Pycha kroczy przed upadkiem. Najbardziej kontrowersyjne postaci w branży gier wideo

Dyskusja o tym, czy gry komputerowe są już sztuką, jest dla mnie pewnego rodzaju walką z wiatrakami. Zawsze znajdą się ludzie zamknięci, którzy wychowali się w poprzedniej epoce mediów i nie umiejący pojąć, że artyzm może być niesiony także w formie interaktywnej rozrywki. Bezpiecznie zakładam jednak, że takie osoby nie wchodzą na ten portal, z racji tematyki, jaką poruszamy.

Jeśli zatem zgodzimy się, że gry potrafią być sztuką – porozmawiajmy o artystach.

Postaci związane z nurtami artystycznymi zawsze budziły kontrowersje. Znani poeci czy muzycy często byli narkomanami albo alkoholikami, wśród pisarzy i reżyserów pojawiały się jednostki żywo zainteresowane erotyką i wszelkimi dewiacjami, malarze zaś często eksperymentowali z surrealizmem. W świecie gier kontrowersyjność ma jednak swoją własną, bardzo unikalną kategorię…

Bajkopisarstwo

Sean Murray, twórca No Man’s Sky

Największym grzechem współczesnych developerów jest notoryczne okłamywanie graczy. Po każdym E3, od kilku lat branżę zalewa fala spekulacji, które wrzucić można zbiorczo do cyklu „Jak oni to zdowngradeują?” Niestety, obniżanie jakości grafiki w stosunku do tego, co widzieliśmy na trailerze, coraz częściej uchodzi deweloperom na sucho. Dużo gorzej gracze i recenzenci (o ile ci drudzy nie zostaną ugłaskani na branżowych pokazach) obchodzą się z kłamstwami dotyczącymi mechanik gry i gameplayu. Kilku graczom na rynku bardzo mocno się za to oberwało. Zacznijmy zatem małą wyliczankę.

Przypadek „No Man’s Buy”

Jako pierwszy przykład, dość łagodnie. Nie zrozumcie mnie źle, No Man’s Sky było oczywiście w fatalnym stanie w dniu premiery. Nie ulega jednak wątpliwości, że po 2 latach od wydania, gra prezentuje się dużo lepiej. Twórcy odkupili nieco swoich grzechów. A najwięcej do odkupienia miał oczywiście Sean Murray, jeden z założycieli studia Hello Games, który stał się pewnego rodzaju twarzą nowo tworzonej marki, promując ją na licznych pokazach. Problemem był fakt, że promocja No Man’ Sky nie do końca zgadzała się ze stanem, jaki gra miała w dniu swojej premiery.

Hucznie zapowiadane, cudowne wręcz algorytmy generowania licznych kombinacji planet, które miały posiadać bardzo zróżnicowaną faunę i florę. Obietnice rozbudowanych możliwości interakcji z innymi graczami oraz setek godzin spędzonych w cudownym, kolorowym świecie. Po premierze wszystkie kłamstwa oraz „podkoloryzowane” obietnice zadziałały na studio, jak kubeł zimnej wody. Fatalna średnia na Metacriticu, zarówno od graczy jak i recenzentów, przyniosła pozytywne rezultaty. Po wielu miesiącach łatek gra zaczęła funkcjonować dużo lepiej. I choć nadal No Man’s Sky daleko jest do gry, na jaką tytuł był promowany, to na kłamstwa Seana Murraya można przymknąć oko. W przeciwieństwie do następnych osób w tym artykule.

It just works!

„Małe, słodkie kłamstewka” Todda Howarda stały się, szczególnie po premierze pewnego specyficznego dodatku do nakładek na pady, jednym z moich ulubionych memów branży growej. Fallout 76 nie jest bynajmniej jedyną grą przed premierą której projektant gier Bethesdy „troszkę” nakłamał.  „200 zakończeń Fallouta 3”, będących jedynie permutacjami kilku możliwych opcji… Idąc dalej, nieskończony system questów w Skyrimie. Mało Wam? Radiant AI, które opierało się na skryptach nieco bardziej, niż obiecywał twórca, słynne „You can climb that mountain”, dynamiczny system dialogów, plastikowa replika Pip-Boya dołączana do edycji kolekcjonerskiej Fallouta 4, które miała stać się „second screen experience”… I wiele, wiele więcej.

Wypowiedzi, które przy sporym przymknięciu oka możemy uznać co najwyżej za „półprawdy” to wręcz domena Todda. Dopiero po widowiskowej porażce Fallouta 76 niektórzy gracze zaczynają dostrzegać, że „nie wszystko”, co mówi ten twórca, jest prawdą. Przy następnym marzycielu na tej liście jawić się on może jednak wyłącznie jako amator „drobnych kłamstewek”.

Największy kłamca branży gier wideo

Poprzedni dwaj panowie, choć przez ostatnie lata są najczęściej wspominanymi kłamcami w tej branży, nawet nie dorastają do pięt Peterowi Molyneux. Ten człowiek to prawdziwa legenda branży. Niestety, niekojarzona pozytywnie, ponieważ do walki na kłamstwa mógłby stawać spokojnie przeciwko światowej klasy politykom. Choć Peter najbardziej znany jest z widowiskowej porażki Godusa, już wcześniej łączono go z krętactwem i wciskaniem graczom kitu. A zaczęło się niewinnie…

Przypadek Fable

Molyneux przez wiele lat staczał się na dno growego biznesu, jednakże zaznaczyć należy, że kiedyś zajmował wysokie i zaszczytne stanowisko. Tworzył jedną z najcieplej wspominanych przez graczy serii RPG. Fable, którą projektował Molyneux, została przez branże bardzo dobrze przyjęta, dzięki czemu w zapomnienie odeszły niektóre kłamstwa Petera reklamujące grę.

Fable 1 posiadać miało bardzo zaawansowany system zapamiętywania poczynań gracza, dzięki czemu mógł on poczuć swój wpływ na świat gry. Molyneux zarzekał się, że w grze będzie można m.in. wyryć swoje inicjały na jednym z drzew, po czym nie znikną one wraz z upływem czasu gry. Upuszczenie żołędzia na ziemię poskutkować miało natomiast wyrośnięciem w tym miejscu drzewa po upływie czasu.

Tytuł miał otrzymać także rozbudowane systemy interakcji z NPCami. Zapowiadano np. zatruwanie potoków rzek, wpływające na  zdrowie mieszkańców wiosek czerpiących wodę z owych źródeł. Fable II było już nieco bardziej zbliżoną wizji twórcy grą, jednakże na tym Peter Molyneux nie skończył. Właściwie, zaczął się dopiero rozkręcać.

Bardzo kontrowersyjnym projektem, jakiego podjął się (i którego nigdy nie skończył) Molyneux, był Project Natal/Milo. Tytuł ten miał być w swego rodzaju symulatorem nastoletniego chłopca, z którym mogliśmy wchodzić w interakcje za pomocą Kinecta. Technologia „rozszerzonej rzeczywistości” oraz „ogrom możliwości i zaawansowane algorytmy sztucznej inteligencji”, które obiecywał twórca nigdy jednak nie trafiły do graczy. W przeciwieństwie do innego projektu Petera Molyneux, który stworzył już po opuszczeniu przez twórcę Lionhead Studio.

Kostka, dzięki której i ty mogłeś stać się bogiem.

Zanim dojdziemy do Godusa, tytułu, który okazał się jednym z największych oszustw branży przyjrzymy się Curiosity. Była to przedziwna forma reklamy, która z początku reklamowano jako… Eksperyment.

Curiosity było grą mobilną, zrzeszającą graczy w jednym, wspólnym celu – dotarcia do wnętrza ogromnej kostki. Tam czekać miała na jednego z nich bliżej nieokreślona nagroda. Po miesiącach prób, podczas których gracze po kawałku pozbywali się kolejnych fragmentów wierzchniej warstwy kostki jeden „szczęśliwiec” dostąpił tego wątpliwego zaszczytu. W środku znajdował się film, w którym Peter Molineux niczym Morgan Freeman przedstawił całemu światu swoją nową wizję gry – Godusa. Umożliwiać miał on każdemu z graczy stanie się bóstwem, mogącym dowolnie wpływać na losy plemienia wyznającego ów stwórcę.

Jaka była jednak nagroda dla osoby, która dostała się do wnętrza kostki? Cóż, według zamysłu twórcy miał on stać się „bogiem wszystkich graczy”. A przy tym otrzymywać pewne profity od każdego zakupu dokonanego przez ludzi w nadchodzącej grze. Zwycięzcą okazał się niejaki Scot Bryan Henderson, osiemnastolatek mieszkający w Wielkiej Brytanii. Nie otrzymał jednak nigdy obiecywanego przez Molyneux profitu, co więcej samo Godus okazało się… Kolejnym oszustwem! 

Jeden z największych scamów w historii gier wideo.

Molyneux zwyczajnie olał zwycięzcę swojego konkurso-eksperymentu jednakże, nawet gdyby postanowił on uczciwie podzielić się kapitałem, jaki zarobił na siebie Godus… Nie byłaby to suma odpowiadająca sprzedaży „gry, która miała zrewolucjonizować branżę”. Godus reklamowany był jako tytuł, który miał pozwolić na poczucie się jak prawdziwy bóg. Do rąk graczy oddane miało być multum opcji pozwalających wpływać na życie wirtualnych tubylców w niespotykany dotąd sposób. Tytuł posiadał swoją kampanię crowdfoundingową na Kickstarterze, która okazała się ogromnym sukcesem. Zebrano bowiem ponad 500 tysięcy funtów. To, jak na tamte czasy było ogromną, niespotykaną wręcz sumą pieniędzy. Nie zostały one jednak dobrze spożytkowane.

Godus okazał się niegrywalnym, pustym projektem. Oferował zdawkową ilość opcji oraz nie pozwalał ingerować w świat przedstawiony na skalę, jaką zapowiadali twórcy. Studio zaczęło być zżerane od środka. Pojawiły się problemy finansowe, a sam guru 22cans zapadł się pod ziemię. Po pewnym czasie od zakończenia kampanii na Kickstarterze, przestał odpowiadać na pytania fanów. Gra pozostała w swoim – praktycznie prenatalnym – stanie do dziś. Właściwie żadne hasło, jakim była reklamowana produkcja, nie sprawdziło się, a najciekawszą rzeczą, jaką można było w Godusie zrobić, było odkopanie wielkiego posągu ukrytego na wyspie, którą „zarządzaliśmy”.

Nie trzeba kłamać, aby wzbudzić kontrowersje.

Czasami, nawet wydając dobre gry, można rozsierdzić społeczność graczy swoimi poczynaniami. Wystarczy być skorym do samosądów dupkiem jak chociażby twórca pozytywnie odebranego Firewatcha. Ów grę zalała fala negatywnych recenzji z powodu… „Walki z rasizmem”.

Zwróćcie uwagę na skok ilości negatywnych recenzji na jesieni 2017.

Cała afera rozpoczęła się w PUBG. Za sprawą budzącej kontrowersje w pewnych kręgach wypowiedzi, najpopularniejszego youtubera na świecie, PewDiePie’a. W wyniku nagłego przypływu emocji użył najgorszego możliwie słowa znanego człowiekowi – rzucił krótkie „nigger”. Felix był już wcześniej łączony z rasistowskimi przytykami. Niekoniecznie słusznie.

Tym razem, poza potencjalnymi karami od reklamodawców, youtubera czekało nałożone przez Seana Vanamana DMCA. Za jego sprawą nie mógł on czerpać żadnych profitów z przygotowanych przez siebie materiałów o Firewatchu ani żadnej przyszłej gry, przy której palce maczać miał miłośnik krucjaty prawa autorskiego z Campo Santo. Sprawa odbiła się szerokim echem w społecznościach poświęconych nie tylko samemu youtuberowi, ale także w całej branży gier i poskutkowała falą negatywnych recenzji na Steamie.

Nie nazywaj pecetowców piratami, jeśli dbasz o swoje dobre imię.

Jednym z najczęściej przytaczanych wypowiedzi pracowników CDProjekt Red na forach poświęconych tematyce growej są te odnoszące się do piractwa. Gracze bardzo chwalą sobie zdroworozsądkowe podejście Redów, którzy nie tylko w swoich produkcjach stronią od zabezpieczeń DRM. Podchodzą oni zdroworozsądkowo także do poruszania tego problematycznego tematu w publicznych wypowiedziach.

W przeciwieństwie do emerytowanej już legendy, Cliffa Bleszinskiego, który nierzadko wypowiadał się na temat branży na swój szczery, spontaniczny sposób, przez co często popadał w niełaskę pewnym wąskim grupom graczy. Jednakże jedna jego wypowiedź odbiła się szerokim echem w środowisku pecetowym i dotyczyła właśnie problemu piractwa. W okolicach premiery Gears of War 2, Bleszinski zapytany został o ewentualne wydanie pecetowe. Stwierdził on wtedy:

The person who is savvy enough to want to have a good PC to upgrade their video card, is a person who is savvy enough to know (BitTorrent) to know all the elements so they can pirate software. Therefore, high-end videogames are suffering very much on the PC.

Po tej wypowiedzi Cliff został znienawidzony przez ortodoksyjnych pecetowców, których uraził fakt, że zostali przez twórcę nazwani złodziejami. Po latach zdanie Bleszinskiego na temat użytkowników blaszaków uległo zmianom. Niesmak jednak pozostał.

Oczywiście przytoczona wypowiedź nie jest jedynym kontrowersyjnym zdaniem, przez które Cliff stał się tak rozpoznawalną w branży postacią. Do historii przejdą już wypowiedzi twórcy na temat męskości jego, jego otoczenia, oraz bohaterów gier, które tworzył. Twórca nie stronił także od wypowiedzi na temat tytułów, z którymi nie miał nic wspólnego. Na swoim twitterze poruszał tematy takich serii jak Bioshock czy Call of Duty, przez co często wywoływało burze wśród fanów ów produkcji.

Człowiek, który zrobi z ciebie swoją dziwkę.

Na początku muszę przyznać, że Johna Romero stawiam znacznie wyżej w rankingu aferzystów niż wymienionych wyżej panów z prostego powodu. Wiedział on, jak nakręcić dobrą aferę jeszcze w czasach, kiedy było to naprawdę trudne. Bez profili społecznościowych, gdzie każdy twórca może swobodnie przelewać na papier swoje myśli, Romero udało się wzbudzić duże kontrowersje kampanią reklamową do najgorszej ze swoich gier – Daikatany.

„John Romero zrobi z ciebie dziwkę”.

Biorąc pod uwagę fakt, że reklamowana tym sloganem Daikatana do dziś uznawana jest za jedna z najgorszych gier w historii, plakat reklamujący tytuł wzbudza politowanie i żenadę. Jednakże, przed premierą Romero pewien był sukcesu swojej marki na tyle mocno, że nie bał się reklamować tym sloganem swojego dzieła. Rzeczywistość okazała się brutalna.  I udowodniła twórcy jedno. Przede wszystkim to, że głośne tytuły i samo nazwisko nie wystarczą, aby zrobić z graczy dziwki.

Mentalność gimnazjalisty

Poznajcie Phila Fisha. Jeśli interesujecie się branżą, prawdopodobnie kojarzycie ciepło przyjętą indie-platformówkę, jaką był Fez. Gra ta, podobnie jak mnóstwo głupich, nieprzemyślanych wypowiedzi, jest dziełem Phila.

Fish stał się sławny w świecie gier niezależnych głównie za sprawą Indie Game: the Movie, w którym wystąpił. Miał szansę zapisać się na kartach growej historii jako autor świetnego indyka i bohater filmu o grach niezależnych. Coś jednak poszło jednak nie tak, ponieważ nazwisko Fisha kojarzy się teraz głównie z dramami, których jest zapalnikiem.

Pierwsza, budząca kontrowersję wypowiedź Fisha, padła podczas spotkania z fanami w okolicach premiery wspomnianego filmu. Zapytany przez jednego z gości o zdanie na temat japońskich gier, twórca odpowiedział, że… Ssą. Po jakimś czasie Fish stwierdził także, że gracze udostępniający gameplaye z Feza w internecie powinni mu za to płacić. Zaczął również wdawać się w coraz więcej internetowych przepychanek z graczami i twórcami.

Później było tylko gorzej. W 2013 roku został zaatakowany przez dziennikarza Marcusa Beera w jednym z jego podcastów. Beer zaczepił wtedy Fisha i innego niezależnego twórcę – Johnatana Blowa, znanego głównie za sprawą Braida. Dziennikarz nazwał tę dwójkę „jeb*nymi hipsterami” i „dupkami”, zarzucając temu pierwszemu celowe unikanie odpowiadania na pytania prasy.

Rezultaty podcastu były zdumiewające. Poza kilkoma wyzwiskami, jakie popełnił Fish w stronę Beera, stwierdził on, że nie zrobi Feza II z powodu nienawiści, jaką obrzuciła go branża. Iście dziecinne podejście.

Na tym nie skończyły się jednak perypetie twórcy.

Po tym nieprzyjemnym incydencie Fish, choć już oficjalnie nie chciał być kojarzony z grami komputerowymi, zajął kolejne kontrowersyjne stanowisko w jednej z najgłośniejszych afer branży – Gamergate. Twórca bronił wtedy jednej z głównych bohaterek afery, Zoë Quinn, za co został bardzo brutalnie sprowadzony do parteru przez 4chan. Anonom z /v/ bardzo nie spodobało się „białorycerstwo”, jakim odznaczał się Fish. Co więcej, mieli z nim na pieńku od dawna, więc postanowili ukraść półtora gigabajta danych twórcy, w tym część plików Feza, oraz włamać się na jego konto na Twitterze. Rezultat był, trzeba przyznać, bardzo skuteczny. W wyniku tego incydentu Phil całkowicie zaprzestał swojej internetowej działalności.

Pycha kroczy przed upadkiem.

Najwięcej kontrowersji w branży wzbudzają zawsze wypowiedzi twórców święcie przekonanych o swojej niesamowitości i nieomylności. Wiele afer dało się uniknąć, gdyby tylko twórcy bardziej ważyli swoje słowa przed ich wypowiedzeniem i nie stosowali nieuczciwych praktyk podczas kampanii reklamowych, oferując produkty, których nigdy nie będą w stanie dostarczyć. Jak widać, nie trzeba gwiazd z pierwszej strony „Pudelka”, aby żyć aferkami.