The Final Station – 5 godzin katorgi

Po tytule tej recenzji zapewne domyślacie się, że nie będzie ona miła. Mogę wręcz powiedzieć, że będzie dokładnie tak niemiła, jak gra była dla mnie. Postaram się o to, ale może zacznijmy od początku.

The Final Station to dwuwymiarowa, survivalowa strzelanka, w której obserwujemy naszą postać z boku.  Gra przedstawia nam wizję świata, którym dawniej wstrząsnęła katastrofa zwana Pierwszą Wizytą, po której resztki ludzkości skupiły się w miastach pod autorytarną władzą Rady. To ona, oczywiście za pieniądze podatników, czyni teraz starania by do takiej sytuacji już nigdy nie doszło. Nasz główny bohater jest kolejarzem, który po powrocie z urlopu dostaje nowe zlecenie. Wkrótce dowiadujemy się, że nasz ładunek jest bardzo ważny, a podczas podróży zaczynają się dziać dziwne rzeczy –  łączność pada, pociągi są zatrzymywane a do kontroli nad sytuacją angażowane jest wojsko.

W grze na zmianę przechodzimy etap jechania pociągiem i etap zwiedzania lokacji do której przyjechaliśmy. Podczas tego pierwszego musimy dbać o nasz nieustannie psujący się pociąg poprzez bardzo proste (choć nie zawsze intuicyjne) mini-gierki. Naszym kolejnym obowiązkiem jest troszczenie się o pasażerów, gdyż dowiezienie ich na miejsce wiąże się z nagrodą w postaci pieniędzy lub przydatnych przedmiotów, np. amunicji. Poza tym, w pociągu możemy słuchać jak nasi towarzysze rozmawiają o bieżących wydarzeniach, komunikować się przez radio gdy jest łączność oraz produkować apteczki i amunicję. I o ile troszczenie się o pasażerów mi nie przeszkadza, tak naprawianie pociągu wydaje się bezcelowe. Nie dość, że nie sprawia to żadnej frajdy, to jeszcze odrywa nas od słuchania pasażerów i podziwiania widoków, które potrafią przykuć wzrok.

tło

Jednakże to, co naprawdę frustruje w tej grze, to etap eksploracji. W zależności od lokalizacji polega on na wyeliminowaniu wszystkich potworów lub zwiedzaniu miasta, w celu popchnięcia fabuły do przodu. Podczas pobytu w mieście, mamy również rzadką okazję skorzystać z naszych pieniędzy i zaopatrzyć się na dalszą podróż w jedzenie, apteczki i amunicję czy nawet kupić ulepszenie do broni.  Niestety zwiedzanie metropolii jest zwyczajnie nudne –  po paru razach po prostu odechciewa nam się kluczyć przez całą mapę tylko po to, by pogadać z jednym NPC’em i wrócić tą samą drogą do pociągu, zwłaszcza, że nasza postać wcale do szybkich nie należy. Mógłbym to przyjąć jako zło konieczne gdyby sama walka była choć trocję przyjemna, ale najwidoczniej ta, zdawało by się najważniejsza część gry, jest najmniej przemyślana.

Zaczynamy grę z pistoletem, garścią nabojów i workiem dobrych chęci, którymi  jak dobrze wiemy, jest piekło wybrukowane. Amunicji jest mało. Bardzo mało. Mimo że szperając po szafkach można coś znaleźć, bardzo często kończymy po prostu z pustym magazynkiem. I wtedy zdajemy sobie sprawę, że walka wręcz jest zaskakująco skuteczna. Po przejściu pierwszego aktu mogłem spokojnie powiedzieć, że zabiłem więcej wrogów pięścią niż pistoletem, co nie było ani trochę ekscytujące. Co gorsza, często wrogowie są tak ustawieni by utrudnić graczowi życie. A to raz czekają tuż za drzwiami, by na nas wyskoczyć gdy tylko je otworzymy, a to gra każe nam przejść drabiną do ciasnego pomieszczenia, wypełnionego przeciwnikami. Starcia pozostawiają często uczucie zawodu lub wręcz frustracji, zwłaszcza gdy staramy się pragmatycznie wykorzystywać walkę wręcz aby oszczędzić amunicję.

pit of doom

Gra podejmuje próbę urozmaicenia nam mordowania,  podrzucając nam dwie, dodatkowe pukawki oraz kilka wariacji, bardzo podobnych przeciwników takich jak Opancerzony Zombiak , Szybki Zombiak czy Wybuchający Zombiak, lecz nijak to nie pomaga. Pomimo różnych lokacji, każda walka wydaje się być taka sama i bardzo szybko zaczyna nużyć. Silnym świadectwem tego jest to, że choć przejście tej gry zajęło mi  zaledwie 5 godzin, to było to bardzo długie 5 godzin, a już w okolicach 2-3 godziny, miałem jej serdecznie dość. Co gorsza, gra nie oferuje nic poza tą krótką powtarzalną kampanią a twórcy wcale nie kwapią się do stworzenia trybu z generowanymi proceduralnie mapami, zaś pytani o DLC mówią, że zależy to od sukcesu ich tworu, co nie zachęca do zainwestowania około 50 złotych w The Final Station.

Jeśli chodzi o kwestie techniczne to grafika, poza ładnymi tłami, jest bardzo toporna i wielu osobom może przeszkadzać. Ponadto gra oferuje tylko JEDNĄ (!) rozdzielczość oraz opcję zmiany ogólnej głośności i języka. Nie uświadczymy również samouczka lub porad w kampanii. Jedyne co dostajemy to klawiszologia, ale nawet ona jest dostępna ‘tylko’ w trakcie gry po wyjściu do menu, oczywiście bez opcji przypisania innych klawiszy. Ja rozumiem, że indyki rządzą się swoimi prawami, ale nawet jak na indycze standardy jest bardzo ubogo. Gra dostępna jest również w języku polskim.  Tłumaczenie jest, w dużej mierze, poprawne, z pojedynczymi mankamentami, jak ‘money’ przetłumaczone jako ‘środki’ (zamiast prościej -‘pieniądze’) czy zwrotem „czas się kurczy”.

asdf

By powiedzieć cokolwiek pozytywnego o tym tytule, muszę przyznać, że atmosfera jest naprawdę gęsta, przynajmniej na początku. Ja sam, tak jak postaci w grze, chciałem dowiedzieć się,  co się dzieje i snułem teorie ze strzępków otrzymanych informacji. Świat wydaje się wiarygodny a fabuła, mimo obracania się wokół sztampowego tematu, nie przeszkadza. Warto również wspomnieć, że soundtrack, choć pojawiał się rzadko, bardzo dobrze budował napięcie i przyjemnie się go słuchało. Ponadto gra jest stabilna i nie zauważyłem w niej bugów. Jednak powtarzalny gameplay,  który jest albo nudny albo frustrujący, kampania trwająca 5 godzin, bez żadnej innej opcji gry i ogólna jakość wykonania w takiej, a nie innej cenie sprawiają, że nie mogę polecić tej gry nikomu.