomach trudności graniczy z cudem. Nic więc dziwnego, że grę w trybie solo ukończyło obecnie zaledwie 0,3% graczy grających na Xbox One. Na pozostałych platformach statystyki są podobne.

Co ciekawe zdecydowanie łatwiej wypada tutaj tryb kooperacji gdyż dzieci mamy dokładnie tyle samo, ale liczba rodziców wzrasta nam do maksymalnie 4. Łatwiej jest zapanować i utrzymać przy życiu dzieci i coś co w pojedynkę było nie do przejścia, nagle robi się dziecinnie łatwe. Brak tutaj zdecydowanie balansu w poziomie trudności i moim zdaniem liczba dzieci w trybie solo powinna być ograniczona lub powinniśmy posiadać większą szybkość/lepsze umiejętności. Niestety tryb kooperacji nie oferuje również rozgrywki online, więc jeśli nie macie znajomych do grania lokalnie to pozostaje Wam męczenie się solo.

Absurdalny humor  jest cechą charakterystyczną tej produkcji.

Nie raz wybuchniemy śmiechem widząc nowe zadania stawiane przed nami. Tryb solo nazwany zresztą „Story Mode” opowiada nam również pewną zabawną historię. Całość rozgrywa się w sądzie i jesteśmy oskarżeni o nieprawidłowe opiekowanie się dziećmi. Tak się przypadkowo składa, że każda z przywoływanych sytuacji działa się w zasięgu kamer monitoringu lub drona, nawet w tak absurdalnych miejscach jak środek lasu. W ten sposób rozgrywka została powiązana z historią i muszę przyznać, że śledzenie kolejnych części rozprawy po przejściu każdego z 13 poziomów jest ciekawe i zastanawiamy się na jaki jeszcze totalnie odjechany pomysł natkniemy się w jej kolejnej części.

O udźwiękowieniu produkcji można niewiele powiedzieć. W tle przygrywa nam wesoła muzyczka w stylu 8 bitowców, ani nie wpadająca szczególnie w ucho, ani też nie przeszkadzająca w żaden sposób. Wszelkie odgłosy sprowadzają się do prostych okrzyków, warknięć czy dźwięków sprzętów i zrealizowane są w poprawny sposób.

Grę można ukończyć przy odrobinie samozaparcia w 3-4h, o ile wcześniej nie roztrzaskacie pada o ścianę w przypływie irytacji.

Jest to bardzo mało jak na premierową cenę 49,99zł w sklepie Xbox, a produkcja nie zachęca nas szczególnie do powtarzania poziomów. Po przejściu poziomu otrzymujemy notę naszej efektywności od F do A+ i zależnie od tego odblokowujemy jeden z elementów kosmetycznych dla naszych postaci – dla C spodnie, B to koszulki oraz głowy wraz z nakryciami dla A.

Elementów kosmetycznych jest grubo ponad 300 i możemy z nich w edytorze stworzyć własne postacie rodziców i dzieci, jednak oprócz pożądanego wyglądu nie daje nam to absolutnie nic. Uzyskanie wyniku wyższego od C- potrzebnego do przejścia kolejnego poziomu i odebrania jednego z elementów kosmetycznych graniczy z cudem, a uzyskanie A+ na każdym poziomie wymagane do scalakowania gry pozostaje jedynie w sferze marzeń. Jeśli wiec udało mi się zaliczyć dany poziom, wcale nie miałem ochoty wracać do niego ponownie.

Think of the Children to ciekawy i zabawny pomysł na rozgrywkę imprezową w kooperacji, jednak źle zbalansowany i nie przynoszący aż takiej frajdy w trybie solo.

Jeśli szukacie czegoś do pogrania ze znajomymi na kanapie przy piwie to ta produkcja nadaje się do tego idealnie. Jednak jeśli gracie jedynie solo – poszukajcie innego indyka, który będziecie w stanie ukończyć i da Wam więcej satysfakcji niż jedynie te krótkie chwile po przejściu poziomu powtarzanego X razy.