Początek rozgrywki

[PC] The Count Lucanor – Recenzja

Połączenie survivalu z Sillent Hill w modnej ostatnio pikselowatej grafice? To może się udać!


Brak jumpscare, ot tak po prostu. Bardzo nie lubię gier, które tym straszą, a nie potrafią zbudować żadnego napięcia. Przecież to ono jest najważniejsze, a nie powolne wyglądanie za rogi i testowanie, czy ktoś wyskoczy czy nie. Tutaj napięcia jest zdecydowanie więcej niż potrzebujemy! Twórcy potrafili tak je zbudować, że tylko gdy nasz mózg się przyzwyczai do ich chorych pomysłów, zaraz zostaniemy potraktowani kolejnym, który wytrąci nas z błogiego stanu zapomnienia o niebezpieczeństwie. Lokacje  budzą grozę razem z pogłębiającą ją muzyką.

The Count Lucanor - Recenzja

(portrety postaci często nie odźwierciedlają ich emocji)

Chrząszczyrzewoszczyce
Zaczynamy grę jako Hans, dziesięcioletni dzieciak mieszkający sam z mamą. Jak mu tłumaczy rodzicielka, jego ojciec wyruszył na wojnę wiele lat temu i jeszcze nie powrócił. Akurat dzisiaj Hans ma urodziny, niestety są biedną rodziną, przez co nie stać ich nawet na cukierki, nie mówiąc o zabawkach. Chłopiec oskarża swoją matkę o ubogie życie i postanawia ruszyć w świat. W poszukiwaniu lepszego życia i przygód oczywiście. Zabierając kilka przedmiotów po wyjściu z domu jesteśmy skazani tylko na siebie…

Czeka nas niby spokojna podróż, podczas której spotykamy kilka postaci chcących od nas pomocy. Nie jest niestety to nic ciekawego, tylko podarowanie określonego przedmiotu z ekwipunku. Znając dalsze losy, miło by było, jakby z tymi postaciami było związane jakieś zadanie. Nawet słynne „przynieś – podaj – pozamiataj”, byłoby lepsze. Po przejściu paru lokacji bardzo szybko docieramy do „końca” naszej podróży. Stojąc na cmentarzu, zostajemy zaatakowani przez kruka, a po pobudce to już nie jest ten sam świat…

The Count Lucanor - Recenzja

(wspominałem, że gra jest czasami przerażająca?)

Wszystko zaczyna się od marzeń
Wstajemy i od razu rozumiemy w jakie gówno się wpakowaliśmy. Nastała noc i wszystko się zmieniło. Nie ma drogi dalej, a postanawiając wrócić i ominąć wszystkie niebezpieczeństwa spotykamy niebieskiego duszka, który obiecuje nam odmianę naszego życia. Rodzice w dzieciństwie na pewno mówili wam, by nie chodzić z nieznajomymi. Hansowi mama najwyraźniej nic nie wytłumaczyła.

Na czym miałaby polegać odmiana? Władcą zamku  jest pewien jegomość, który nie ma żadnego godnego następcy. Bogactwo i łatwość życia, która jest oferowana młodemu chłopcu, nie pozwala przejść obojętnie wobec takiej okazji. Chłopiec zgadza się oczywiście, lecz zostaje przed nim postawione jedno zadanie. Musi zgadnąć imię niebieskiego nieznajomego. Żeby wykonać zadanie będziemy musieli zwiedzić cały zamek.

Tutaj zaczyna się prawdziwa gra, zamek składa się z dziesiątków niebezpiecznych pomieszczeń. Oczywiście nie zabraknie pułapek i potworów go zamieszkujących. Zadanie, z początku dla dziecka odpowiednie, okazuje się jednym wielkim koszmarem. To, co ten dziesięciolatek widzi i robi, zostawi pewnie na jego psychice niejedną szramę. Całość podobna jest do przygodówek – mamy wiele pokojów, trochę zagadek i jeszcze więcej niebezpieczeństw. Biegamy po całym zamku, zbierając potrzebne nam przedmioty do otwarcia najważniejszych skrzynek – tych, zawierających litery z imienia, które jest naszym zadaniem. Przeszkadzają nam w tym potwory z koszmarów, a nie mając żadnej broni zostaje tylko ucieczka. Spędzicie niejedną minutę, czołgając się pod stołami czy chowając za kurtynami.

The Count Lucanor - Recenzja

(czołganie się po ciemnej kanalizacji, nie jest najlepszym zajęciem dla młodego chłopca)

Hans nie jest jednak dzieckiem, które da się łatwo wystraszyć. Kontynuuje swoją podróż po coraz gorszych lokacjach, pokonując swój własny lęk. Nie podobają mi się nierówne szanse z otaczającym nas światem. Jaki to survival, gdzie ucieczka jest jedynym naszym ratunkiem? Brakuje broni, jakiegoś miecza czy zbroi. Wszystko to by pasowało, bo jaki dziesięciolatek nie chciałby zostać rycerzem?

Ram pam pam pam
Kilka słów o oprawie graficznej. Cały świat składa się z pikseli, popularnych w ostatnich czasach rozwoju gier Indie. Tutaj widać lekką różnicę, nie jest to typowy piksel-art. Wszystko jest stworzone z grupki pikseli, kwadratów, które udają jeden większy. Bardzo fajnie się to prezentuje, dochodzą do tego żywe kolory postaci, nie mieszają się z tłem i są wyraźne.

Muzyka buduje napięcie, nie gra ona non-stop, lecz tylko przy wybranych lokacjach. Bardzo dużą część zamku przemierzymy słysząc tylko odgłosy wydawane przez głównego bohatera. Gdy tylko stanie się coś ważnego, powolutku zostanie włączona do gry melodia. Wszystko fajnie się łączy i czujemy, kiedy zbliżamy się do rozwiązania zagadki.

Samą rozgrywkę możemy skończyć na kilka sposobów. Autorzy postarali się i alternatywnych zakończeń jest aż pięć. Każde na swój sposób kończy naszą pokrętną historię. Udało mi się zobaczyć dwa z nich, z czego jedno takie jakie bym chciał. Odpowiednie do Hansa, takiego jakim według mnie był.