Blisko ideału, ale… – recenzja Super Smash Bros. Ultimate

Listopad był dla branży miesiącem… Burzliwym. Premiery najnowszych części Battlefielda, Fallouta, a nawet wydany na początku grudnia Just Cause 4 podsycały tylko niezadowolenie graczy z powodu nawarstwienia błędów, niedoróbek i kontrowersyjnych decyzji deweloperów. Na tle tych wszystkich… Blamaży, popełnionych przez duże korporacje które powinny doskonale wiedzieć jak dostarczyć graczom dobry, dający dużo frajdy produkt, najnowsze dziecko Nintendo zdaje się wręcz nierzeczywiste – oto bowiem w zalewie wysokobudżetowej tandety pojawia się gra w którą ktoś faktycznie włożył serce. Super Smash Bros. Ultimate to nie tylko gra, ale także hołd oddany ponad trzydziestoletniej historii gier Nintendo.

Ilość idąca w parze z jakością

Zanim przejdę do sedna tej części recenzji, kilka słów wstępu dla osób które rozważają ewentualne rozpoczęcie przygody z serią – Smash Bros. odbiega bowiem pod względem mechaniki od pozostałych bijatyk na rynku – z małymi wyjątkami, takimi jak Playstation All-Stars Battle Royale – mordoklepki od Sony która próbowała być jak SSB, naśladując jej gameplay na niemalże każdym kroku. Celem większości gier w bijatyce Nintendo nie jest zabicie przeciwnika poprzez pozbawienia go paska zdrowia – tutaj ciosy wyprowadzamy jedynie aby osłabić naszego przeciwnika. Im słabszy on bowiem będzie, tym łatwiejsze stanie się wyrzucenie go poza obszar gry, co jest głównym celem SSB.

Skoro postawy mamy za sobą, pozwólcie, że przejdę do meritum.

O mój Boże, jaka ta gra wielka! Ilość bohaterów, plansz, trybów gry, ścieżek muzycznych – po prostu powala na kolana. Aby dobrze zobrazować ilość zawartości, wystarczy chyba wspomnieć, że do gry tym razem trafiły wszystkie postaci i areny występujące w serii. Pule tę wzbogacono także o kilka nowych lokacji inspirowanych m.in Breath of the Wild czy Super Mario Odyssey. W rezultacie na kardridżu z grą wylądowało ponad 100 lokacji i 70 bohaterów (dodatkowi nadejdą w DLC wchodzące w skład tzw. fighters passa).

Doliczmy do tego ponad 900 utworów muzycznych i setki itemków, które napotykamy losowo podczas gry, oraz kilkanaście trybów rozgrywki single i multi-playerowej – oto jakim gigantem pod względem zawartości jest Super Smash Bros. Ultimate.

Szkoda, że Ultimate nie jest przyjazne nowym graczom.

Choć weterani będą bawić się w nowych Smash Brothers świetnie, nowicjusze niestety będą przez pierwsze kilka godzin obijani zarówno przez innych graczy jak i komputerowych przeciwników. A wszystko przez to, że w grze nie ma samouczka. Teoretycznie znalazł się tutaj tryb treningowy, w którym możemy dowolną postacią ćwiczyć wykonywanie ciosów na przeciwniku pełniącym jedynie funkcje worka treningowego. Brakuje tutaj jednak moim zdaniem jakiejś sensownej mini-kampanii uczącej gry najpopularniejszymi postaciami i sposobów wykonywania ciosów specjalnych.

Oczywiście, są tytuły które taki brak wstępniaka traktują jako wręcz konieczność – w końcu nic nie daje takiej satysfakcji jak odkrycie czegoś samemu. Jednakże w serii z wieloletnią już tradycją…

Nie regulujcie monitorów, to normalny screen z gry.

… powinny moim zdaniem znajdować się narzędzia pozwalające nowym graczom łatwo wskoczyć w wir akcji, ucząc ich podstaw. Tym bardziej, że ilość zawartości w Smash Bros. Ultimate potrafi przytłoczyć nawet weteranów – w końcu mówimy tu nie o kilku ani nawet kilkunastu postaciach. Każdy bohater posiada swój unikalny zestaw ruchów, umiejętności, a nawet wagę i prędkość co znacząco wpływa na gameplay. Dodatkowo wiele aren posiada przeszkody i pułapki środowiskowe, na które łatwo jest nieświadomie nadziać się nowicjuszom. Droga do wymasterowania tytułu nie będzie zatem łatwa i jeśli zamierzacie kupić tę grę nie mając wcześniej żadnego kontaktu z serią – uzbrójcie się w cierpliwość, bowiem podczas pierwszych godzin zabawy każdy będzie wami pomiatał.

Samotnicy także znajdą tu coś dla siebie.

Choć seria znana jest głównie ze swojej imprezowo-rywalizacyjnej natury, w Ultimate także miłośnicy singleplayera znajdą coś dla siebie. Do rąk samotników oddano tu 2 duże tryby, wystarczające na dziesiątki godzin zabawy. Pierwszym z nich jest tzw. tryb klasyczny – jest to zbiór wyzwań przygotowanych dla każdej z dostępnych w grze postaci.

Zadaniem gracza jest pokonanie całej drabinki składającej się z kilku pojedynków, minigierki i końcowego bossa – gra się w to bardzo przyjemnie ze względu na duże możliwości dopasowania poziomu trudności do własnych preferencji. Zarówno starzy wyjadacze jak i nowicjusze będą się tu dobrze bawić.

Daniem głównym singleplayerowej części Smasha jest jednak World of Light, zamieniający klasyczną bijatykę w połączenie pokemonów i RPGa.

Jakież to jest dobre! Zabawa w tym trybie polega na przechodzeniu rozbudowanej przygody, podczas której zjednoczymy porwanych wojowników z gier Nintendo aby zmierzyć się ze złem – tak, fabuła jest nijaka. Ale to nie problem – zresztą, tryb ten nawet nie udaje że chodzi tu o historię, cutscenek jest tu jak na lekarstwo i jeśli chcieliście powtórki z kampanii SSBB, to SSBU was zawiedzie.

Jeśli natomiast szukacie wartkiej akcji i świetnie zrealizowanych walk na arenach – trafiliście na idealną grę!

World of Light jest bardzo długie, moglibyście prawdopodobnie przejść całą trylogię Uncharted w czasie w jakim ukończycie kampanie nowych Smash Brothers, ale pomimo pokaźnej długości gry, nie nudziłem się w niej ani przez chwile. Bitwy jakie przyjdzie nam stoczyć są bardzo różnorodne, ze względu na system spirits – duszków postaci z gier wideo, które nawiedzają wojowników znajdujących się na planszy. Ich obecność potrafi znacząco zmienić zasady rozgrywki, nieraz całkowicie odwracając jej konwencję. Na niektórych arenach napotykać będziemy silne wiatry spychające naszą postać, inne zasypywać nas będą itemkami, jeszcze inne spowodują, że każda z postaci poruszać się będzie w przyspieszonym lub spowolnionym tempie itd. Efektów jest cała masa i to one nadają grze takiej fantastycznej różnorodności.

World of Light bynajmniej nie jest jedyną wartą uwagi zawartością dla pojedynczego gracza.

Oprócz tego trybu, w grze znalazł się także rozbudowany tryb klasyczny zawierający specjalną drabinkę przeciwników dla każdego z dostępnych w grze wojowników. Oprócz tego, wracają klasyczne tryby bitew kilkuosobowych, walki z hordami przeciwników w ramach trybu mob smash, turnieje i klasyczne gry, których zasady możemy znacząco zmienić korzystając z licznych modyfikatorów rozgrywki.

Czy Nintendo nadal nie potrafi ogarnąć rozgrywki online?

Trochę musiałem zmodyfikować ten akapit ze względu na wyjście patcha 1.2 – właściwie, skreśliłem spory wstęp w którym narzekałem na lagi w rozgrywkach online dla wielu postaci, ponieważ zostały one za sprawą tej łatki dość mocno zredukowane. Nie naprawiła ona jednak wszystkich problemów w onlinie.

Zacznijmy jednak od trybu kanapowego – ten jest na prawdę świetny.

Możemy w nim rozgrywać pojedyncze walki w ramach trybu smash i special smash, turnieje, oraz wieloosobowe squad strike. Ponownie Nintendo udowadnia, że ich gry to niekwestionowani mistrzowie w kategorii najlepszej zabawy lokalnej.

Gry sieciowe tak świetnie już nie działały, szczególnie przed patchem odczuwalne były problemy z matchmakingiem i nieporadnym kodem sieciowym. Dodatkowo, sieciowo nie jest dostępny tryb turniejowy ani squad strike. Przynajmniej w trybie smash host można ustalać swoje własne zasady.

Oczywiście, seria ta słynie głównie ze świetnej zabawy lokalnej i ze względu na konserwatywne podejście Nintendo do usług sieciowych poprzednie części albo nie oferowały jakiegokolwiek trybu online, albo był on bardzo ubogi. Mamy jednak 2018 rok, a Nintendo zaczęło od jakiegoś czasu wymagać płatnych subskrypcji aby móc bawić się w trybach sieciowych – z tego powodu uważam, że online w SSBU jest najsłabszym elementem gry, ponieważ znacząco odstaje poziomem od fenomenalnego trybu lokalnego, oraz singleplayera.

Blisko ideału, ale niewystarczająco na pełne 10/10.

Super Smash Bros. Ultimate jest dla mnie zdecydowanie grą roku – głównie dlatego, że Red Dead Redemption 2 nie przypadło mi do gustu w przeciwieństwie do większości odbiorców. Bijatyka Nintendo to gra cudowna – niezwykle wciągająca formuła została w tej odsłonie zasypana taką ilością contentu, że do gry będę wracał prawdopodobnie jeszcze bardzo długo, próbując wymaksować zarówno grę jak i swoje umiejętności. Niestety, potknięcia w trybie online i brak samouczka dla pojedynczego gracza to moim zdaniem zbyt duże wady aby nazwać ten tytuł idealnym.