My Time At Portia – recenzja

Nigdy nie sądziłem, że po Stardew Valley pokocham kolejny symulator rolnika/rzemieślnika. A jedna magiczna przygoda na Porti przykuła mnie do komputera. Gdyby nie praca i inne niezbędne do życia obowiązki, to mógłbym zniknąć z tego świata na dobre. Na szczęście udało mi się pozostać na ziemi, dzięki czemu możecie czytać ten tekst. 

Nasza przygoda zaczyna się na łodzi. Portia jest bowiem wyspą, więc trzeba się jakoś do niej dostać.

Szybka kreacja postaci i już przybijamy do portu, aby w końcu odwiedzić legendarny warsztat naszego ojca – jedyne dziedzictwo jakie nam po nim pozostało. Zakład miał być ponoć w szczytowej formie, jednak lata nieobecności naszego ojczulka odcisnęły na nim swoje piętno. Dziury w ścianach i brak narzędzi to pierwsze poważne problemy z którymi przyjdzie nam się zmierzyć. Na szczęście, przyjaźni mieszkańcy wyspy chętnie nam pomogą, a licencja rzemieślnika wymaga od nas wytworzenia własnego sprzętu. Od teraz możemy swobodnie zwiedzać Portię.

A jest co zwiedzać, bowiem wyspa jest naprawdę ogromna.

Oprócz miasta, czekają na nas ruiny i lochy, z których wyniesiemy cenne materiały. Te potrzebne nam będą oczywiście w warsztacie, który będziemy powoli rozwijać. Nie tylko musimy go zreperować, ale także wyprodukować kolejne narzędzia i przyrządy, które pomogą nam wykonywać kolejne zlecenia. Te ostatnie stanowią dobre źródło dochodów i pozwalają na dalszy rozwój naszego miejsca pracy. Niestety dzień nie jest nieskończony, a i stamina naszego herosa potrafi się skończyć. Warto więc z rozsądkiem zarządzać tymi zasobami, bo brak staminy, zaraz po wejściu do kopalni to niemiłe rozczarowanie.

Rzemiosło w grze należy do jednego z prostszych, co nie oznacza nudnych.

Nie mamy tutaj żadnej szansy na porażkę oraz nie istnieje coś takiego jak jakość przedmiotów. Po prostu musimy mieć materiały w kieszeni oraz odpowiednią stację roboczą i już możemy tworzyć. Cały myk polega na ilości dostępnych surowców oraz sposobach w jaki oddziaływują ze sobą. Nauczenie się wszystkich niuansów może zając nam trochę czasu.

Jednak praca to nie jedyne co czeka nas na wyspie. Kopalnie pełne są cennych surowców, lasy potworów, a miasto mieszkańców do zapoznania. No właśnie, budowanie przyjaźni odgrywa tutaj ogromną rolę. Warto odwiedzać znajomych i im pomagać, bo możemy spodziewać się za to nagrody. Nie zapomnijmy też, że miło jest mieć towarzystwo na jeden z wielu festiwali, które odbywają się na wyspie, w różnych porach roku. Na tych oczywiście królują mini gierki, ale te pozwolę wam odkryć samemu. W końcu podróż przez Portie ma być przygodą, pełną sekretów i tajemnic.

Jeśli mam się do czegoś przyczepić, z pewnością będzie to walka.

Ta niestety nie należy do najciekawszych. Gra zawiera dwie mechaniki walki – atak i unik. I tak, w żaden sposób nie możemy rozwinąć swoich umiejętności, poza oczywiście wymianą ekwipunku. Choć nie jest ona niezbędna do zabawy, to niektóre cenne surowce strzeżone są przez straszliwe bestie i chcąc czy nie chcąc musimy się z nimi zmierzyć. Co ważne, doświadczenie – a więc i poziomy – zdobywamy także za crafting i inne akcje podejmowane na wyspie. Nie będziemy więc karani za unikanie potyczek.

Styl wizualny odchodzi od tego co znamy w grach typu symulator farmy. Postawiono tutaj na słodką grafikę 3D, która buduje urok produkcji. Kroku dotrzymuje jej ścieżka dźwiękowa. Cieszy też fakt, że nasz wpływ na miasto jest zauważalny – odremontowujemy przystanek, budujemy most itp.

My Time At Portia to bardzo przyjemna gierka do spędzenia kilku wolnych godzin.

Lub też kilku minut – zawsze będziemy się tutaj dobrze bawić, niezależnie od poświęconego czasu. Warto gierkę sobie dozować, bo w dużych dawkach potrafi się przejeść – jak każda słodycz, w za dużej ilości potrafi zemdlić. Polecam każdemu fanowi symulatorów życia.