SteamWorld Dig 2 – gdzie jest Rusty? [Nintendo Switch]

SteamWorld Dig był dla mnie jednym z ważniejszych odkryć końcówki 2013 roku. Mało jest wyróżniających się gier Indie, które zapadają w pamięć i wyróżniają się oryginalną rozgrywką.

Tak, wiem… SteamWorld Dig nie było do końca oryginalne, bo zapożyczało pomysły i mechanikę ze starych gier. Wszystko zostało jednak odnowione, dodano nowe rzeczy,a zmieniona rozgrywka i fabuła przyciągnęły uwagę ponad pół miliona graczy w samym serwisie Steam.

Jest to piękny pokaz, jakie gry Indie mogą być. Na drugą odsłonę tego tytułu, studio Image & Form kazało nam czekać prawie cztery lata! Nie było tak do końca smutno – dwa lata temu wyszła inna gra osadzona w tym samym uniwersum – SteamWorld Heist. Teraz, po kolejnych dwóch, wracamy do SteamWorld Dig 2.

By w pełni cieszyć się tytułem i historią w nim zawartą, polecam samemu najpierw ograć część pierwszą  Heist. Nawet bez znajomości powyższych gier, jesteście w stanie dobrze się bawić – po prostu uciekną wam niektóre smaczki (nie oszukując, historia nie jest jakaś super zaawansowana, nie trzeba jej śledzić i dopatrywać się szczegółów jak w Rick and Morty) i znajomość świata.

Niestety druga część nie przynosi spektakularnych zmian. Oprócz zmiany bohatera, największą i od razu zauważalną, jest zmiana oprawy graficznej SteamWorld Dig 2. Tekstury nabrały ostrości i kolorów, postacie i przeciwnicy są bardziej szczegółowi, a kopiąc w ziemi, w końcu czujemy różnorodność. Czasy podziemi z jednakową fakturą gleby bezpowrotnie minęły, wprowadzono dużo nowych wzorów i dzięki temu świat wygląda o wiele przyjemniej.

Kolejna zmiana dotyczy głównego bohatera. Tym razem wcielamy się w robota, od którego Rusty otrzymywał porady i sprzedawał wykopane diamenty. W zasadzie to robot płci damskiej, poznajcie więc Dorothy. Zaniepokojona dłuższą nieobecnością swojego przyjaciela, postanawia sama wyruszyć na poszukiwania.

Misja ratownicza jest głównym tematem przewijającym się przez całą grę. By fabuła nie przedstawiała się zbyt płytko, dorzucono parę zadań w trakcie rozgrywki. Jest to zwykły zabieg, byśmy nie zanudzili się na śmierć i czuli sens odwiedzania kolejnych miejsc na mapie. Nie są one jakoś mocno pociągające, idź włącz/znajdź/zniszcz i pozamiataj. Dzięki ich wypełnianiu posuwamy się do przodu w fabule, zmierzając powoli do najważniejszej misji.

Co ja tam marudzę, przecież główną zabawą nie są te sztuczne zadania, a kopanie. I to nie byle jakie kopanie! Wcielając się w robocicę o pięknym imieniu Dorothy, nie może być to przecież nudne. Mając kilof i plecak posiadamy wszystko, czego potrzebujemy. Wystarczy iść w dół i wydobywać świecące kamienie, a kasa z nieba sama spadać będzie. System kopania jest jednym z przyjemniejszych, jaki miałem okazje widzieć. Żeby nie było za łatwo i zbyt pięknie, w terenie czekają zastawione pułapki ze spadających kamieni. Są one bardzo dobrze przemyślane i często blokują drogę do ukrytych przedmiotów, czy też lepszych minerałów. Warto nie kopać na oślep, a chwilę zastanowić się i podejść do sprawy inaczej niż chcieliśmy na początku.

Co nam z tych wszystkich wykopanych dóbr, jeśli nic z nich nie mamy? Tutaj wchodzi system ulepszeń, które możemy zamontować za zarobione pieniądze. Niektóre z nich są całkiem sensowne i przydatne, ciężko zbierać zarobioną kasę jeśli musimy co chwila wracać się z pełnym ekwipunkiem do miasta. Dostajemy jakieś grosze i znów musimy udać się na dół. Łatwo to rozwiązać ulepszając nasz plecak, dzięki czemu powiększymy w nim miejsce, co umożliwia nam na zabieranie większej ilości wykopanych minerałów. Jeśli jesteśmy w potrzasku i nie możemy się ruszyć/wrócić a wiemy, że nie przetrwamy bo pasek życia zmalał do minimum, przyda się w takich sytuacjach przenośny jednokierunkowy portal do miasta. Jednak nie są to ulepszenia do kupienia za pieniądze…

Po całej mapie są porozrzucane jaskinie z puzzlami do przejścia. Rozwiązując je dostajemy sekretne przedmioty, które możemy wymienić na schematy – czyli specjalne ulepszenia. Może to być wspomniany wyżej portal, buty do chodzenia po lawie, możliwość sprzedaży po zaniżonej cenie minerałów prosto z ekwipunku, czy też szansa na auto unik przed spadającym głazem. Sporo opcji, jednak nie wszystkie, możemy też włączyć, ponieważ każda kosztuje określoną liczbę zębatek, które zdobywamy  z powyższych jaskiń i z ukrytych, ciężko dostępnych miejsc na mapie. Nie jest lekko, trzeba wybierać i zbierać na kolejne ulepszenia.

By zarabiać lepiej, przydaje się też większy poziom naszej postaci, za każdy kolejny dostajemy kilka procent do przychodów. Zdobywamy doświadczenie zabijając przeciwników, którzy krążą lub budzą się w kopalniach. Niestety rodzajów tutaj pożałowano, liczymy je dosłownie na palcach jednej ręki. Bijemy więc z naszego kilofa ciągle tych samych przeciwników, którzy są groźni tylko z jednego powodu – jest ciasno i ciężko przed nimi uskakiwać by nas nie trafili. Ulepszanie postaci i wpadający poziom to jedyne elementy RPG jakie w SteamWorld Dig 2 znalazłem. Szkoda, bo widzę tutaj mocno niewykorzystany potencjał.

Zaczyna się robić mniej przyjemnie, kiedy pomyślę o czasie, jaki ze SteamWorld Dig 2 spędziłem. Gra, podobnie jak pierwsza część, jest dosyć krótka. Mówię tutaj o sześciu może siedmiu-ośmiu godzinach  o ile chcecie, by statystyki pokazały 100%. U mnie było to trochę ponad sześć godzin z wynikiem odkrytych sekretów ponad 60%. Trochę słaby przelicznik godzin rozgrywki na cenę – obecnie jest dostępna tylko w eShopie za 80 złotych, które można spożytkować o wiele lepiej, na przykład na niedawno wydane na Nintendo Switch Stardew Valley (56 zł). Nie jest to też słynny Minecraft, którego za parę złotych więcej dostaniecie, a gwarantuje na pewno dłuższą zabawę.

Jest mi to ciężko napisać, ale nie polecam wam SteamWorld Dig 2 za cenę jaką ma obecnie. Byłby to świetny tytuł za paręnaście złotych mniej. Teraz, przy tak dużej i dobrej konkurencji, jest grą, którą warto kupić jak już nie macie w co grać.  Przynajmniej wtedy się nie zawiedziecie, a i przyjemność z ogrywanej produkcji będzie większa.