Recenzja Asterix & Obelix XXL3: The Crystal Menhir – spore rozczarowanie dla fanów serii

Opowieść o komiksowych Galach ostatnimi czasy przeżywa w Polsce rozkwit popularności. Ilość osób potrafiących zarecytować monolog skryby w moim otoczeniu przeważa nad tymi, którzy potrafiliby wypowiedzieć chociażby inwokację z Pana Tadeusza. Nic więc dziwnego, że jako fan marki z wypiekami na twarzy wyczekiwałem powrotu kultowej serii XXL. Powiem jedno — dawno się tak nie rozczarowałem. Nie jest to zła gra, bo niektórym graczom spokojnie mógłbym ją polecić i mieć pewność, że będą się dobrze bawić, ale mało w tym klimatu z XXL.

Fabuła rozpoczyna się tak, jak w każdej produkcji bazowanej na twórczości Rene Goscinny’ego i Alberta Uderzo.

Jest rok 50 przed narodzinami Chrystusa. Cała Galia została podbita przez Imperium Rzymskie. Cała? Nie! Jedna jedyna wioska dzielnie stawia opór najeźdźcy. Polowanie na dziki i odstraszanie wałęsających się w okolicy Rzymian przerwał jednak list dostarczony do Panoramixa, w którym to księżna Thule Avina Gandir prosi o pomoc. Rzymianie są na tropie magicznego Kryształowego Menhiru, w którym to drzemie wielka moc. Asterix i Obelix wyruszają więc w kolejną przygodę, aby odkryć sekrety czające się za ukochanym przez Obeliksa menhirem.

Całość przedstawiona jest w iście kreskówkowym stylu, a większość linii dialogowych wypowiadana jest też przez aktorów głosowych. Czuć tutaj klimat serii i specyficzne poczucie humoru. Przyznam, że uśmiechnąłem się, gdy po raz pierwszy jako Obelix goniłem za dzikiem. Asterix & Obelix XXL3: The Crystal Menhir zapowiadane było jako gra dla młodszych odbiorców i czuć to w wielu aspektach. Gra jest prosta, podobnie jak fabuła, która jednak jest bardzo przyjemna. Jeśli miałbym szukać plusów, to ten zdecydowanie można tutaj zaliczyć.

Niestety, ale wchodząc na aspekty rozgrywki, jest zdecydowanie gorzej.

Nowością w serii jest tryb współpracy, którego to tak bardzo mi brakowało w poprzednich odsłonach. Ciężko było mi jednak przez długi czas znaleźć kogoś do grania, więc zmuszony byłem na samotną rozgrywkę. A ta jest uciążliwa…

Sterowany przez komputer drugi protagonista jest praktycznie bezużyteczny. Nie może to tak wyglądać, gdy gra nie należy do najłatwiejszych pod kątem samego gameplayu. We dwójkę rzeczywiście było całkiem łatwo i przyjemnie, ale samemu była to spora męczarnia. Zawiodłem się. W poprzednich odsłonach sztuczna inteligencja naszych towarzyszy stała na zdecydowanie wyższym poziomie.

Strasznie powtarzalna jest również sama rozgrywka. Tłuczenie Rzymian nie daje żadnej satysfakcji, a na niczym innym ta gra nie polega. W poprzednich częściach więcej było zagadek logicznych, a i przeciwnicy wymagali różnego myślenia. Tutaj na każdym etapie polegało to na tym samym — idź, pobij Rzymian, wróć.

Sama walka wcale nie należy do najprzyjemniejszych.

Pech chciał, że popsuł mi się mój kontroler od Xboksa i zmuszony byłem do gry na klawiaturze. Cóż to była za udręka. Wersja na komputery stacjonarne to port tak leniwy, jak tylko się da. O ile na padzie sterowanie jest w miarę intuicyjne i nie zamierzałbym wprowadzać tutaj większych zarzutów, tak w przypadku klawiatury mamy tutaj dramat. Zacznijmy od tego, że gdy widziałem na ekranie podpowiedź dotyczącą przypisania klawisza, to moją pierwszą reakcją było wejście do konfiguracji klawiatury w grze. Czemu? Ponieważ instrukcje wyświetlały informacje dotyczące sterowania na padzie! Nie tłumaczyły one absolutnie nic i o dziwo dopiero jak podłączyłem koledze pada w trybie co-opowym to problem ustąpił.

Sterowanie jest bardzo uciążliwe, przynajmniej na klawiaturze. Na padzie jest to zrozumiałe — twórcy chcieli umieścić jak najwięcej sposobów ataku i ulokowanie ich pod rozwijanym menu jak najbardziej miało sens. Na klawiaturze jednak wolnych przycisków jest więcej, a nic z tym nie zrobiono. Należy wcisnąć jeden przycisk, a dopiero mając wciśnięty jeden, można nacisnąć drugi odpowiadający za przeprowadzenie ciosu. W momentach walk, szczególnie tych trudniejszych, było to bardzo problematyczne.

Trochę złego niestety mogę również opowiedzieć o samym działaniu gry.

Pomimo spełniania wymagań sprzętowych miałem problem z utrzymaniem stabilnych 60 klatek na sekundę. Irytująca też była praca kamery, szczególnie w trybie współpracy. Gra stara się być wymagającą platformówką, jednak na wielu etapach największym problemem nie był właśnie poziom trudności, lecz nieczytelność mapy, stworzonych plansz i właśnie kamery. Brakuje mi też polskiej wersji językowej.

W ten sposób można podsumować Asterix & Obelix XXL3: The Crystal Menhir.

To nie jest zła gra. Nie jest to jednak produkcja dla wszystkich fanów serii XXL. Poprzednie odsłony cechowały się odpowiednio zbalansowaną rozgrywką zarówno dla młodszych odbiorców, jak i tych bardziej wymagających. Tutaj otrzymaliśmy produkt, który wprawdzie nadawałby się na prezent dla dziecka, ale już dla kogoś starszego niekoniecznie. Zadania są mało wymagające, a granie samemu potrafi wynudzić.