Red Faction Guerrilla Re-Mars-tered – recenzja (PS4)

Red Faction Guerilla to bardzo ciepło przyjęta przez krytyków gra akcji z 2009 roku, opowiadająca dość sztampową historię rebelii przeciw złemu systemowi w znacznie mniej sztampowym miejscu – na czerwonej planecie. Niestety, nie zyskała ona tak dużego rozgłosu jak inne popularne sandboxy akcji pokroju Just Cause czy też Far Cry. Będąc całkowicie szczerym – sam usłyszałem o grze dopiero, kiedy zapowiedziano nadejście jej odświeżonej edycji na Playstation 4, Xboxa One i PC. I po ograniu tejże edycji na konsoli Sony muszę przyznać, że ominęła mnie wtedy na prawdę świetna gra.

Zanim jednak zajmę się opisem samej gry, pozwólcie, że powiem kilka zdań o remasterze tytułu. Oprócz podbicia rozdzielczości czy małego odświeżenia tekstur, Re-mars-tered Edition zostało wzbogacone o wydane wcześniej dodatki, rozszerzające grę o nowe misje Demons of the Badlands, Smasher Pack, czy dodający więcej trybów i map do rozgrywki wieloosobowej Multiplayer Pack znajdują się od razu w grze i nie wymagający dodatkowych opłat. Posiadacze PS4 Pro i Xboxa One X mogą od teraz zagrać w grę w dwóch trybach – 30FPS w 4K i 60FPS w full HD.

Kiedy usłyszałem o tym, że na platformy ósmej generacji zmierza tytuł z 2009, który został tylko lekko odświeżony bez wyraźnych ingerencji w oprawę graficzną miałem mieszane uczucia. Z jednej strony – 9 lat to zbyt krótki okres, aby tworzyć całkowity remake gry. Logicznym zatem wydawać by się mogło, że wystarczy stworzyć dobry remaster który dostosuje grę do dzisiejszych standardów. Jednakże – 9 lat to znowuż zbyt długi okres, aby gra na którą nałożono jedynie trochę technologicznego „pudru” mogła bez wstydu znaleźć się na sklepowych półkach. I Red Faction Guerilla: Re-mars-tered faktycznie wygląda przy nowoczesnych tytułach nieco nieświeżo. Pomimo lepszego oświetlenia i cieni, tytuł wyraźnie się zestarzał – szczególnie modele postaci. Te najgorzej zniosły próbę czasu i uważam, że autorzy rema(r)stera mogli poświęcić im nieco uwagi, aby te nie wyglądały tak prymitywnie. Otoczenie wygląda nieco lepiej, chociaż również wyraźnie odstaje poziomem wykonania od współczesnych produkcji. Za to optymalizacja na konsoli jest przyzwoita – co prawda kilka razy podczas wyburzania jakiegoś dużego obiektu zdarzyło jej się lekko chrupnąć, ale biorąc pod uwagę fakt, że ogrywałem ją na najstarszej wersji PS4, uważam, że jest całkiem nieźle. Poza najbardziej widowiskowymi zniszczeniami, nie mogłem narzekać na płynność gameplayu.

Zupełnie odwrotnie uczucia miałem w stosunku rozgrywki w Red Faction Guerilla – w tym przypadku pewna archaiczność tytułu nie przeszkadzała mi, a wręcz przeciwnie – stanowiła miłą odskocznie od nowych gier akcji, wypełnionych wciskanymi na siłę mechanikami, które są akurat uważane za modne i lubiane przez graczy. Żadnych przydługich wprowadzeń, nużących spowalniaczy czy niepotrzebnych sekwencji skradanych. Ta gra dostarcza czystej, staroszkolnej rozwałki. Choć stawiane przed bohaterem cele są zróżnicowane, to podczas przechodzenia kampanii chodzi wyłącznie o dobrą zabawę płynącą ze strzelania i niszczenia wszystkiego, co stanie nam na drodze.

W Red Faction Guerilla wcielamy się w Masona, przywódce tytułowego ruchu oporu, stawiającego czoła ziemskim siłom obronnym – EDF. Oczywiście, jak na tytuł o partyzantach przystało, jesteśmy tymi dobrymi – EDF jest bowiem tyranem, krwawo zawłaszczającym sobie cenne surowce naturalne czerwonej planety. Historia nie jest mocną stroną gry – należy traktować ją raczej jako prosty pretekst służący wysłaniu gracza na szaleńcze misje szerzenia destrukcji na czerwonej planecie. Oczywiście w imię dobra!

Mechaniki gry są szalenie proste – naszym zadaniem jest wykonywanie różnorodnych misji celem wsparcia marsjańskiego ruchu oporu. Przed wyruszeniem w drogę ̶z̶b̶i̶e̶r̶a̶m̶y̶ ̶d̶r̶u̶ż̶y̶n̶ę̶ wybieramy broń którą będziemy siać destrukcję, ulepszamy ją i jesteśmy gotowi do partyzantki. Aktywności podzielone zostały na kilka typów – 20 głównych misji fabularnych, oraz poboczne działania przyczyniające się do zwiększania kontroli naszego ugrupowania nad danym obszarem mapy. Te ostatnie zróżnicowano na kilka różnych grup – wyzwania czasowe, w ramach których naszym zadaniem będzie dostarczenie cennego pojazdu do bazy lub zniszczenia jakiegoś budynku, wyzwania strzeleckie, odbijanie zakładników z rąk wroga itd. Oprócz tego na każdym z obszarów rozlokowano kilka ważnych budynków wroga, których zniszczenie da nam dużą przewagę w walce o kontrolę nad danym terenem. Są to głównie posterunki, wieże strażnicze, mosty i inne strategiczne obiekty wojenne.

I ta prostota gameplayu jest moim zdaniem największym plusem Red Faction Guerilla. Ten tytuł nie posiada rozbudowanej fabuły, wysublimowanych zagadek logicznych, czy też nie przekazuje graczowi jakiegoś ważnego przesłania. O nie! Ten tytuł zabiera grającego do ogromnej piaskownicy i pozwala mu zniszczyć wszystkie babki z piasku, zbudowane przez inne dzieci. Najważniejsza bowiem jest destrukcja. Każdy budynek w grze możemy zniszczyć za pomocą młotów, ładunków wybuchowych i wielu innych broni, które odblokowujemy wraz z postępem fabuły. Strzelanie jest dość archaiczne, ale całkiem przyjemne. Jeśli jesteście kreatywni, nic nie stoi na przeszkodzie aby wsiąść do jakiejś ciężarówki, czołgu, lub mecha bojowego i wyburzyć dany obiekt po prostu go rozjeżdżając. Model zniszczeń, choć ma już parę lat na karku, spisuje się całkiem nieźle. Każdy budynek ma swoje słabe strony, a zniszczenie odpowiednich ścian nośnych doprowadza do przedwczesnego zawalenia.

Jeśli już przy wybuchach jesteśmy – byłem miło zaskoczony optymalizacją tytułu. Poza dosłownie kilkoma momentami w grze, kiedy moje działania doprowadziły do zmiecenia z powierzchni ̶Z̶i̶e̶m̶i̶ ̶ Marsa ogromnych konstrukcji, lub w momentach przekraczania granicy nowo odkrytych obszarów mapy, które musiały się doczytać. Natomiast ani razu nie uświadczyłem wyraźnych spadków podczas bitew, w których wielokrotnie wysadzałem pojazdy i piechotę wroga.

Długość głównej części gry co prawda nie powala – fabularne misje są dość krótkie i jest ich niewiele, rozgrywkę znacznie wydłuża podróżowanie do znaczników misji na mapie, oraz dodatkowe aktywności związane z obniżaniem poziomu kontroli EDF-u na danym obszarze. Dodatkowo nasze akcje w regionie przyczyniać się będą do wypełniania wskaźnika morale lokalnej społeczności, wpływający na wysokość nagród za misje fabularne. Jeśli będzie on odpowiednio wysoki, w trakcie walki otrzymać możemy wsparcie od Red Faction. Za pomoc w akcjach partyzanckich, np. odbijanie zakładników z rąk EDF-u zwiększane są morale partyzantów. Podoba mi się to, że wskaźnik ten może się także zmniejszać, jeśli swoimi akcjami gracz zaszkodzi lokalnej społeczności.

Oprócz kampanii fabularnej, oraz dodatkowych misji wchodzących w skład dodatku Demons of the Badlands gra oferuje tzw. tryb „Ekipy rozbiórkowej”. Polega on – jakże by inaczej – na niszczeniu różnych budynków za pomocą wybranych broni. Jest to całkiem zabawny dodatek, przy którym można bezstresowo spędzić kilka godzin. Tak samo dobrze możecie bawić się w sieciowym multiplayerze – ten zawiera tryby takie jak deathmatch, tutaj określony jako „anarchy”, deathmatch drużynowy, capture the flag, oraz kilka specjalnych trybów wykorzystujących mechaniki destrukcji otoczenia zaimplementowane w Red Faction.

Red Faction Guerilla Re-Mars-tered jest grą niemalże pod każdym względem archaiczną. Oprawa graficzna, choć została nieco dopieszczona, jest mocno niedzisiejsza. Podobnie rzecz ma się z rozgrywką – dzisiaj ciężko jest znaleźć na rynku tytuł, który nie udaje niczego – to jest prosta gra o rozwałce na Marsie. Nasze działania czasami wręcz zdają się nie mieć większego sensu, jeśli popatrzymy na nie przez pryzmat wydarzeń fabularnych, a wszystkie aktywności są staroszkolnymi wyzwaniami zręcznościowymi. Nic w tej grze nie jest skomplikowane – i za to ją lubię. Jest to świetny, lekki tytuł na kilka mile spędzonych wieczorów, którego jedyną rolą jest dostarczyć graczowi nieco wybuchowej zabawy. I z tego zadania, gra wywiązała się w stu procentach.