The Flame in the Flood – Recenzja

Pierwszego lipca na rynku zadebiutowała polska, pudełkowa wersja, gry The Flame in the Flood. Techland przyzwyczaił nas już do bogatych i pięknych zawartości pudełek wydawanych przez siebie gier – nie inaczej było i tym razem.

Oprócz klucza Steam, który stał się już standardem w tego typu wydaniach, w pudełku znaleźć możemy artbook, 45 stronicowy poradnik przetrwania, naklejki i śliczne pocztówki z grafikami z gry. Całość prezentuje się naprawdę świetnie i nie odbiega standardem od innych wydań pudełkowych dostarczanych do sklepów przez Wydawnictwo Techland.

Cena tej edycji prezentuje się tak samo jak zawartość pudełka – rewelacyjnie (59.90zł) – w kwocie mniejszej niż Steamowa cena otrzymujemy pudło pełne dodatków, które może zasilić naszą kolekcję gier – do tego świetnie wygląda na półce 🙂

Poniżej możecie zapoznać się z recenzją gry napisaną przez Marcina.

Adrian Wesołowski


Recenzja

Połączenie sił twórców (a przynajmniej paru deweloperów) BioShocka, Halo, Guitar Hero i Rock Band przy nowej produkcji, która miała być najlepszym i innym od wszystkich survivalem? Zabieram się do gry!

01_poczatek_filmik

Scout i pies, pies i Scout przyjaciele od lat…
Gra zaczyna się trochę niemrawo. Okazuje się, że gramy młodą dziewczyną o imieniu Scout. Pies przynosi nam plecak, w którym jest radio… i tyle. Koniec wyjaśniania. Bierz swój kijek i ruszaj w drogę! Należy się jednak trochę wyjaśnienia na temat otaczającego nas świata. Można go podsumować dosyć prosto – postapokaliptyczny burdel. Ziemia zostaje zalana, nic nie przetrwało, w nocy budzą się potwory, a my musimy przeżyć i dopłynąć do końca. Bo taki jest główny cel tej gry – wsiadasz na swoją tratwę i płyniesz po rzece, na końcu której podobno czai się wybawienie od zła.

02_poczatek_tutorial

Zimno, spać, jeść, zimno, spać…
Po dosyć ostrym powitaniu, trzeba się ruszyć i zwiedzać dostępne nam plansze. Pierwsza, która miała być samouczkiem, kończy się równie szybko co zaczyna. Dostajemy parę informacji o grze, craftingu i przeżyciu. Radź sobie sam, niezły survival – trzeba przyznać. Przynajmniej taki był z założenia. Wspominałem wcześniej o tratwie? To ona będzie stanowić nasz transport, a schemat działania jest prosty – wskakujemy na tratwę i płyniemy z prądem rzeki. Po drodze mijamy różne lokacje, które możemy odwiedzić. Zawczasu trzeba wybierać, nie damy bowiem rady odwiedzić ich wszystkich. Próba podróży pod silny prąd kończy się wyczerpaniem bohaterki i rozbiciem naszego środka transportu o skały.

Kiedy już odwiedzimy to co damy radę i pozbieramy wszystko, co nam ziemia po katastrofie zostawiła, łatwo dojść do kilku wniosków. Dostępne plansze powtarzają się i/lub zostały zrobione na jedno kopyto. Brakuje im prawdziwego elementu losowości, na przykład kraina zrobiona na styl amerykańskiego parku, nudzi się po 15 minutach gry. Wszystko przebiega tak samo, zbieramy (tutaj jest pełna i jedyna losowość) plony i jakieś graty przydatne w craftingu. Po dwudziestym padnięciu przez brak wody, strasznie to monotonne.

03_plywanie_na_tratwie

Najgorzej o przeżycie jest w nocy. Nie wiem, jak te wszystkie potwory przetrwały taką apokalipsę, ale okazuje się, że są ich dziesiątki, nawet nie – setki. Wszędzie czyha na nas niebezpieczeństwo – mała wysepka na środku rzeki, na której nic nie ma? W nocy na pewno będzie wilk. Widzimy na drodze warsztat, gdzie po długiej i trudnej podróży naprawimy tratwę? Zacznie padać deszcz i postać się przeziębi. Co chwile coś nam dolega, wszystkiego jest za mało, miejsca oddalone od siebie są za daleko. Napełniając brzuch ominiemy punkt z wodą, a lecząc się po atakach nie naprawimy tratwy. Uważam to za jedyny sensowny zabieg survivalowy w tej grze. Musimy balansować na granicy wytrzymałości naszej bohaterki, jak i dbać o wszystkie zapasy potrzebne do przetrwania.

04_noc

Ciach Ciach szytu szytu.
Od znalezienia materiałów będzie zależeć nasze przetrwanie. Jest ich tak mało i są tak dziwnie porozmieszczane, że można dostać istnej zapaści próbując coś osiągnąć. Tu brakuje kurtki, tu za ciepło, tu za mokro, przemarzła, uschła z pragnienia, została dziabnięta przez wilka – wydaje się, że cała gra to istne pasmo porażek Scout. Ekwipunek jest mały, weźmiesz kilka rzeczy i już nie ma miejsca. Ulepszyć go nie jest wcale łatwo (szczególnie gdy nadchodzi rozpacz kiedy giniemy). Jedynie przedmioty, jakie się zachowują po śmierci postaci to te, które daliśmy psu. Sam pies jest trochę bezpłciowy – nie ma interakcji pomiędzy Scout a nim, po prostu był, jest i będzie.

05_jakis_dodatkowy_screen

Szum przepaści.
Obiecując świetną grę survivalową twórcy zapędzili swoje opowieści parę stajni za daleko. Przyznam – grafika jest ładna, a muzyka świetna. Co z tego, gdy brakuje duszy, czegoś co przyciągnie do niej na dłużej niż półgodzinna zabawa. Bo po tym czasie zaczynałem się nudzić i to niemiłosiernie. Latanie po różnych miejscach, by zdobyć jakieś skrawki jedzenia, i oglądanie przez dwadzieścia minut jak postać umiera nie jest tym, co chcę zobaczyć w grze. Nuda i jeszcze raz nuda.