Pylon: Rogue – recenzja

Pylon: Rogue, to rasowy rogalik osadzony w realiach fantasy. Studio QuantumSquid Interactive przygotowało dla fanów gatunku (do których sam się zaliczam) naprawdę smakowity kąsek. Pytanie tylko, ilu z nich zdecyduje się na pierwszy kęs i zdoła go przetrawić.

Pierwsza godzina spędzona z Pylonem była dla mnie prawdziwą mordęgą. Przyswoiłem sobie podstawowe sterowanie i zdecydowałem się na grę Looticusem Maximusem – jedną z 3 dostępnych od początku rozgrywki postaci. Czwartą (kobietę ninja lub, jak kto woli, zabójczynię) odblokowuje się poprzez pokonanie ostatniego bossa. Ponieważ było to moje pierwsze podejście, przy wyborze zasugerowałem się bijącym w oczy, zielonym napisem BEGINNER, określającym poziom trudności posługiwania się daną klasą. Mimo że zazwyczaj stronię od wszelkiej maści wojowników i wybieram bohaterów atakujących z dystansu, tym razem dałem się zwieść i rozpocząłem grę postacią walczącą w zwarciu. Wyposażony w miecz i tarczę (możliwy jest też wybór wersji z dwoma tarczami, ale wtedy umiejętności są nieco inne) postanowiłem dzielnie stawić czoła przygodzie… i zginąłem… po raz kolejny… i kolejny.

Oczywiście śmierć kończy grę i zmusza do rozpoczęcia zmagać od nowa, co po kilku szybkich zgonach zaczęło być dość frustrujące. Zacząłem się zastanawiać, czy to ja robię coś nie tak, czy twórcy zbyt mocno podkręcili poziom trudności. Po chwili nadeszło objawienie. Przypomniałem sobie, jak w 2012 roku ogrywałem swojego pierwszego (i do dziś ulubionego) rogue-like’a – The Binding of Isaac. Wtedy również bardzo szybko ginąłem, ale każda, nawet najkrótsza rozgrywka niosła za sobą naukę i przy różnych okazjach pozwalała odblokowywać co bardziej użyteczne przedmioty, które można było następnie znaleźć w grze. Wierząc, że tutaj będzie podobnie (nie pomyliłem się), poczułem się nieco pewniej. Zmieniłem postać na Ms. Underhood i dzierżąc łuk, stanąłem przeciwko niezliczonym falom wrogów. Z biegiem czasu zacząłem uczyć się zachowania poszczególnych przeciwników, lepiej opanowałem dość specyficzne sterowanie i byłem w stanie dotrzeć zdecydowanie dalej niż na początku.

Założenia gry nie są (wbrew pozorom) zbyt skomplikowane. Po wybraniu postaci władającej każdorazowo trzema odmiennymi umiejętnościami, zostajemy umieszczeni na mapie, na której twórcy, za pomocą czerwonych linii, zaznaczyli ścieżki rozdzielone punktami. Przy niektórych z nich ustawiono skrzynie zawierające klejnoty (pełnią one funkcję waluty wykorzystywanej w sklepie) lub przedmioty, w które możemy wyposażyć naszego bohatera lub bohaterkę. Te dzielą się na główne (broń, zbroja, trinket) i dodatkowe (wszelkie przedmioty zapewniające efekty pasywne). Pierwsze możemy wymieniać na ich lepsze wersje, jeśli uda nam się takowe znaleźć, natomiast drugie stackujemy, co wiąże się ze wzrostem szansy na wystąpienie efektu, który zapewniają. Na mapie odnajdziemy również bossa, ale by móc się z nim zmierzyć, musimy najpierw przejść przez wszystkie punkty z niebieskimi portalami i oczyścić je z panoszących się tam kreatur. Poziomy pełne wrogich stworzeń podzielone są na mniejsze lokacje, w obrębie których mierzymy się z określoną liczbą fal potworów. Ukończenie każdej takiej lokacji nagradzane jest skrzynią z losowym lootem. Po uporaniu się z całą mapą, strzeżony przez bossa tytułowy Pylon rozdziela się na dwoje i tworzy przejście do kolejnego świata.

Oprawa graficzna prezentuje się całkiem przyzwoicie. Pustynna lokacja od razu przywołała mi na myśl obrazy z Titan Questa czy drugiego aktu Diablo III (choć z tym Diablo to może lekka przesada). Nie obraziłbym się jednak, gdyby deweloperzy z QuantumSquid popracowali jeszcze trochę nad optymalizacją. Jak na tytuł niezależny, gra ma dość wysokie wymagania sprzętowe. Osoby posiadające laptopy lub słabsze PC-ty będą musiały obejść się smakiem i mocno obniżyć domyślne ustawienia, by cieszyć się płynną rozgrywką.

Muszę przyznać, że Pylon, to jeden z najtrudniejszych rogalików spośród tych, z którymi miałem do czynienia. Miłośnikom gatunku, poszukującym nowych wyzwań z całego serca polecam, natomiast mniej zaprawionym w bojach graczom sugeruję wybranie nieco prostszego tytułu. Mam nadzieję, że któregoś dnia uda mi się tę grę ukończyć. Będę próbował… do skutku.