Legrand Legacy: Tale of the Fatebounds – recenzja

Legrand Legacy: Tale of the Fatebounds to jRPG inspirowany klasykami gatunku, takimi jak Final Fantasy VII czy Suikoden II. Tytuł ten został przygotowany przez stawiające swoje pierwsze kroki w branży studio SEMISOFT, a wydany przez firmę Another Indie. Jest to jednocześnie kolejna produkcja, która powstała dzięki wsparciu społeczności graczy udzielonemu za pośrednictwem Kickstartera. Znajdziemy w niej istną mieszankę ciekawych pomysłów i rozwiązań, które z jednej strony cieszą i bawią, a z drugiej… potrafią sprawić, że na skroni grającego pojawia się niebezpiecznie pulsująca żyłka.

Wojna pomiędzy królestwami Fandoru i Altei sprawia, że krainę Legrand spowija coraz większy chaos. Początkowo konflikt ten jest jednak dość odległy, ponieważ na pierwszy plan wysuwa się walka o przeżycie. Wcielamy się w Finna – niewolnika, który zostaje wyprowadzonym na arenę, by stanąć oko w oko z doświadczonym gladiatorem. W obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa w Finnie budzi się niezwykła moc, dzięki której udaje mu się ostatecznie powalić przeciwnika. Jej pochodzenie jest dla nas jednak zagadką, tak jak tożsamość protagonisty, który (co jest dość sztampowym rozwiązaniem…) cierpi na amnezję i nie pamięta nic sprzed swego niewolniczego życia. Po walce, która szybko dobiega końca, zostajemy wykupieni przez starszego jegomościa o imieniu Geddo. Ten zdaje się dostrzegać w nas ukryty potencjał i chce, byśmy towarzyszyli mu w niebezpiecznej podróży przez pustynię Rahas do miasta Shapur.

Fabuła gry szybko ewoluuje i z eskorty leciwego Norna (przedstawiciela rasy podobnej do ludzi, porozumiewającej się za pomocą telepatii i posiadającej magiczne zdolności) przeradza się w doniosłą wyprawę, której celem jest uratowanie świata przed grożącym mu niebezpieczeństwem. Nie chcąc zdradzać nic więcej, ponad przywołany powyżej początkowy fragment rozgrywki, zaznaczę, że historia nie należy do najgorszych, jednak daleko jej do opowieści wybitnej. Nie brak w niej zaskoczeń, zwrotów akcji, intryg i wątku miłosnego, jednak zdarzają się też momenty płytkie, oparte na oklepanych schematach. Dialogi pomiędzy postaciami (bo przecież bez drużyny ani rusz), mimo że nierzadko zabawne, są często nazbyt rozciągnięte i przybierają formę słownych przepychanek. Wymiany zdań przedstawione są w formie znanej z gier z gatunku Visual Novel – wizerunki rozmawiających postaci wyświetlane są w odpowiednich momentach na ekranie, a mimika ich twarzy zmienia się w zależności od kontekstu. Niestety głosów naszych bohaterów możemy się jedynie domyślać, ponieważ w grze nie uświadczymy voice actingu.

Jeśli chodzi o mechanikę rozgrywki, Legrand Legacy wyróżnia się przede wszystkim walką, wymagającą myślenia i zręczności. Każda z postaci w swojej turze może wykonać wybraną akcję. Wybór ten należy jednak dobrze przemyśleć, ponieważ nie każdy przeciwnik będzie podatny na wybrany przez nas typ ataku lub czaru. System ten oparty jest na prostej zależności. Jeśli przeciwnik posługuje się elementem wody, czary o charakterze ognistym nie będą wyrządzać mu większej szkody, jednak jeśli zdecydujemy się na skorzystanie z umiejętności elektrycznych, możemy powalić go nawet jednym uderzeniem. Po wyborze akcji należy wykonać sekwencję zręcznościową, która ma wpływ na efektywność naszego ataku, czaru, umiejętności specjalnej (dostępnej tylko przy całkowicie załadowanym pasku AP) czy obrony. Jeśli uda nam się wcisnąć odpowiedni przycisk w idealnym momencie, możemy liczyć na zadanie krytycznych obrażeń lub perfekcyjne zablokowanie ataku przeciwnika.

Po każdej walce i zrealizowanym zadaniu gra nagradza nas przedmiotami (użytkowymi i komponentami do craftingu) oraz punktami doświadczenia, które zwiększają poziom poszczególnych postaci, co wiąże się z możliwością rozdysponowania punktów w wybrane przez nas statystyki. Każda z postaci, poprzez odpowiednie rozdysponowanie statystyk może odblokować dodatkowe umiejętności. Z własnego doświadczenia nie polecam jednak skupiać się na tym, by jak najszybciej pozyskać wszystkie czary, ponieważ prowadzi to do sytuacji, w której mimo szeregu możliwości, postać nie radzi sobie w walce ze względu na zbyt duży rozstrzał statystyk. Odpowiedni rozwój bohaterów jest o tyle istotny, że gra ma tylko jeden poziom trudności, który dość szybko wzrasta, a walki z bossami do najłatwiejszych nie należą. Wszystkie mocniejsze przedmioty polecam zachować właśnie na takie okazje, a przed walką najlepiej udać się do gospody, by napełnić paski życie i AP wszystkich postaci. Istnieje wprawdzie możliwość włączenia pewnych ułatwień sekwencji zręcznościowych, co ma pomóc częściej wykonywać perfekcyjne ataki i bloki, jednak konsekwencją takiego wyboru jest mniejsza ilość doświadczenia przydzielana za pokonanych oponentów.

Jakby tego wszystkiego było mało, w określonych momentach gry będziemy musieli walczyć za pomocą całych oddziałów w trybie taktycznym, przesuwając po odpowiednich ścieżkach planszy pionki symbolizujące dany typ oddziału (np. łuczników) i starając się rozgromić przeciwnika. Przyjdzie nam też stoczyć parę potyczek 1 na 1, a także pograć w minigierki i rozegrać szereg (zazwyczaj sowicie nagradzanych) zadań pobocznych przygotowanych przez twórców. W tym całym miszmaszu momentami zastanawiałem się, czy to nadal ta sama gra.

Oprawa graficzna jest wyjątkowo specyficzna i wątpię, że trafi w każde gusta. Eksplorujemy poszczególne lokacje, przemierzając ręcznie rysowane dwuwymiarowe tła przypominające obrazy olejne. W zestawieniu z animacjami poruszających się po nich postaci i przeciwników (którzy z niewiadomego powodu zawsze są przedstawieni jako czarna jednooka kula), trójwymiarowym przedstawieniem walki i zasługującymi na pochwałę przerywnikami filmowymi, stanowią one jednak zbyt duży kontrast. To samo tyczy się ścieżki dźwiękowej. Jest ona wprawdzie całkiem przyjemna, jednak poszczególne motywy muzyczne nie mają wspólnego charakteru, a ich zestawienie wydaje się momentami przypadkowe.

Legrand Legacy: Tale of the Fatebounds wywołuje we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony doceniam niestandardowy charakter tej produkcji, z drugiej wydaje mi się, że twórcy zdecydowali się na połączenie w obrębie jednej gry zbyt wielu zróżnicowanych rozwiązań, przez co traci ona na spójności i można się od niej zwyczajnie odbić. Miłośnikom jRPG-ów, obytym z różnorodnymi mechanikami, sprawi najpewniej wiele radości i zapewni kilkudziesięciogodzinną rozrywkę. Natomiast dla tzw. casualowych graczy i osób, które z jRPG-ami nie miały wcześniej do czynienia, tytuł ten może okazać się trudny do przełknięcia.

Kopia gry została przekazana bezpłatnie przez GOG.com. Dziękujemy!