Moonlighter – jak się prezentuje na Nintendo Switch?

Kiedy pierwszy raz usłyszałem o produkcji „Moonlighter”, grze wydanej przez polskie 11 bit studios, wiedziałem, że muszę w nią zagrać. Światowa premiera na komputery osobiste, PlayStation 4 oraz Xbox One miała miejsce ponad pół roku temu. Mimo ogromnego zauroczenia nie zdecydowałem się wtedy na jej sprawdzenie, bo wydawała mi się nie pasować do standardów wspomnianych urządzeń. Czułem, że warto poczekać na przenośne wydanie gry. Twórcy zapowiadali, że trafi ona na „guru” mobilnego grania dzisiejszych czasów, Switcha. Swoich zapowiedzi dotrzymali, a gra 5 listopada trafiła na najnowszą konsolę Nintendo.

Moonlighter to gra, w której wcielamy się w Willa, mieszkańca małego, urokliwego miasteczka Rynoka.

Tytuł nie wziął się znikąd, albowiem taką samą nazwę nosi sklep, który nasz bohater odziedziczył po dziadku. Nie jest to szczyt marzeń chłopaka, który śni po nocach o byciu wielkim wojownikiem, żywą legendą swojego świata. Jakiś czas temu utarło się powiedzenie, że „marzenia są po to, aby je spełniać” i takie podejście przyświeca naszemu bohaterowi, który decyduje się połączyć swoją pracę z pasją.

O tym właśnie, w obszernym skrócie, traktuje twór hiszpańskiego studia Digital Sun Games. Więcej o samej grze przeczytacie w recenzji Adriana, która powstała przy okazji światowej premiery w maju. Warto podkreślić, że uzyskała ona aż 9 na 10 możliwych punktów i mogę śmiało poświadczyć, że nie jest to ocena sztucznie zawyżona.

To wciąż ten sam Moonlighter…

…tylko jakby lepszy. Nie bez powodu czekałem na wersję przenośną. Dzięki cykliczności produkcji możemy ją bardzo płynnie porcjować. W dzień jesteśmy sprzedawcą, w nocy buszujemy po lochach. Dodatkowo sami decydujemy o zamknięciu sklepu i analogicznie – o wyjściu z tajemniczych ruin. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby w podróży do szkoły komunikacją miejską pobawić się w prowadzenie sklepu, a przy okazji powrotu do domu pociachać parę potworów.

Gra wydaje się być idealna nie tylko do zabawy poza domem.

Dla wielu posiadaczy „Pstryka”, synonimem mobilnego grania jest granie w łóżku przed snem. Swoista alternatywa dla książek w kwestii przeniesienia się do innego świata. Trzeba przyznać, że opisywana produkcja działa na gracza jak dobra beletrystyka. Pomimo tego, że można w niej najzwyczajniej w świecie zginąć, i co należy podkreślić, jest o to bardzo łatwo, to jednak nie wzbudza to większej irytacji. Nad negatywnymi emocjami góruje poczucie ekscytacji i chęć przygody, gdy raz za razem, pomimo śmierci, decydujemy się na dalsze próby eksplorowania niebezpiecznych lochów.

Nasze odprężenie potęgowane jest przez cudowną, baśniową oprawę wizualną. Oczywiście dla amatorów najnowszych silników w grach i doskonałej immersji, Moonlighter nie będzie graficznym wodotryskiem, bo to zupełnie inny rodzaj piękna. Produkcja urzeka swoim urokiem. Obcowanie z nią można porównać do grania w Stardew Valley, który kojarzy się z relaksującym pixelartem. Tutaj wrażenia mają to samo podłoże.

Nie mógłbym nie wspomnieć w tym miejscu o pięknej ścieżce dźwiękowej, która pozwala oddać się wrażeniom płynącym z rozgrywki całym sobą. Oprawa graficzna wraz z audio współgrają ze sobą idealnie, tworząc niepowtarzalne doznanie. Często na próżno szukać takiego, nawet w największych tytułach AAA.

Pochwały należą się także za stronę techniczną.

Gra została świetnie zoptymalizowana i ani przez chwilę nie zauważyłem, aby klatki spadły poniżej „płynnego minimum”. Nawet gdy w danym lochu miał miejsce rozpiernicz rodem z Diablo, wszystko działało niezwykle płynnie i dokładnie. Jakby tego było mało, dzięki swojej oszczędności graficznej gra nie sprawia, że stan baterii maleje w oczach. Pozwala to na długie godziny grania, nawet bez źródła zasilania. Świetna robota!

Moonlighter pasuje na Switcha jak dobry garnitur szyty na miarę.

Wszystko wydaje się perfekcyjnie dopasowane. Gdybym nie znał historii wydawniczej gry, byłbym przekonany, że jest to tytuł który był tworzony właśnie pod przenośną konsolę od Nintendo. Czy warto zainteresować się produkcją w mobilnym wydaniu? Odpowiadam bez wahania – tak! Gra wygląda, brzmi i co najważniejsze – działa perfekcyjnie. Jeśli wciąż nie macie wersji stacjonarnej, a posiadacie konsolę od giganta z Kyoto, to nie ma sensu się dłużej zastanawiać. Rozgrywka to dziesiątki godzin cudownej zabawy, którą możecie zabrać ze sobą dosłownie wszędzie. Adrian ocenił grę na 9, u mnie dostaje dodatkowe pół punkcika za swoją mobilność.