Rewolucja francuska po polsku. We. The Revolution – recenzja

We. The Revolution to idealny przykład na to, że historia oferuje nam tak wiele ciekawych wątków i zdarzeń, że powinniśmy śmiało z niej czerpać, a nie tylko wymyślać nowe światy. Polskie studio Polyslash postanowiło pokazać nam swoją wizję czasów rewolucji francuskiej. Okazuje się, że bycie sędzią z tamtych lat do łatwych nie należało.

Proszę wstać, sąd idzie

W grze wcielamy się właśnie w sędziego i to o niezbyt dobrej reputacji. W Paryżu krążą plotki o naszym pijaństwie i zamiłowaniu do hazardu. Nie mamy wsparcia w rodzinie, która sukcesywnie wraz z rozwojem fabuły wynajduje nowe pomysły, aby nas nienawidzić. Trudno również znaleźć ugrupowanie, które byłoby w stanie jednoznacznie nas pokochać. Mieszkańcy stolicy Francji podzieleni są na arystokratów, lud prosty oraz rewolucjonistów. To, aby ktokolwiek żywił do nas sympatię jest istotne, ponieważ w momencie, gdy zaskarbimy sobie całkowitą nienawiść, wkurzona frakcja nas morduje lub zrzuca z sędziowskiego stołka.

Sympatie ugrupowań oraz członków rodziny zdobywamy na kilka sposobów. Przede wszystkim musimy śledzić ich reakcje na wyroki w rozprawach. Lud prosty zawsze żąda gilotyny dla arystokracji (choćby niewinnej) i na odwrót. W trakcie rozpraw mamy do dyspozycji krótkie raporty ze zdarzenia oraz rozmowy z oskarżonym. Na podstawie papierologii musimy odpowiednio łączyć wątki sprawy z kluczem pytań tak, aby odblokować ich jak najwięcej.

Wszystkie odpowiedzi ocenia ława przysięgłych.

Ma ona własną opinię, a tej nie powinniśmy ignorować. Z czasem musimy również uzupełniać własne raporty z rozpraw, które sprawdzają, czy w ogóle słuchamy tego, co się dzieje na sali. Przez krótki czas mamy do dyspozycji uniewinnienie, więzienie lub karę śmierci. Cela szybko jednak zostaje uznana za niewystarczającą karę, a nam pozostaje żonglować pomiędzy gilotyną a wolnością. Jeśli wybierzemy to pierwsze, mamy możliwość przemówienia do ludu przed wykonaniem wyroku. Odpowiednio dobierając nasze słowa do nastawienia tłumu, możemy zaskarbić sobie ich sympatię lub zwiększyć pogardę. Na koniec musimy pociągnąć za sznur, dzięki któremu gilotyna opada na karki skazańców. Oprócz takich dużych procesów, w pewnym momencie gry dochodzą nam również drobne sprawy. Dostajemy kilkudniowe notatki na ich temat, na podstawie których musimy zdecydować o winie oskarżonego, oczywiście znów śledząc reakcje gawiedzi.

Po rozprawie udajemy się do domu…

Tam możemy poświęcić czas żonie, dzieciom i ojcu lub zająć się własnymi sprawami. To również będzie miało wpływ na sympatie i antypatie. Oprócz tego nasz sędzia musi brać udział w intrygach, które pozwalają mu się piąć po drabinie społecznej. W ich trakcie wybieramy mniej lub bardziej agresywne metody. Co więcej, przeprowadzamy rozmowy oparte na podobnym założeniu, co przemowy do tłumu (wybór tonu odpowiedni do nastawienia odbiorcy). Poza tym musimy zajmować się naszymi agentami i osiłkami, próbując przejąć władze we wszystkich dzielnicach Paryża poprzez fortele lub walki. W międzyczasie możemy udać się do karczmy i zagrać tam w kości z urzędnikiem. Ten w zamian ułatwi życie przy pomyłkach w trakcie uzupełniania raportu na rozprawach. Od czasu do czasu przyjdzie nam również wysłać armię do boju w turowej rozgrywce.

Reasumując – aktywności w grze jest bardzo dużo. Wszystkie są istotne, bo wpływają na relacje z rodziną i frakcjami, które powinniśmy zachowywać na w miarę stabilnym poziomie. Nie bez powodu We. The Revolution na Steamie opatrzone jest tagiem „wysoki poziom trudności”. W tym wszystkim można się pogubić. Sama momentami czułam się trochę za bardzo przytłoczona przez ogrom opcji.

Prawo i sprawiedliwość?

Mimo że w grze wcielamy się w sędziego, możemy zapomnieć o sprawiedliwych procesach i wyrokach. Gracz szybko przekonuje się, że jego własne zdanie nie ma wielkiego znaczenia. Większość wyroków musimy dostosować do tego, czego chcą akurat mieszkańcy i co nam będzie na rękę. Nasz bohater jest przede wszystkim cwanym intrygantem, a dopiero potem wojownikiem w służbie sprawiedliwości i wolności. Wraz z sędzią zatapiamy się coraz bardziej w świat Francji XVIII wieku, który w We. The Revolution został przedstawiony wyjątkowo malowniczo.

Oprawa dźwiękowa i wizualna zdecydowanie zasługują na pochwałę. Jak piszą sami twórcy – mamy okazję oglądać bardzo ładny, neoklasycystyczny styl graficzny z czasów Rewolucji połączony z nowoczesną sztuką poligonalną. Zdaję sobie sprawę, że to nie wszystkim może przypaść do gustu. W moje poczucie estetyki trafiło doskonale.

Fabuła w We. The Revolution wciąga.

Losy naszego sędziego rozwijają się dynamicznie i, jak łatwo się domyślić, w pewnym momencie nic już nie idzie dobrze. Historia oferuje nam kilka zwrotów akcji, wiele ciekawych rozwiązań i kilka różnych zakończeń uzależnionych od naszych wyborów. Gra będzie gratką dla tych, którzy dobrze znają prawdziwy przebieg okresu Wielkiego Terroru i samej Rewolucji. Wiedza historyczna nie jest niezbędna, aby móc dobrze się bawić, jednak daje nam szersze spektrum. Pozwala lepiej zrozumieć niektóre fakty. Zresztą! Kto nie chciałby być sędzią w procesie Ludwika XVI i na złość wszystkim go uniewinnić, aby potem napluć na Deklarację Praw Kobiet i Obywatelek? Najnowsze dzieło Polyslash oferuje nam taką możliwość!

Viva la revolución!

We. The Revolution to bardzo ciekawa produkcja. Mocno doceniam pomysł na grę. Moim zdaniem był strzałem w dziesiątkę. Wykonaniu również daję okejkę, tytuł jest bardzo rozbudowany i zrobiony z wielką starannością. Można spędzić z nim kilka (blisko 10) naprawdę przyjemnych godzin. Jedyne, co mnie zawiodło, to przewidywalność tej części rozgrywki, która skupiona jest na procesach sądowych. W trakcie przesłuchań nie dowiadujemy się właściwie niczego nowego, czego nie umieszczono już w raporcie ze zbrodni. Nie musimy nawet do końca rozmawiać z oskarżonym. Musimy zadać mu tyle pytań, ile wystarczy ławie na określenie się co do wyroku, a nam na uzupełnienie raportu, a następnie tenże wyrok wykonać. Rozumiem przekaz, że w trakcie buntu są rzeczy ważniejsze niż sprawiedliwość, ale jednak wolałabym zostać kilka razy zaskoczona niż znużona. Jeśli jednak ten fakt wam nie przeszkadza – śmiało bierzcie się za ten tytuł. Warto!