Nickelodeon: Kart Racers – recenzja

Każdy chce mieć swoje wyścigi kartów – ma Mario, miał Sonic, miał Crash Bandicoot, czemu więc Nickelodeon nie miałby spróbować tego samego z bohaterami swoich kreskówek? Nickelodeon: Kart Racers to kolejna eta romansu tej marki z wyścigami kartów – za każdym razem wydaje się, że wykorzystanie w grze Wojowniczych Żółwi Ninja, Raptora z Pełzaków, Arnolda, Helgi z Hej Arnold! czy Spongeboba Kanciastoportego to przepis na sukces. Dzieci zagrają, a rodzice kupią, bo gra ładna, kolorowa i bez przemocy. Otóż nie tym razem!

Nickelodeon: Kart Racers to standardowe wyścigi kartów – małych samochodzików, prowadzonych przez bohaterów kreskówek.

Nie ma tutaj prawdziwych wyścigów, to gra czysto zręcznościowa, sterowanie pojazdami uproszczone jest do granic możliwości. Nie o to tu przecież chodzi, gra nie jest kierowana do miłośników symulacji. Mkniemy tu przez plansze, z łatwością pokonując zakręty, zbieramy po drodze porozrzucane uzbrojenie i za jego pomocą opóźniamy oponentów – tutaj naprawdę cel uświęca środki.

Każda postać na swój samochód. Naprawdę trudno jest wyczuć jednak różnice w ich prowadzeniu.

Te niby opisywane są za pomocą 5 wskaźników, które dodatkowo możemy modyfikować tuningując gokarty. Możliwości jest dużo, modyfikacje niby mają wpływ na bolid, dodatkowo go upiększając – ale, w prawdziwym życiu z tych założeń nie pozostaje nic. Jak samochodzik się prowadził, tak się prowadzi. Nowy silnik wcale nie wpływa aż tak bardzo na przyspieszenie, nowe opony wcale nie zapewniają lepszego trzymania się nawierzchni. Jedyną modyfikacją, która nie oszukuje jest malowanie pojazdu, bo ten w trakcie wyścigu rzeczywiście dalej jest pomalowany w te same barwy.

Karty prowadzi się banalnie prosto – gdyby nie to, że komputerowi gracze mają manierę wjeżdżania w nas i przez to hamowania praktycznie do zera, to gra nie stanowiłaby żadnego wyzwania. Nawet na najwyższym poziomie trudności.

Nie poczujemy tutaj żadnego poczucia pędu, nawet jeśli doładujemy sobie karta boostem.

Uzbrojenie i bonusy, które znajdujemy na planszy ten obraz jeszcze uzupełniają. Może i są różnorodne, a to strzelają do przodu, a to do tyłu, a to zostawiają na torze przeszkody spowalniające innych. Bardzo łatwo jest spowalniać pozostałych, skoro większość broni ma praktycznie nieograniczony zasięg. Nickelodeon: Kart Racers jest w tej dziedzinie po prostu niesprawiedliwy – możesz mieć przewagę połowy planszy nad goniącym cię przeciwnikiem, a jego broń i tak cię sięgnie. Zasięg na pół etapu? Czemu nie!

Gra oferuje kilka trybów wyścigów i kilka pucharów o różnych poziomach trudności. Oferuje też rozbudowany tryb lokalnej gry wieloosobowej, przy kompletnym braku trybu sieciowego. Możemy ścigać się w drużynach z innymi graczami (do 4 graczy równocześnie), dostępny jest wyścig dowolny i całkiem przyjemna arena walk, z trzema trybami rozgrywki (standardowa walka z innymi graczami, przejmowanie flagi i pogoń za monetami zostawianymi przez jednego z grających). Nie miałem jej niestety okazji wypróbować w cztery osoby, jedynie we dwie – i muszę przyznać, że grało się nieźle. To chyba najmocniejszy punkt całej produkcji.

W Nickelodeon: Kart Racers dostajemy rozgrywkę ubraną w szaty produkcji 10-15 letnich.

Słaba, mało szczegółowa grafika, pikseloza na niektórych elementach, całkowicie statyczne menu główne (nie ma tam absolutnie żadnej, ale to żadnej animacji. Rysunek z postaciami i przyciski, wyglądający zupełnie jak Toon Car z 2001 roku!) i skandaliczny obszar rysowania. Xbox One czy Playstation 4, nawet Nintendo Switch, mają naprawdę wystarczająco dużo mocy, by poradzić sobie z rysowaniem monet tuż przed graczem, nie mówiąc już o elementach tła lokacji. Absolutnym skandalem jest, jak przeczytać można w opiniach w internecie, że gra potrafi klatkować na Nintendo Switch!

Czarę goryczy przelewa absolutnie obrzydliwa muzyka.

Ta z menu głównego to kompletna abominacja, ciężko ten motyw w ogóle nazywać muzyką. Odrzuca, a przecież jest jedną z pierwszy rzeczy, które zauważa się w tej grze. W trakcie samych wyścigów nie jest lepiej – niby znów jest różnorodnie, ale znów jest kompletnie byle jak.

Ta gra jest jak fascynacja jej twórców zielonym szlamem – dziwna i słaba.

Szlam jest wszędzie, wypełnia lokacje, leje się ze ścian, nawet z jakiegoś powodu jego wiadro wylewane jest na głowę zwycięzcy pucharu. To produkcja dla najmłodszych, która jest niewiarygodnie słaba i ma szansę sprzedać się jedynie dzięki nieświadomości rodziców i wykorzystaniu postaci ze stajni Nickelodeon.