Past Cure – recenzja (XboxOne)

Past Cure jest grą złą. Na tym można by skończyć recenzję tego tworu, gdyby nie fakt tego, że jednak pierwsze zapowiedzi powodowały optymistyczne nastawienie do tego tytułu. Gra akcji skupiona na aspekcie skradania, połączona z psychologicznym horrorem. Brzmi świetnie, ale tylko w chwytliwych tekstach twórców, bo pełno tu błędów. I tu już nie mam na myśli samych bugów i braku tekstur w niektórych „ARENACH”. Tutaj chodzi o coś, co zapoczątkowało samo dzieło studia Phantom 8.

W Past Cure wcielamy się w Iana — byłego żołnierza, który był przetrzymywany przez lata w więzieniu. Przeprowadzane na nim różne eksperymenty spowodowały u niego koszmarne halucynacje, które mają wypływ na jego świadomość i postrzeganie świata. Dzięki temu zyskał on też moce takie jak projekcja astralna czy spowolnienie czasu. Jego celem jest, jak można się łatwo domyślić, zemsta na ludziach odpowiedzialnych za jego stan.

Fabuła rozkręca się dość ślamazarnie i nie udaje jej się przytrzymać nas w napięciu. Nasza ciekawość jest cały czas zatrzymywana przez wlepione na siłę sekwencje z zagadkami logicznymi i środowiskowymi oraz walkami z falami przeciwników, czy to w jednym z koszmarów, gdzie mamy wyżej już wymienione areny z białymi manekino-podobnymi oponentami, czy to w świecie rzeczywistym z agentami. Zagadki są proste, irytująco zwyczajne i bezsensowne. Senne rozterki naszego bohatera nie mają w sobie ani ciekawych lokacji, ani żadnych innych choćby szczegółów, które miałyby moc wprowadzenia nas w klimat. Na każdy moment, w który budzi w nas nadzieję jakiegoś pozytywu pojawiającego się choćby w jakiejś cutscence, nagle przychodzi bezsensowne i nieprzemyślane rozwiązanie, które rujnuje cały klimat i nasze wrażenie.

Historia przedstawiona w Past Cure próbuje być ambitna, ale tylko próbuje. Kolejne rozdziały przynoszą spodziewane wydarzenia, ale zdarza się momentami chwilowe „zmuszenie” nas do „zżycia” się z Ianem, poprzez rozmowy z różnymi osobami z jego życia. Jedyne co udaje się im osiągnąć to uśmiech politowania w stronę tychże. Moment z „kijem baseball’owym” to szczyt impertynencji i beznadziejności w scenariuszu, a zakończenie tego tytułu tylko to podkreśla. Oczywiście, jeśli się załączy. Musiałem przechodzić ostatnie chwile gry 2 razy, ponieważ za tym pierwszym gra po prostu się wysypała po walce z bossem.

Graficznie też nie jest lepiej. Past Cure jest jedną z najbrzydszych i najsztywniejszych gier, jakie było mi okazje ogrywać na silniku Unreal. Główny bohater porusza się jak po maratonie jedzenia surowych pyr, przeciwników jest chyba z 3 czy 4 modele, inteligencją to oni też nie grzeszą ani trochę, a levele to arenki podzielone przez nudne i do bólu podobne do siebie korytarze, które są loadingami pomiędzy poziomami. Zróżnicowania w tej grze nie doświadczymy. Fajerwerków również. Tekstury doczytują się non stop, znikają, pojawiają się, i znowu znikają. Tak w kółko. Efekciarskie podbicia kontrastu w scenach niby strasznych, to po prostu żałość.

Rozgrywka dzieli się na misje w świecie realnym oraz na rozgrywkę w koszmarach sennych, które później zaczynają już być również elementem tego pierwszego. Wszystko zaczyna się mieszać i potrafię zrozumieć ten zamysł. Psychika Iana zaczyna siadać i zlewają mu się dwa światy. Problem w tym, że to też jest zrobione nieudolnie, a twórcy nie kwapili się, by wymyślić jakiś zabieg, który by nas w to wkręcał. Kamera niby działa poprawnie, ale już przy celowaniu z broni czy rozwiązywaniu zagadki, czy choćby w trakcie projekcji astralnej, czujemy dość denerwujące opóźnienie rodem z podobnych gier na platformie PlayStation 2.

Jeśli chodzi o walkę to mamy do dyspozycji kilka pukawek, które nie dość, że brzmią jak na kapiszony, to ogółem za dużo ich nie jest i nie wyglądają imponująco. Możemy też walczyć wręcz, gdzie studio Phantom 8 daje nam popis swoich umiejętności. Jeden przycisk bije, drugi kończy combo UBER-CIOSEM w zwolnionym tempie, a trzeci kontruje ataki przeciwnika… Uwaga… RÓWNIEŻ W ZWOLNIONYM TEMPIE. Jeśli oczekujecie tu emocji i efektów jak w „Max Payne”, to się grubo przeliczycie. Taniością i niedopracowaniem wieje na kilometr poprzez animacje postaci, ich rozmowy czy same cutscenki.

No i dochodzimy do tego, co najbardziej kuleje, i co widać zaraz po ukończeniu samouczka. Optymalizacja Past Cure nie istnieje. Spadki klatek do poziomu 8-10 są na porządku dziennym. Cutscenki wchodzą z opóźnieniem dźwięku, a często też dźwięk się wcale nie pojawia, po czym nagle! Gra uruchamia wszystko naraz w jednym momencie. Same filmiki przerywnikowe też posiadają spadki animacji i to nawet bardziej drastyczne niż sama gra. Ujęcia w nich czasami są tak źle dobrane, że przechodzi to ludzkie pojęcie. Często w zbliżeniach na jakąś postać „gubi” ona oczy, sztywnieje z rozłożonymi ramionami czy jej twarz nie wykonuje żadnej, dosłownie żadnej animacji nawet przy dialogach. To trochę tak jakby wszyscy sobie czytali w myślach albo gadali poprzez telepatię.

Po prostu nie warto. Cena za wysoka, jakość beznadziejna, fabuła próbuje być ambitna, lecz ani trochę to nie wychodzi. Rozgrywka do granic nudna, powtarzalna, zwyczajna. WRÓĆ! Nie zwyczajna, a po prostu zła. Słaba i niedopracowana. W każdym możliwym aspekcie. Nawet za darmo nie radzę próbować się wkręcić w to „coś”.

I kolejny raz po trailerze mogliśmy mieć nadzieję i liczyć na dobrą historię, w średnio dopracowanej grze, co przy scenariuszu, który wciąga, byłoby do wybaczenia. Wyszło jak zawsze, czyli nudno i z błędami. Past Cure nie jest warte waszych pieniędzy, a zwłaszcza takiej sumy, jakiej sobie twórcy życzą. Gra na około 6 godzin, w której nie znajdziecie raczej tej wartości.