Podróż przez Zewnętrzne Światy – recenzja The Outer Worlds (Xbox One)

Studio Obsidian Entertainment dało się już poznać graczom z bardzo dobrej strony. Nic dziwnego więc, że wielu oczekiwało kolejnej ich pozycji – The Outer Worlds. Sprawdziłem jak prezentuje się najnowsze dzieło od Obsydianu, pierwszy wydany tytuł już po przejęciu studia przez Microsoft.

The Outer Worlds to historia z alternatywnej przyszłości.

Zdominowanej przez wielkie korporacje, działające jak samodzielne państwa. Korporacje te zajmują się kolonizowaniem i eksploatacją odległych układów planetarnych. Na jeden z nich skierowany został statek kosmiczny z zahibernowanymi kolonistami. Pewien „zbieg okoliczności” powoduje jednak, że ludzie ci nie mają okazji się obudzić i osiedlić w Arkadii, miejscu docelowym. Wśród tysięcy jest i nasza postać – przywrócona do życia przez szalonego naukowca. „Nieplanowana zmienna”, jak często określany jest bohater, odkrywa tajemnice układu planetarnego, by ostatecznie zmienić jego los.

Tysiące zahibernowanych spośród których wybiera się postać gracza

To ciekawy zabieg, tłumaczący możliwość kompletnego dopasowania profilu śmiałka. Ten charakteryzuje się kilkunastoma atrybutami, opisującymi np. jego umiejętność posługiwania się bronią długą, ciężką, czy jego znajomość medycyny, inżynierii i nauk ścisłych. Inne wskaźniki określają m.in. charyzmę czy zdolności przywódcze. Nie ma jednego konkretnego, najlepszego zestawu zdolności, jednego, który byłby „wytrychem”. Każdy może zagrać po swojemu, każde podejście będzie dobre. To coś pięknego, jak dużą dowolność daje nam The Outer Worlds.

„Zewnętrzne światy” to gra RPG z prawdziwego zdarzenia.

Fabułę popychamy wykonując zadania zlecane nam przez NPCów spotykanych w układzie Arkadii. Praktycznie każda z misji oferuje kilka możliwych dróg do jej ukończenia. Można przechodzić je jak „czołg”, mordując i grabiąc, można mieć też podejście całkowicie pokojowe i próbować dogadywać się, negocjować, perswadować.

Do tego dochodzą towarzysze – NPC, którzy dołączają do naszej drużyny na stałe.

Łącznie możemy mieć ich 6, z czego dwóch równocześnie może towarzyszyć nam podczas wykonywania misji. Kompani są nie tylko wsparciem podczas walk, wpływają też na statystyki głównego bohatera. Z pastorem Maxem, wykwalifikowanym hakerem, będzie nam łatwiej uzyskiwać dostęp do terminali, mechanik Parvati ułatwi nam z kolei akcje wymagające rozwiniętych zdolności inżynieryjnych. Co najważniejsze, towarzysze wcale nie przeszkadzają w rozgrywce – nie rozpoczynają walki, dopóki gracz jej nie rozpocznie, nie atakują bezsensownie (o ile się ich o to nie poprosi). Do tego też zdobywają poziomy doświadczenia i też z czasem stają się silniejsi.

A siła jest potrzebna podczas potyczek z wrogami.

Układ Arkadii nie jest najbardziej gościnnym miejscem dla kolonistów. Na naszej drodze stawać będzie lokalna fauna w postaci ogromnych modliszek, plujących kwasem raptorów czy też zwyczajnych maruderów, ludzi, którzy postanowili zejść na drogę rabunku. Polubiłem „feeling” strzelania w The Outer Worlds – z każdej pukawki korzysta się trochę inaczej. Niektóre z nich polubiłem na tyle, że trudno było mi się z nimi rozstać. Pochwalę też studio Obsidian za porządne wykorzystanie wibracji kontrolera. Przy strzelaniu z karabinków automatycznych ten trzęsie się tak, że czasem trudno go utrzymać!

Stylistycznie The Outer Worlds nawiązuje do czasów dzikiego zachodu.

Widać to szczególnie po zabudowaniach (szkoda, że te wydają się bardzo monotonne). Gra pokazuje pazur poza miastami. Świat jest kolorowy, nawet jaskrawy – na tyle jasny, że czasem trudno odróżnić dzień od nocy. To całkiem pozytywne wrażenie psuje niestety częste doładowywanie tekstur elementów, bardzo widoczne na zwykłym Xbox One. Ten sam problem widziałem też i na Xbox One X, ale mniej mi on tam dokuczał.

Irytujące, szczególnie pod koniec rozgrywki, stały się ekrany ładowania.

Długie, bardzo częste. Nie zauważałem ich przez kilka pierwszych godzin zabawy – z prostego powodu, fabuła w tym momencie nie zmuszała mnie jeszcze do skakania pomiędzy planetami i lokacjami na ich powierzchni dla wykonania jednego zadania. Im dalej w las, tym konieczność biegania pomiędzy obszarami staje się coraz większa. Aż do momentu, kiedy ma się wrażenie, że więcej widzi się ekranów ładowania, niż samej rozgrywki. I znów, efekt ten spotęgowany jest na zwykłym Xbox One, choć dokucza tak samo na Xbox One X.

„Zewnętrzne światy” to przygoda na około 20, maksymalnie 25 godzin.

I to przy sumiennym wykonywaniu wszystkich misji pobocznych. Historia mnie wciągnęła, wsiąkłem w nią przez kilka pierwszych godzin – kiedy to zorientowałem się, że rozgrywka stała się schematyczna, powtarzalna. Nagłe zakończenie głównego wątku pozostawiło we mnie niedosyt. Lepiej bawiłem się chyba przy zadaniach zlecanych mi przez moich towarzyszy, niż przy samym głównym temacie. Te bardziej bogato rysowały przede mną mitologię świata Arkadii, przedstawiały opowieści i kazały zastanawiać się nad motywacjami bohaterów.

Konkludując – dość ciekawa historia.

Okraszona rozbudowanymi mechanikami rozwoju postaci, dająca graczowi pełną dowolność wyboru podejścia. The Outer Worlds dało mi poczucie, jakiego dawno żadna gra mi nie zaoferowała, możliwość wpływu na cały układ planetarny, poprawienia losu ludzi go zamieszkujących. I mimo paru wspomnianych wyżej problemów, mniej i bardziej irytujących, czułem się więcej niż wynagrodzony oglądając końcową sekwencję. Warto!