Morze kontrastów. The Sinking City – recenzja

Już dawno nie miałem takich problemów z podsumowaniem recenzji. Choć w przeszłości zdarzały mi się wpadki na polu racjonalnej oceny danego tytułu, żadna gra jeszcze nie była dla mnie tak dobra — a jednocześnie tak zła. Aż do dnia, w którym otrzymałem kopię recenzencką The Sinking City.

Miasto tonące w problemach technicznych

Tytuł ten jeszcze przed premierą zaliczył dość długą i wyboistą drogę. Choć zakochałem się w koncepcie gry już od pierwszego trailera, niepokojem napawały mnie kolejne przesunięcia daty premiery. Wiele było już gier, które pomimo sporej obsuwy wypadały tragicznie pod względem technicznym. I niestety — The Sinking City jest jedną z tych gier. A przynajmniej wersja na PS4.

Wszystkie problemy techniczne tytułu — a jest ich naprawdę sporo — mają swoją genezę na ulicach otwartego miasta Oakmont.

Na „zwykłym” Pleju gra działa po prostu tragicznie. Długie czasy ładowania jeszcze bym jakoś zniósł, wiele współczesnych gier ma problemy z szybkim wczytywaniem zawartości… A to, co się dzieje na ulicach, gdy już wczyta nam się mapa gry, jest wręcz absurdalne. Podczas przechadzki po mieście co chwila widziałem doładowujące się tekstury — i to nie takie drobne, po prostu przed moimi oczami nagle pojawiał się dźwig w porcie. Albo jakiś budynek nagle nabierał szczegółów.

Co więcej, gra nie działa płynnie. Dopóki pozostajemy w budynku, jest całkiem stabilnie, po wyjściu na zewnątrz nagle zaczynają się wyraźne utraty klatek i drobne ścinki. A jak tylko zechcemy zawrócić albo wejść do jakiegoś innego domu — czeka nas kilka sekund ładowania jego wnętrza. To jednak nie koniec problemów gry.

Postaci przechodniów w Oakmont są bardzo źle animowane. Podczas rozgrywki czasami natrafić możemy np. na bójkę dwójki bezdomnych, która to dostarcza niezwykłych wrażeń komediowych ze względu na właśnie fatalne animacje. Co więcej, ludzie co jakiś czas wyraźnie zacinają się, tylko po to, aby po ułamku sekundy teleportować się o kilkanaście wirtualnych centymetrów. Lub nagle zmienić kierunek, w który spoglądają.

Jeszcze bym to zrozumiał, gdyby gra wyglądała naprawdę super.

Ale nie oszukujmy się — The Sinking City jest po prostu brzydkie jak na standardy 2019 roku. Tekstury — o ile się w ogóle doładują — są nieostre, cienie obiektów takich jak drzewa istnieją zaledwie kilka metrów od bohatera, a modele postaci nie zachwycają. W dodatku czasami zdarzy się trafić do takiego miejsca, które wygląda jak wyciągnięte z ery PS2. Niestety pomimo tego, że premiera gry została dość mocno opóźniona, warstwa techniczna jest okropna.

A co z koszmarem, który twórcy umieścili w grze z premedytacją?

Fabuła The Sinking City nie jest genialna. Historia, jaką opowiada tytuł, nie wytrzymuje moim zdaniem porównania z prozą mistrza horroru, od którego zaczerpnięto uniwersum. Ma ona jednak swoje mocne momenty, co czyni ją w rezultacie całkiem dobrą. Nic wybitnego — ale też nic słabego.

Wart odnotowania jest jednak fakt, że tytuł bardzo mocno zakorzeniony jest w Lovcraftowskim lore. Od czasów Dark Corners of Earth nie spotkałem się z tak dużą ilością celnych nawiązań do dzieł Lovecrafta. Spotkamy tu mnóstwo postaci i motywów zaczerpniętych z książek. I kilka z nich zostało całkiem nieźle wplecione w świat gry.

Niektóre napotkane przez nas osoby mają naprawdę ciekawą historię — inne natomiast są dość mdłe. Warstwa fabularna jest dość niejednorodna i gdyby cały czas trzymała poziom głównego wątku, byłaby czymś świetnym. Niestety, zadania poboczne wypadają dużo słabiej od głównej osi fabularnej.

Zabawa w detektywa, czyli czemu The Sinking City pomimo licznych wad mi się podoba.

Ekipa odpowiedzialna za grę ma spore doświadczenie w robieniu gier detektywistycznych. To w końcu spod ich dłuta wychodziły produkcje o Sherlocku Holmesie. I grając w The Sinking City to doświadczenie widzi się jak na dłoni. Najmocniejszym elementem gry jest zdecydowanie świetna konstrukcja zadań detektywistycznych. Począwszy od pierwszej misji, w ramach której przyjdzie nam rozwiązać tajemnice śmierci syna jednego z najbogatszych mieszkańców miasta, questy są wieloetapowe. Do ich rozwiązania przyjdzie nam użyć wielu ciekawych, a często wręcz nadprzyrodzonych zdolności głównego bohatera. Niczym w Ethanie Carterze rekonstruować będziemy wydarzenia, dochodząc do ich prawidłowej kolejności. Przyjdzie nam także przeszukiwać liczne archiwa, aby wydobyć potrzebne informacje.

Jednak to nie sam wachlarz umiejętności czyni te misje tak przyjemnymi. Gra oferuje trzy tryby trudności, osobno dla fragmentów zręcznościowych, o których za chwilę, jak i detektywistycznych. Zasada jest prosta — na im wyższym poziomie gramy, tym mniej podpowiedzi otrzymujemy. Czyni to gameplay wymagającym, choć gra skonstruowana jest tak, aby po kolejnych węzłach sprawy można się było intuicyjnie poruszać. I wszystko działa pięknie, dopóki nie zaczną się…

Fragmenty zręcznościowe

The Sinking City to ciekawa mieszanka okropności ze świetnością. Za każdym razem jak byłem zły na jakiś element gry, momentalnie przypominały mi się rzeczy, które ta robi bardzo dobrze. Analogicznie — kiedy bardzo przyjemnie odgrywało mi się role detektywa, tytuł po chwili rzucał mnie w wir strzelaniny. A te są… Kiepskie.

Bynajmniej problemem nie jest model strzelania. Ten, choć do nadzwyczaj udanych nie należy, jest całkiem ok. Ot, taki średniak, idealny do tytułu, w którym strzelanie nie odgrywa głównej roli. Tym, co czyli zręcznościową część gry tak moim zdaniem słabą są przeciwnicy. Jak w staroszkolnych survival horrorach, są to bowiem gąbki na amunicję, których uboga sztuczna inteligencja i powtarzalny zestaw zachowań czynią zwyczajnie nudnymi. Może nie byłby to tak duży problem, gdyby nie fakt, że potwory są mało różnorodne i gdy już odkryjecie jak mierzyć się z tymi kilkoma typami zachowań, będziecie niemalże nieśmiertelni.

Morze kontrastów

The Sinking City to ostatecznie produkcja, której jednocześnie nie znoszę… I bardzo cenię. Jeśli jesteście fanami Lovecrafta i gier detektywistycznych, jest to pozycja, której nie możecie przegapić. Musicie jednak przygotować się na kiepską optymalizację, nudny projekt przeciwników i graficzną brzydotę. Jeśli to wam nie przeszkadza — jest to świetny tytuł. Natomiast dla osób preferujących duże, dobrze działające tytuły odradzam sięgania po tę grę.