Mario + Rabbids Kingdom Battle – XCOM w lepszym opakowaniu

Nie lubię Kórlików ani ich dziwnego humoru. Nie przebaczę Ubisoftowi wpychania ich do każdej platformówki, także do mojego ulubionego Raymana. Nie możecie mnie też winić za bardzo negatywne podejście do tytułu, bo to przecież nie mogło się udać. Mario i Kórliki?

W zasadzie jak łączą się te oba światy? Podczas wyjątkowo nieudanego eksperymentu. I, jak zwykle, przez zaniedbania. Pewna nieostrożna wynalazczyni buduje specjalne gogle, które pozwalają połączyć dwa dowolne obiekty w jeden. Zostawia je na wierzchu, kiedy za pomocą super pralki, pozwalającej przenosić się w przeszłość, wpadają do jej mieszkania niesforne kórliki. Mieszanie super technologii i przygłupiej rasy nigdy nie kończy się dobrze. Jeden z nich łączy się z goglami na stałe, przez co psuje wszystko, co napotka na swojej drodze. Dodając do tego pomieszanie innych światów – tak właśnie powstał czok… Znaczy się, tak jesteśmy przenoszeni do multiświata w Mario + Rabbids Kingdom Battle.

Rozkładam ramiona, jestem samolotem

Tam już czeka na nas piękna księżniczka Peach, prosząca Maria o ratunek. Ruszają więc w pogoń za urwisem kórlikiem. Skład, jaki dostaniemy do wykorzystania, nie jest najlepszą drużyną, o jakiej możemy marzyć. Znajduje się tam oryginalny Mario, kórlik Peach i kórlik Luigi. Oczywiście, co jakiś czas odblokowujemy dodatkowe postacie oryginalne i mieszanki obu światów. Jednak powyżsi byli moim podstawowym składem przez całą grę. W niektórych momentach wymieniałem tylko poszczególnych bohaterów, ale nigdy nie zmieniałem go kompletnie. Nie było takiej potrzeby, radzą sobie wystarczająco dobrze i ich umiejętności dobrze współgrają ze sobą.

Niestety, razem z kórlikami do gry wprowadzony jest ich humor. Nudne żarty, nieśmieszne scenki czy animacje bohaterów są obecne na każdym kroku. Nie zrozumcie mnie źle, sam mam chore poczucie humoru, jednak nie na tyle, by śmiać się z oklepanych i przestarzałych dowcipów, czy wymyślonych, chyba na poczekaniu, żartów, przez które pojawiała się chęć przejścia się po pokoju. Jeśli jesteście fanami poprzednich części kórliczego humoru – na pewno wam się spodoba. Całej reszcie proponuję jednak zamknąć oczy przy wykonywaniu selfie przez Peach podczas walki czy też w trakcie nieśmiesznych scenek przy walce z bossami.

Kórliczy humor do mnie nie przemawia…

Do pokonywania przeciwników przygotowano dla nas cały arsenał potężnych broni. Proste karabiny, zawrotnie wirujące joja, dalekosiężne karabiny wyborowe — do wyboru do koloru. Większość z nich działa niestety tylko w jeden sposób, niczym zwykły karabin – strzelają wiązką do przeciwnika, a różnorodność kończy się na animacji. Czy chociażby wspomniane jojo, nie mogłoby być puszczane na swoim sznurku w kierunku przeciwnika? Skoro zrobiono cały pokaz tego jak nasza postać rozwija je czy robi sztuczkę, wyginając się w jakieś dziwne sposoby – to chyba można było pociągnąć to trochę dalej?

O samo odblokowanie tych cudowności i najlepszych pukawek musimy zadbać sami. Nie są one łatwo dostępne, znajdują się zwykle w ukrytych na mapie skrzynkach, do których dostęp jest utrudniony poprzez proste zagadki. Część najlepszych z najlepszych jest zablokowana dla nas przez dłuższy okres. Dopiero po przejściu kolejnego świata zostają odblokowane nowe umiejętności, które możemy wykorzystać, by się by dobrać się do tych specjalnych skrzynek.

Po przejściu czterech światów, bo tyle oferuje Mario + Rabbids Kingdom Battle, wspomniana opcja nie wzbudziła mojego zainteresowania. Byłem już na tyle znużony rozgrywką i stosowaniem tych samych taktyk, że przechodzenie plansz jeszcze raz dla lepszego wyniku (co jest niezwykle proste z lepszymi broniami i umiejętnościami) nie było dla mnie priorytetem. Również przekopywanie zakamarków nie było zbyt interesujące. Po trzecim świecie nie dzieje się już nic ciekawego. Oczywiście walka z ostatnim bossem, na tle nudnego czwartego poziomu, jest wyjątkowo miła i zaskakująca. Przydałoby się jakieś odświeżenie, bo po przejściu gry na pewno nie mam zamiaru do niej przez najbliższy czas wrócić. Być może DLC z nowymi lokacjami sprawi, że zmienię swój wyrok.

Bzium z dzidy laserowej!

Teoretycznie, różne postacie mają różne bronie. W praktyce pokrywają się one często ze statystykami i mają tylko lekko zmieniony wygląd. To pierwsze oceniam zdecydowanie na plus tak jak i różnorodność dodatkowych opcji dopasowanych pod nasz styl gry. W przypadku naszego arsenału chodzi głównie o ilość obrażeń, jakie możemy zadać naszym wrogom, którzy będą mieli nieszczęście pojawić się na polu walki. Dla zróżnicowania rozgrywki dodane zostały atrybuty specjalne. W zależności od sytuacji na planszy możemy wybrać broń, która ma szansę na podpalenie przeciwnika i zadanie obrażeń krytycznych. Gdy się uda, będzie biegał cały przerażony w płomieniach po planszy. Wybór broni z szansą na odbicie przeciwnika pozwoli na zdobycie większej ilości wolnego miejsca i zmianę ustawienia drużyny. Aby stworzyć dobrze dopasowany arsenał, mamy mnóstwo kombinacji, a ja nawet jeszcze nie wspomniałem o skillach!

Dodatkowych umiejętności jest naprawdę sporo!

Tak jak widać powyżej, każda postać ma swoje drzewko i przypisane konkretne umiejętności, które możemy odblokować. Bez nich nie wygramy wielu bitew lub zajmie nam to o wiele więcej czasu, przez co zostaniemy ocenieni gorzej i dostaniemy mniej punktów – w takim przypadku szybko zapętlimy się w karuzeli przegrywu. Niektóre z nich są mega potrzebne — w zasadzie must have dla konkretnych postaci. Mario bez swojego cudownego młota koszącego wszystkich wrogów blisko niego, czy też bez jeszcze lepszego skilla, który pozwala na strzał w przeciwnika podczas jego ruchu, nie byłby taki użyteczny. Luigi-kórlik może pochwalić się rakietą atakującą obszarowo, a także tarczą odpierającą ataki specjalne. Ta druga umiejętność sprawia, że jako jedyny nie jest odrzucany przez wyniszczającą falę wykonaną przez bossa. Za to Peach może, przy niewielkich kosztach, zostać medykiem drużyny. Jest to niezmiernie przydatne, bo życie nie odnawia nam się po każdej walce, tylko co trzy-cztery — w momencie ukończenia danego etapu.

Bardzo pozytywnie oceniam również poziom trudności. Rośnie on liniowo wraz z kolejnymi planszami, ale to my możemy sobie ustalić, jak ciężko nam będzie. Chcemy przejść planszę na perfekt i zdobyć więcej nagród? Musimy się śpieszyć i nie marnować tur, jak i życia naszych bohaterów. Uważamy, że dana walka jest zbyt trudna? Możemy przed nią odnowić nasze życie i ułatwić sobie tym samym nadchodzącą potyczkę. Jest to fajne rozwiązanie i każdy znajdzie odpowiednie wyważenie poziomu na jego chęci i możliwości taktyczne.

Właściwie jak wygląda rozgrywka? Jeśli graliście w klony lub samego XCOM, to poczujecie się jak u siebie w domu. Walka jest podzielona na dwie fazy – ruchu i ataku. Podczas pierwszej nie jesteśmy ograniczeni tylko do poruszania się po mapie. Jeśli przeciwnik jest w naszym zasięgu, to możemy wybiec za osłony i zaatakować go wślizgiem. Jeśli jednak odblokujemy umiejętności, to przy pomocy innego bohatera możemy wybić się w górę i spaść na wroga zgniatając go i zadając więcej obrażeń. Po tym wszystkim możemy wrócić na naszą poprzednią, bezpieczną pozycję, lub udać się dalej — jednak gdy już raz wybierzemy pole, na którym staniemy, nie możemy ponownie wykonać ruchu. Zasada ta obowiązuje również wtedy, gdy pełen zasięg postaci nie został osiągnięty, dlatego trzeba uważać i planować ruchy z odpowiednim wyprzedzeniem.

Taktyczny widok jak najbardziej się przydaje.

Równie ważna jest faza druga, czyli moment przeprowadzania ataku czy też wykorzystania specjalnych umiejętności danego bohatera. To tutaj możemy wyczyniać największe cuda, rozjuszyć nasz arsenał i posłać przeciwnika do piachu (co oczywiście się nie dzieje, gdyż zabici znikają w dymku wyglądającym jak strumień danych – pewnie idą od razu do kórliczego nieba). Na szczęście nie ma ograniczenia co do wykorzystania dodatkowych skilli. Dzięki temu podczas jednej tury możemy przeprowadzić atak np. z broni, poprawić za pomocą specjalnej wieżyczki i zakończyć uleczeniem naszych sojuszników. Wykonanie takiej sekwencji nie powinno stanowić problemu. Warto jednak pamiętać, że zużycie każdej umiejętności skutkuje koniecznością jej odnowienia, co trwa kilka tur. Walka z głową jest więc jedynym rozwiązaniem.

Najlepiej oczywiście, zamiast grać na pałę w celu zadania jakichkolwiek obrażeń wrogim kórlikom, umiejętnie łączyć obie fazy gry. Dobrze jest się rozeznać w mapie i znaleźć wszystkie skróty, które działają, takie jak znane rury z Mario Bros. Obejście wroga czy uzyskanie przewagi poprzez znalezienie się wyżej od niego daje nam bonus do ataku. O ile na początku takie bieganie bez celu uchodzi płazem, to po kilku rozgrywkach poziom trudności wzrasta i przeciwnicy sami będą korzystać ze swoich mocy specjalnych. Taktyka „na obejście” może więc okazać się zgubną już od pierwszego wychylenia zza osłony, ponieważ kórliki, zupełnie jak Mario, mogą zaatakować naszego bohatera podczas nieswojej tury, odbierając przy tym niezwykle cenne punkty życia. Walka cały czas ewoluuje, przeciwnik pokazuje nowe sztuczki, jeśli więc nie dostosujemy się do warunków na planszy, to przegraną mamy gwarantowaną!

Przegrałem nie raz, nie dwa 🙁

Cała produkcja sprawia wrażenie bardzo dopracowanej. Grafika jest bogata w szczegóły, plansze nie stoją puste i zawsze znajdują się na nich dodatkowe obiekty pasujące pod danego świata. Widać tutaj ciężką pracę twórców, naprawdę cieszy to oko i uprzyjemnia grę.

Niestety, podczas rozgrywki doświadczyłem też pewnych frezów i spadków wydajności. Dziwnych ze względu na fakt spotykania ich w najmniej oczekiwanych przeze mnie momentach do tego typu zawieszek. Zwykle były to chwile przed walką, gdzie gra „chrupnęła” na 2-3 sekundy, po czym zaczynała działać normalnie. Czasami zdarzało się to w zamku, gdzie teoretycznie nie dzieje się nic, co mogłoby powodować takie problemy. Z tego, co wiem, występuje to u sporej ilości osób, więc możemy niedługo spodziewać się łatki, która to naprawi.

Wyszło jednak lepiej, niż każdy mógłby się spodziewać. Wyszło o wiele lepiej, niż sam się spodziewałem. Współpraca Ubisoftu z Nintendo przerodziła się w udaną produkcję, której nie wiele można zarzucić. Oczywiście, robi się ona monotonna po kilkunastu godzinach grania non-stop, jednak pamiętajmy – Nintendo tylko przykładało ręce do Mario + Rabbids Kingdom. Więc to do czego nas przyzwyczaiło, czyli nieograniczone godziny bez chwili znużenia, tutaj nie ma racji bytu. Nie dajcie się zwieść mojemu narzekaniu — uważam, że jest to jedna z lepszych produkcji, w jakie ostatnio grałem. Jeśli lubicie gry typu XCOM – tutaj również będziecie się dobrze bawić. Świetnie zrównoważona i dostępna dla każdego – polecam jednak odpowiednie dawkowanie.

Galeria