Piłka nożna znowu cieszy. FIFA 20 – recenzja

Na tegoroczną odsłonę FIFY od EA czekałem wyjątkowo mocno. I osobą, która była takim obrotem spraw najbardziej zaskoczona, byłem ja sam. Nie będę ukrywał, że z wydania na wydanie odczuwałem coraz większe zmęczenie materiałem. Doszło do tego, że FIFA 19 wylądowała u mnie na dysku dopiero w tym roku i był to pierwszy przypadek od dekady, gdy nie zacząłem grać w dniu premiery. Niech to najlepiej zobrazuje, jak skrajne wyczerpanie schematem wystąpiło.

I tak – zgadza się, na papierze każda kolejna edycja oferowała coś więcej. Począwszy od rozwijania najpopularniejszego trybu, dla wielu najważniejszego, a więc Football Ultimate Team (Draft, FUT Champions, Squad Battles…), przez kosmetyczne zmiany w trybie kariery, aż po dodawanie kolejnych rozdziałów w historii Alexa Huntera. To nie jest mało, ale ciężko odnieść wrażenie, aby było to dużo – zwyczajne DLC.

Przejdźmy jednak do bohatera rzeczonego tekstu i tego, dlaczego właśnie ta odsłona tak mocno mnie przyciągała.

Cóż, niewątpliwie ma to jakiś związek z tym, iż nie zdążyłem „znudzić się” ubiegłoroczną. Myślę, jednak, że znacznie większe znaczenie miało to, jak dużo dodano. Jeden tryb, jeden element, jeden, a jakże dla mnie ważny – VOLTA! W pierwsze przecieki nie chciałem wierzyć, a po premierowych materiałach wciąż nie dowierzałem. Wypada nadmienić w tym miejscu, że jestem ogromnym fanem każdej z odsłon FIFY Street (ze specjalnym miejscem w serduszku dla dwójki), więc nie zabraknie tu mimowolnych porównań właśnie do tego cyklu.

Od początku

Zaznaczę, że pisząc to, czuję, jak duży błąd zrobiłem, umawiając się na jeden tekst odnośnie do tego tytułu. Jeśli spotka mnie szczęście zrecenzowania przyszłorocznej edycji (może już na następną generację :)), to na pewno rozłożę to na kilka artykułów. Tylko w ten sposób będę w stanie opisać wszystko, co chcę i poświęcić odpowiednio dużo miejsca na każdy z elementów. Mógłbym to oczywiście zrobić tutaj, ale chyba nikt z Was nie zamierza czytać mini-książki o tak znanym tytule.

W każdym razie jakkolwiek by nie było, najłatwiej będzie podzielić tę recenzję na podkategorie. Na pierwszy ogień pójdą klasyczne elementy, takie jak: towarzyskie mecze (z SI oraz znajomymi) oraz kariera, potem przejdziemy do Football Ultimate Team, aby na koniec zająć się gwoździem programu, a więc wspomnianym już dwa akapity wyżej, trybem Volta.

Wszystko w normie

Swobodne rozgrywki, mecze towarzyskie, pojedynki pucharowe – wszystko, co niezwiązane jest z graniem w sieci i fabułą – spłycając, można określić jako kontent na spotkania ze znajomymi. Tu nie zmieniło się od poprzedniej odsłony właściwie nic, choć nie jest to coś, co by mi przeszkadzało. Zawsze można poprawić X, zmienić Y i usunąć Z, ale nie zagłębiajmy się w detale. Reasumując – schemat meczów dalej działa, rozgrywka satysfakcjonuje, a niezrozumiałe zachowania bramkarzy i obrońców pozostają niezrozumiałe.

Jeśli miałbym zwrócić uwagę na coś, co zostało znacznie zmienione względem poprzednich części, odwołałbym się do stałych fragmentów gry.

Konkretnie dwóch z nich – rzutów karnych oraz rzutów wolnych. Te przypominają w założeniach schemat, który wykorzystywano 15 lat temu (w FIFIE 05). Czy to źle? Bynajmniej, albowiem działa zaskakująco ciekawie i wypada znacznie lepiej niż te z poprzednich edycji. Można odnieść wrażenie, jakoby było w nich mniej losowości.

Ah, nie mogę zapomnieć także o elemencie, który był prawdopodobnie jednym z najbardziej wytykanych w minionych latach. Rokrocznie narzekano na fakt, iż obrońca z tempem w okolicach 60 był w stanie dogonić zawodnika, który statystykę tę miał na poziomie nawet 90. Sam mogę o tym zaświadczyć, ponieważ mało co irytowało jak zakłamana fizyka. Jasne, to nie symulator, ale jednak w jakimś celu owe liczby wprowadzano. W tej edycji zostało to wreszcie poprawione. Nie ma już sytuacji, gdzie Wes Morgan wygrywa pojedynek biegowy z Mbappe.

Nieco więcej uwagi poświęcono trybowi kariery

Wprowadzono całkiem sporo zmian, których społeczność domagała się od dawna. Pierwszą z nich są oczywiście konferencje prasowe przedmeczowe oraz te, na których dane nam będzie podsumować występ naszej drużyny. I choć w teorii brzmi to wyjątkowo ciekawie, w praktyce znudziło mi się po kilku podejściach. Niby wpływa to na morale drużyny, ale ile można wałkować to samo. Fajne, jako zabawka, ale marnie przekłada się na cokolwiek – podobnie, jak z wiadomościami od piłkarzy.

Nie jest to oczywiście jedyna nowość.

EA zwiększyło możliwości tworzenia spersonalizowanych menedżerów (teraz również menedżerek!), więc mamy szansę jeszcze bardziej upodobnić go do nas samych. Nie liczcie jednak na kreator rodem z The Sims 4. Jeśli jesteśmy już przy serii od tego samego studia, liczba możliwości zdecydowanie bardziej przypomina The Sims 3, a może nawet kultową „dwójkę”.

Stary, dobry przyjaciel

Football Ultimate Team to tryb, który bardzo szybko stał się motorem napędowym sprzedaży FIFY. Zdecydowanie najpopularniejszy, wzbudzający największe kontrowersje i najgłośniej dyskutowany co roku, spośród wszystkich dostępnych. Nie może więc dziwić fakt, iż prawdopodobnie to on był tym, nad którym pracowano najbardziej.

Pierwszą zmianą, którą zauważymy po wejściu do menu FUT, będzie mnogość możliwości personalizacji. Ta nie kończy się na doborze strojów, herbu, stadionu i piłki – jak miało to miejsce do tej pory. Teraz zaimplementowano także elementy stadionowych motywów, oprawę i domyślną cieszynkę! Zmiana stosunkowo niewielka, ale dająca sporo frajdy.

Prostota jest kluczem

Największą zmianą była dla mnie ta związana z interfejsem menu zarządzania drużyną. Coś pięknego, serio! Od zawsze (a właściwie od pierwszych edycji UT) odczuwałem irytację związaną z topornością procesu wymiany zawodników w drużynie, poprawiania ich kondycji, kontraktów i nadawania stylów. Teraz wszystko jest niezwykle intuicyjne, a opcje związane z konkretnymi piłkarzami zamknięte zostały w „kółku”, które przypomina te z wyborem broni w strzelaninach. Za to zdecydowanie należy się pochwała, bo zabawy ze składem wreszcie są przyjemnością, a nie obowiązkiem.

Wielu urozmaiceń doczekały się też wszelkiej maści wyzwania – jest ich jeszcze więcej!

Mamy cele podstawowe, sezonowe, na określone mecze, a także liczne zadania związane na przykład z rozegraniem jakiegoś spotkania, na danych zasadach w wybranym trybie. Dodaje to kolorów i sprawia, że Ultimate Team rozrasta się do poziomu, z którego można czerpać nieprzebraną satysfakcję nawet bez połączenia z internetem. Chapeau bas, EA! To jest ten kierunek rozwoju, który chcemy oglądać!

Truskawka na torcie

Tak, tak – Tryb VOLTA. Coś, na co ja, a także większość z Was, czekała najbardziej. Przewidywań było mnóstwo, a głosy, które mogliśmy słyszeć, zdecydowanie się ze sobą spierały. Jedni informowali, że to „kolejna FIFA Street”, a inni, że „zaledwie zwykła FIFA z mniejszą liczbą zawodników i innym boiskiem”. Jak wyszło? Cóż, jak zwykle – prawda leżała gdzieś pośrodku.

Odnosząc się do samego trybu – jest to zdecydowanie spory powiew świeżości w produkcji.

Dostajemy kolejną „grę w grze”. Ale, odnosząc się do poprzedniego akapitu, skupmy się na mechanice. Rzeczywiście, w obu stwierdzeniach tkwi trochę prawdy. Subiektywnie oceniając – sześćdziesiąt do czterdziestu dla tych, którzy twierdzili, że jest to zmodyfikowana, pod kątem liczby zawodników, FIFA. VOLTA jest bardzo ciekawym doświadczeniem i piłka rzeczywiście zdaje się chodzić trochę szybciej. Wykonywanie wszelkiego rodzaju ekwilibrystycznych akrobacji z futbolówką jest ułatwione. Daleko temu jednak do poziomu, który uświadczyliśmy w FIFIE Street – ten niekiedy przypominał bardziej popisy z kadrów kreskówki „Galactik Football”.

Reasumując, pod kątem rozgrywki jest jeszcze spore pole do poprawy, ale to dobrze. Jeśli twórcy będą mieli tego świadomość, to z każdą kolejną edycją, a może nawet aktualizacją, dostaniemy lepiej oszlifowany produkt. I gdy spojrzymy nań, jak na debiutancki tryb, a nie pochodną dawnej trylogii o ulicznej piłce, to mimo wszystko wypada całkiem udanie.

Niestety ten diamencik posiada rysę…

…a nawet spore pęknięcie – w postaci fabuły. Nie chcę pastwić się nad samym klimatem albo przedstawioną historią, bo tu zapewne wszyscy macie świadomość, jak daleko jej do „dobrej i wciągającej”. Zdecydowanie gorsze są błędy, których spokojnie można było uniknąć. Po pierwsze, jaki sens był w nadawaniu bohaterowi dowolnej godności, skoro ostatecznie i tak nazywany jest „Reev”? Po drugie, dlaczego uliczni zawodnicy, z co drugiej drużyny, wyglądają jak klony poprzednich, a wszystkie bramkarki to bliźniaczki?

Fatalny dobór aktorów głosowych – szczególnie do naszego bohatera, tła miast to makiety słabej jakości… Mógłbym tak wymieniać i wymieniać, ale w gruncie rzeczy nie ma to sensu. Jasne, fabułę można przejść do końca – sam jestem bardzo blisko. Jednakże swobodne mecze, albo rozgrywki online w tym trybie przynoszą dużo więcej frajdy. Dostajemy dokładnie to samo, ale bez zbędnej, miałkiej otoczki. Nawet fabuła o Hunterze, której wytykano prostotę, wypadała dużo lepiej niż ta w nowym trybie. Liczę, że przyszłoroczna odsłona przyniesie nam coś znacznie lepszego.

Piłka znowu cieszy

Choć każda z poszczególnych sekcji doczekała się z mojej strony małego podsumowania, to nie może zabraknąć go również w przypadku całej gry. Wiem, że na przestrzeni tego całkiem obszernego tekstu, wytknąłem sporo błędów tegorocznej edycji. Jestem też świadomy, że w związku z tym zaskoczy Was tytuł recenzji. W formie konkluzji wyjaśnię, dlaczego właśnie tak brzmi.

FIFA się rozwija – bez znaczenia, które ze stronnictw reprezentujemy (wspierających produkcję kanadyjskiego oddziału EA, hejterów, czy tych obojętnych), trzeba to przyznać. Choć w teorii co roku dostajemy to samo, to jednak zawsze jest więcej, mocniej i zazwyczaj lepiej. Ta edycja trafia do mnie szczególnie, ponieważ zmian jest wyjątkowo wiele. Może to kwestia jubileuszu, a może finiszu generacji. Tu można jedynie spekulować, ale pewne jest to, że ostatnio tak duży skok był dobre kilka lat temu.

Jestem pewien, że przez najbliższe miesiące ciężko będzie mi się zebrać do innych gier.

Wiele wolnych chwil będę spędzał na udoskonalaniu mojego składu w FUT, przedzieraniu się przez kolejne szczeble trybu kariery i zabawie w trybie Volta oraz modyfikowanych rozgrywkach z kumplami i partnerką. Wiem, że gdy zejdzie ona na dalszy plan, licznik wskaże trzycyfrową liczbę godzin. Czy byłoby tak w przypadku złego tytułu? Nie ma mowy. Kocham piłkę nożną, a ta aplikowana w formie FIFY 20 sprawia mi masę frajdy.