Recenzja GRIP: Combat Racing Ultimate Edition – Praktycznie Rollcage 3

Uwaga – Recenzowana gra jest w wersji Ultimate zawierającej cztery DLC i komplet rocznych poprawek. Będzie jednak oceniana jak całkowicie odrębny produkt.

Prawie dwie dekady musieliśmy czekać na następcę Rollcage’a. Co prawda nie bezpośredniego, ale wystarczy pierwszy rzut oka na GRIP: Combat Racing, by znaleźć oczywiste podobieństwa. Co więcej, sporo ludzi z Caged Element, które jest odpowiedzialne za recenzowany tytuł tworzyło również Rollcage’a. O wierność wobec protoplasty można było być spokojnym, pytanie, co z resztą?

Zacznijmy jednak od wyjaśnienia, co czyniło pierwowzór wyjątkowym.

Dla niewprawnego oka były to kolejne futurystyczne wyścigi pokroju Wipeouta, czy F-Zero. Szkopuł tkwił w konstrukcji prowadzonych maszyn. Bolidy nie dość, że osiągały prędkości wprawiające w zawstydzenie Bugatti Chirona, to miały koła większe od samego nadwozia. Umożliwiało im to bezproblemowe poruszanie się po praktycznie każdej płaskiej powierzchni, co miało kluczowe znaczenie w znajdowaniu bonusów. Dorzućmy do tego częściowo zniszczalne otoczenie oraz możliwość spowalniania rywali z pomocą kilku rodzajów oręża i mamy odpowiedź na zadane pytanie.

To wszystko jest również w GRIP!

Oczywiście podane wraz z dużo nowocześniejszą technologią. Uczucie pędzenia z prędkościami przekraczającymi 500 km/h jest więc dosadne jak w mało którym tytule. Struktura tras z kolei często premiuje, a nawet wymusza jazdę po ścianach i sufitach, czasami od wierzchu. I tutaj też można trafić na skocznie, która wykatapultuje pojazd na jeszcze inną powierzchnię. Niełatwo jest w takich wypadkach się zorientować, gdzie jest góra, a gdzie dół. Całe szczęście skuteczna praca kamery ratuje przed całkowitą awarią błędnika.

Już sama płynna jazda to trudne zadanie, a rywale wcale nie zamierzają go ułatwiać, regularnie rzucając kłody pod nogi. To samo możemy też robić wobec nich zbierając, niczym w Mario Kart, odpowiednie znajdźki. Wybór bonusów to jednak klasyka: ot. kilka rodzajów rakiet, działko, tarcza i dopalacz. Jedynie Disruptor, który spowalnia u wszystkich czas, za wyjątkiem używającego można uznać za coś specjalnego. Porównanie do hitu Nintendo nie jest przypadkowe, bo tak jak tutaj potrafi dojść do kompletnego przetasowania stawki w ciągu kilkudziesięciu sekund. Przeklinać, czy błogosławić to rozwiązanie, będziemy w zależności od naszego położenia. Niemniej radocha z wyścigów jest, jak za starych czasów. Tylko nieco większa.

Kampania również jak za starych czasów

Tyle, że tym razem to nie komplement. Mamy do czynienia z serią turniejów o rosnącym poziomie trudności. Od pewnego momentu, na końcu każdego etapu (z jedenastu) mamy okazję zmierzyć się z największym dotychczasowym rywalem. Sęk w tym, że w porównaniu do standardowych dziesięcioosobowych gonitw, w pojedynkach jeden na jednego prawie nic się nie dzieje. W grze brakuje również jakiegokolwiek aspektu ekonomicznego. Nowe pojazdy zdobywa się wraz z rosnącym poziomem doświadczenia, a jedyne modyfikacje (opony, malowania, felgi) są czysto kosmetyczne.

Wróćmy na chwilę do turniejów. Oprócz standardowych wyścigów, zmierzymy się w nich w eliminacji, wyścigu bez broni oraz ,,ostatecznym wyścigu’’, gdzie oprócz miejsca na mecie ważna jest też widowiskowość jazdy. Jest również arena, gdzie kierowcy starają się zniszczyć nawzajem, ale będąc szczerym, to najgorsza rozwałka jaką widziałem w grach. Nie dość, że jedyny sposób zadawania obrażeń to używanie znajdziek, to przeciwnicy nie stanowią absolutnie żadnego wyzwania. No i efekty trafienia… Niby eksplozja ładna, pojazd się dymi, ale ani kadłub się nie odkształca, ani części nie odpadają, tak sterylnie to wygląda. Jeszcze dochodzi Carcour, czyli tak jakby połączenie Trackmani z Tony Hawkiem, ale to już ciekawostka. GRIP rewelacyjnie spisuje się dla odpalenia na godzinkę, ale przy dłuższych posiedzeniach mała różnorodność trybów gry i nieangażująca kampania nie sprzyjają dłuższym posiedzeniom.

Na różnorodność tras narzekać jednak nie możemy

Jest ich koło trzydziestu i są one rozlokowane na czterech planetach. Dane będzie nam przemierzać skute lodem bazy wojskowe, zarośnięte ośrodki badawcze, pustynie, czy miasta przyszłości. Każda z nich została zaprojektowana z myślą wykorzystania unikalnej konstrukcji pojazdów oraz z paroma alternatywnymi drogami. W paru wypadkach jednak twórcy aż zanadto przeszarżowali, tworząc albo drogi mało czytelnymi albo umieszczając takie wyskoki, że najmniejszy błąd poprowadzi cię na manowce. Jedna taka wpadka jeszcze bardzo nie zaszkodzi, ale jak tylko zdarzy się pod koniec, pozostanie jedynie restart.

Na wspomnienie zasługują również pojazdy

Każdy występuje w dwóch wariantach. Oprócz wyjętych żywcem z Rollcage’a „Rollersów” z ogromnymi kołami, do dyspozycji mamy ścigacze „Airblade”, przypominające wehikuły z F-Zero. Z racji tego, że poruszają się nad ziemią, nie są wrażliwe na drobne przeszkody i są stabilniejsze w linii prostej. Okupują to jednak ociężałością w zakrętach. Nawet w obrębie tej samej klasy ciężko powiedzieć by jeździły tak samo, choć żadna się nie wyróżnia jakoś specjalnie. Moc silników związana jest bezpośrednio z ustawieniem wyścigu.

Dzieło Caged Element działa na czwartej wersji Unreal Engine

Nie prezentuje się źle. Krajobrazy w zasadzie są całkiem ładne, eksplozje po trafieniu rywala rakietą też, ale widać tu i ówdzie niski budżet. Trasom brakuje detali, a w niektórych miejscach jakość tekstur i obiektów pozostawia sporo do życzenia. W tego typu tytułach istotna jest ścieżka dźwiękowa, dopełniająca rozgrywkę. Tutaj stanowi ją głównie Drum&Bass i pasuje do typu wyścigów jak mało co. Nie ma co się nastawiać na wybitne kompozycje, ale stanowi miłe tło.

Nieźle, ale nie wybitnie

Odnoszę wrażenie, że Roll… Przepraszam, GRIP trochę za mocno zapatrzył się w przeszłość. Sama rozgrywka jest zrealizowana zupełnie dobrze, wyścigi pompują adrenalinę, aż miło, ale zawodzi, jeśli chodzi o utrzymanie gracza na dłużej. Dla fanów oldskulowych ścigałek pokroju Wipeouta jest to pozycja obowiązkowa, reszcie radziłbym poczekać na obniżki. Dozowana w małych dawkach daje sporo frajdy, a potencjalnie jeszcze więcej ze znajomymi. Gra bowiem posiada możliwość ścigania się na podzielonym ekranie. Jest niby też opcja rozgrywki przez sieć, ale znalezienie obecnie partnera do zabawy graniczy z cudem.