Realistyczne spojrzenie na I Wojnę Światową. Recenzja Tannenberg

Ostatnimi czasy fani FPS’ów sieciowych nie mają lekko. Największe serie gdzieś się zagubiły i znalazło się miejsce dla nowych produkcji. Sytuację tę zechciało wykorzystać studio BlackMill Games, które idąc za sukcesem debiutującego w 2015 roku Verdun wydało Tannenberg, będące jego samodzielnym rozszerzeniem. Tannenberg spędziło prawie 2 lata we Wczesnym Dostępie. Czy realistyczny shooter w klimatach pierwszej Wojny Światowej jest tytułem wartym uwagi?

Bitwa pod Tannenbergiem odbyła się w dniach 26-30 sierpnia 1914 roku na terenach wschodniej Europy, w której wojska Imperium Rosyjskiego przegrały z wojskami Cesarstwa Niemieckiego.

Miała ona bardzo duże znaczenie dla przebiegu całej wojny, a w jej wyniku zabitych zostało ponad 30 tysięcy żołnierzy rosyjskich, a ponad 90 tysięcy trafiło do niewoli. Jest ona słynna jako jedno z najbardziej udanych okrążeń wojskowych.

W grze występuje 6 rodzajów oddziałów i frakcji biorących udział w bitwie pod Tannenbergiem. Każda z nich wyraźnie różni się od siebie rodzajem dostępnych broni oraz specjalnych umiejętności. Dodatkowo, w czteroosobowych oddziałach każdy z graczy ma inną funkcję, a co za tym idzie, inne uzbrojenie. Wszystko zostało wiernie odwzorowane, w tym między innymi umundurowanie.

W Verdun niestety nie było mi dane zagrać, więc Tannenberg oceniam z perspektywy gracza świeżego w serii.

Nie czułem się jednak jakbym trafiał do gry, w której tylko ja nic nie ogarniałem. Tannenberg posiada niski próg wejścia – rozgrywka od samego początku należała do bardzo przyjemnych. Szybko się dowiedziałem, że zabijanie przeciwników należy do czynności bardzo łatwych, bowiem większość strzałów jest śmiertelna. Tyle tylko, że jeszcze prościej jest samemu zostać trafionym. Realistyczne podejście do obrażeń sprawia, że gra nabiera z jednej strony niesamowitego dynamizmu, a z drugiej nakazuje przemyśleć każdy ruch kilkukrotnie.

System strzelania stara się być bardzo realistyczny.

W mało której strzelance stabilizowanie oddechu było tak ważne, a opad pocisków był tak dobrze przedstawiony. Większość broni jest do siebie bardzo podobna, jednak czuć między nimi delikatne różnice. Nie odczułem aby była jedna konkretna broń, która miała by mieć status „OP”. Lwia część z nich to karabiny powtarzalne, u których jeden strzał oznacza zabójstwo w większości przypadków. Zabijanie graczy w mało której strzelance dawało mi tak dużą satysfakcję jak w Tannenbergu.

Do wyboru dostępne są trzy tryby gry.

Manewry, w którym celem dwóch drużyn składających się z 32 graczy jest przejmowanie taktycznych punktów. Kolejny to Attrition, będący tak naprawdę zwykłym drużynowym deathmatchem z określoną ilością ticketów. Ostatni z dostępnych trybów to Rifle Deathmatch, który działa na zasadzie Free for All gdzie każdy walczy na każdego.

Problemem jest jednak ilość graczy, bowiem średnio w tytuł gra 200 graczy. Wszyscy z nich siedzą na trybie Manewrów. Sytuację ratuje fakt, że w grze dostępne są boty, dzięki którym można bawić się gdy nie ma wystarczającej ilości graczy. Ale nie po to gra się w sieciowe strzelanki by walczyć z botami, prawda? Same boty są fajnym uzupełnieniem produkcji, dzięki czemu na mapie nie jest zbyt pusto. Jest to szczególnie przydatne w trybie Manewrów. Ich sztuczna inteligencja jest na przyzwoitym poziomie i nie służą one tylko za mięso armatnie, chociaż też średnio rozgarnięty gracz jest zdecydowanie bardziej przydatny.

Trochę pochwał należy się trybowi Manewrów.

Drużyna traci tickety tylko i wyłącznie kiedy nie posiada wystarczającej ilości przejętych punktów, dzięki czemu możliwe są niesamowite comebacki. Mój rekord to wygranie, kiedy wynik wynosił 180-1957 (wygrana następuje kiedy liczba ticketów spadnie do zera). Powoduje to, że nawet najbardziej niezbalansowana rozgrywka jest do wygrania przy odrobinie zaparcia. Skoro już tu jestem, to wspomnę o autobalansie, który zdecydowanie należy poprawić. W teorii wszystko powinno grać jak należy – skoro są boty, to przewaga w drugiej drużynie nie powinna mieć większego znaczenia. W praktyce jednak bardzo często trafiałem na źle zbalansowane potyczki. Gra wprawdzie namawia graczy do dołączenia do przeciwnej drużyny oraz spowalnia czas niezbędny do zespawnowania się ponownie, jednak brakuje mi automatycznego przerzucania do drużyny przeciwnej.

W Tannenberg dostępne jest 6 map.

Każda z nich oferuje wiele możliwości flankowania przeciwników. Nie zauważyłem aby któraś premiowała którąkolwiek z frakcji. Każda zachowuje klimat wschodnich kresów europejskich i jedynym zarzutem może być ich ilość. Z drugiej strony gra na Steam kosztuje jedynie 71,99zł, tak więc niekoniecznie trzeba się do tej ilości przyczepić.

Chwalę i chwalę, ale muszę też ponarzekać.

Gdyby Tannenberg wydano 10 lat temu to mógłbym powiedzieć, że gra wygląda przyzwoicie. Obecnie jednak wygląda po prostu brzydko. Wprawdzie klimat jest dobry i grafika jest wystarczająca, ale w obecnych czasach zdecydowanie można oczekiwać więcej. Ponarzekać też muszę na lokalizację tytułu, która w wielu miejscach nie występuje lub ma błędy.

Słowa pochwały należą się jednak sterowaniu oraz oprawie dźwiękowej, do których nie można mieć większych zarzutów. Grając na słuchawkach byłem w stanie docenić dobre rozchodzenie się dźwięku i jego upozycjonowanie. Nie zauważyłem też zbyt wielu technicznych błędów. Gra ma jednak trochę toporne sterowanie.

Tannenberg to dobra gra, którą zdecydowanie warto się zainteresować.

Szczególnie jeśli lubicie strzelaniny nastawione na realizm. Swoją drogą jest to mocno zastanawiające, że podczas gdy większość gatunków celuje w jak najwierniejsze oddanie realistycznych doznań, tak w gatunku FPS’ów zadanie to przejmują mniejsi twórcy. Jeśli więc ktoś dobrze bawił się w Verdun lub w serii Red Orchestra to również i w Tannenberg powinien się dobrze odnaleźć. Osobiście bawiłem się bardzo dobrze – wiem, że jeszcze będę tu wracał.