South Park: The Fractured But Whole – recenzja

Po bardzo dobrze przyjętym i wiernie oddającemu klimat serialowego miasteczka South Park Kijku Prawdy, Matt Stone oraz Trey Parker wraz ze studiem Ubisoft San Francisco powracają — South Park: The Fractured But Whole zadebiutowało na najpopularniejszych platformach do gier. Kolejny raz jest niepoprawnie i kolejny raz klimat serialowego, małego miasteczka znajdującego się gdzieś na amerykańsko — kanadyjskiej granicy aż wylewa się z ekranu telewizora.

Tym razem twórcy gry odeszli od klimatów fantasy, więc South Park będziemy przemierzać w strojach… superbohaterów! Oczywiście, kolejny raz jako Nowy, będziemy walczyć o ład i porządek w miasteczku opanowanym przez m.in. skorumpowanych i ćpających stróżów prawa oraz przez… rasizm. Historia idealnie wpasowuje się w to, co możemy oglądać na ekranach telewizorów, uzupełnia serial i na każdym kroku możemy spotykać postacie znane z pierwowzoru. Można pokusić się o stwierdzenie, że dostaliśmy nowy, pełnoprawny, interaktywny odcinek serialu! Nie chcę zdradzać za dużo — wszak gra naszpikowana jest masą smaczków, których odkrywanie sprawiło mi najwięcej przyjemności. Powiem tylko tyle — jeśli chcecie się dowiedzieć, dlaczego wasz stary wyruchał waszą starą lub po co księdzu różaniec z dużymi koralikami i jaki związek ma koci mocz z produkowanymi w miasteczku narkotykami — nie będziecie zawiedzeni!

W trakcie poznawania historii będziemy mogli odblokować maksymalnie cztery superbohaterskie klasy dla naszej postaci, których umiejętności w walce możemy dowolnie mieszać. Wszystkich klas jest dziesięć, a każda z nich posiada cztery ataki podstawowe i jedną umiejętność specjalną, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żeby stworzyć superbohatera takiego, jakiego sobie wymarzyliśmy! Dodatkowo Nowego możemy wzmocnić korzystając ze znalezionych w grze artefaktów – każdy z nich zwiększa naszą moc w walce. Nasz mały bohater umie także doskonale posługiwać się swoim… odbytem. Dzięki gazom, które możemy z niego wydobyć co kilka tur, zyskujemy m. in. możliwość cofania lub chwilowego zatrzymywania czasu.

Również dostaliśmy OGROMNE możliwości personalizacji wyglądu Nowego. Dostępnych „upiększaczy” jest od groma – część z elementów strojów możemy znaleźć w ukrytych w miasteczku pudełkach, lub samodzielnie stworzyć, korzystając z systemu craftingu.

Nigdy nie pierdź na jaja drugiego faceta. Nigdy!

No dobrze, ale jak wyglądają same walki? Tutaj dochodzimy do największej nowości względem wspomnianego na początku Kijka Prawdy. Ale, ale! Najpierw warto wspomnieć o poziomie trudności – zapewne spotkaliście się ze screenem ekranu wyboru koloru skóry na samym początku gry. Im ciemniejsza karnacja naszego małego władcy pierdów, tym gra ma być trudniejsza. Otóż… nie. Okazuje się że to kolejny żart twórców, wszak czarni mają gorzej. Realny poziom trudności potyczek możemy wybrać w menu głównym – te są trzy, i różnią się tylko ilością zdrowia i mocy przeciwników podczas walk.

Tym razem, podczas starć z przeciwnikami dostaliśmy możliwość w miarę swobodnego poruszania się po lokacji, na której umieszczone zostały pola – nadal wszystko rozgrywa się w trybie turowym. Podczas każdej z nich nasze postacie mogą poruszyć się o określoną ilość pól, a wykonywane ataki mają swój określony zasięg. Osobiście bardzo podoba mi się ten zabieg – potyczki możemy rozgrywać na wiele sposobów – taktycy będą zachwyceni!

Niekiedy podczas starć dostajemy zadania specjalne – chociażby przedarcie się przez hordy staruszków i ucieczkę do wyjścia. Niestety walk z celami specjalnymi jest zdecydowanie z mało – a normalne bójki po jakimś czasie potrafią znużyć i zdenerwować – szczególnie że całe miasteczko usiane jest agresywnymi szóstoklasistami, dziewczynami lub skorumpowanymi gliniarzami chętnymi do bitki. Nie zrozumcie mnie źle – system potyczek bije na głowę ten z Kijka Prawdy, szczególnie że możemy walczyć na raz czterema postaciami, poruszać się po polach oraz korzystać ze wzbogaconego arsenału umiejętności. Ale, kurcze… ile można. Walk, tych zwykłych, i nic nie wnoszących do historii jest zdecydowanie za dużo.

Matka Kyle’a to wielka, gruba, jebana dziwka.

Jak już wspomniałem na początku, twórcy postarali się odwzorować serialowy klimat ze starannością o najdrobniejsze szczegóły. Przemierzając miasteczko spotykamy starych (niekoniecznie dobrych) znajomych, mogących nam zlecić dodatkowe zadania. Te w większości polegają na poszukiwaniu znajdziek, za skompletowanie których otrzymujemy artefakty, przedmioty przydatne do craftingu lub punkty doświadczenia lub gotówkę. Tytułowe miasteczko jest pełne tajemnic! Ale skoro jesteśmy już przy jego przemierzaniu, powiem wam co najbardziej wkurwiło wkurzyło mnie na początku. Rozpoczynając przygodę z grą nie dysponujemy jeszcze punktami szybkiej podróży – te musimy odkryć i aktywować. Sytuacje, kiedy musiałem dostać się z jednego końca mapy na drugi w momencie gdzie najkrótsza droga na piechotę jest blokowana powodowały u mnie lekką nerwicę. Szczególnie, gdy po drodze byłem non stop atakowany przez rozjuszonych szóstoklasistów.

Przy South Park: The Fractured But Whole bawiłem się wyśmienicie. Początkowe zdenerwowanie spowodowane bezsensownym przemierzaniem miasta gdzieś prysło, a historia drużyny superbohaterów pochłonęła mnie całkowicie. Mimo tego, że nie jestem fanem poszukiwania ukrytych przedmiotów w grach, tutaj z uporem maniaka zaglądałem w każdy, najmniejszy kąt byleby tylko wykonać zadania zlecone przez bohaterów niezależnych.

Jeśli jednak ciężki, specyficzny humor jest wam obcy, poważnie zastanówcie się nad zakupem, lub najpierw obejrzyjcie jeden z sezonów serialu. Nowa gra Ubisoftu jest produkcją bardzo dobrą, naprawiającą błędy swojego poprzednika, szczególnie jeśli chodzi o walkę i rozbudowane możliwości rozwoju postaci. Niestety nie jest to gra dla każdego.