Siła w drużynie. Hammerwatch – recenzja portu na Nintendo Switch

Ty i kumple przebrani za rycerzy, magów i łotrzyków, przemierzający lochy i korytarze niebezpiecznego zamku w poszukiwaniu przerażającego, złowrogiego smoka? Brzmi jak sny po pierwszym seansie Władcy Pierścieni, długiej sesji D&D lub całonocnym maratonie ostatniego sezonu Gry o Tron, lecz może to być również rozgrywka w Hammerwatch, wydanym pierwotnie w 2013 roku dungeon crawlerze zmieszanym z hack’n’slash, przywodzącym na myśl klasyczne odsłony kultowego Gauntleta. Tym razem jednak przyjrzymy się pstrykowemu portowi tytułu i temu, czy czterech graczy jest w stanie penetrować korytarze pełne potworów na 7 calowym ekranie najnowszego dziecka Nintendo.

Paladyn wali z aksa

Gra jest klasyczna nie tylko ze względu na swoją pixelartową oprawę. Do czterech graczy przemierza lochy pełne potworów, znajdując klucze do kolejnych bram i pięter zamku Hammerwatch. Do wyboru śmiałków pozostało siedem klas postaci, zarówno opierających się o walkę wręcz, rozwiązania dystansowe oraz wsparcie. Podczas przemierzania niebezpiecznych miejsc i niszczenia wrogich zastępów można zbierać również walutę, mającą również funkcję punktów doświadczenia, za którą u rozsianych po grze sprzedawców można kupić ulepszenia postaci. Niektórzy z nich są bardzo dobrze ukryci ale hej, to dungeon crawler! – inaczej być nie mogło.

Grunt to duch drużyny

Jak w każdym dobrym guntletopodobnym tworze, grunt to dobry dobór drużyny. Wyważenie sił ofensywnych i defensywnych, zwarcia i dystansu to podstawa zwycięstwa na dalszych etapach rozgrywki. Niezależnie jednak od nawet najbardziej egzotycznej konstelacji postaci, na podstawowych, pierwszych poziomach każda domowa impreza będzie się bawić bardzo dobrze. Brak uzdrowiciela czy odpowiedniej wytrzymałości tanka nie będzie rzeczą wykluczającą dobrą zabawę na normalnym poziome trudności. Czy jednak może ją wykluczyć jakość portu w wersji na Nintendo Switch?

Nintendo znaczy kooperacja

Pomimo niewątpliwie dobrej zabawy, jaką przynosi granie w Strażnicę Młota w pojedynkę (preferowaną opcją zabawy jest tu oczywiście tryb przenośny, w którym oprawa jest dużo efektowniejsza), ten tryb jest już wystarczająco często opisywany w sieci. Platforma Nintendo zobowiązuje do wspólnego grania, i tutaj ukazuje się nam wiele opcji. Mamy tryb przenośny z ustawionym na podstawce Switchem i dwoma joyconami oraz podobny do czterech graczy, jeśli mamy więcej kontrolerów. Kolejnymi opcjami są ich odpowiedniki w docku, na ekranie telewizora. Niestety, specyfika rozgrywki i sposób ukazania gameplayu nie wpływa pozytywnie na rozgrywkę przenośną – już dwóch graczy przy odpowiednio dużej odległości od ekranu, pozwalającej na komfortowe siedzenie nie jest w stanie połapać się w rozgrywce przy dużym zagęszczeniu wrogów. Daleko oddalona kamera, małe sylwetki wrogów oraz bohaterów utrudniają komfortowe czyszczenie lokacji z niemilców. Nie jest to jednak wina twórców, a specyfika sprzętu, na którego został przygotowany port.

Wytrwali zostaną wynagrodzeni

Na barkach firmy BlitWorks, która jest odpowiedzialna za konsolowe porty gry (pracowali również przy konwersjach takich gier jak OwlBoy, Spelunky 2, Darkest Dungeon czy SOMA) pozostał jednak proces optymalizacji gry, jej wydajność oraz przystosowanie do kontrolerów. Co do wydajności produktu nie można mieć zastrzeżeń w rozgrywce – niezależnie od liczby wrogów na ekranie wciąż wszystko dzieje się bardzo płynnie, a konsola bardzo dobrze radzi sobie transferowaniem komend gracza na wydarzenia dziejące się na polu bitwy. Niestety, dobre wrażenia poprzedzają ekrany ładowania, które nie są animowane – każdy proces wczytywania to zamrożenie ekranu oraz muzyki, co doprowadza do nieprzyjemnego wrażenia problemu ze sprzętem. Również interfejs nie należy do najlepiej przystosowanych – pomimo dobrze wykonanego zadania w przypadku trybu dla jednego gracza, rozdzielenie kontrola na dwa w przypadku gry dwuosobowej kończy się nieporozumieniami, gdy mimo trzymania jednego joycona gra uparcia nakazuje wciskać przycisk odpowiadający układowi klawiszy rozgrywki jednosobowej. Mam nadzieje, że zostanie to poprawione w łatkach, ponieważ przeszkadza szczególnie tym, którzy ze Switchem widzą się pierwszy raz – a o to przy 4-osobowym  coopie nietrudno.

Mag wali z różdżki

Powierzchowne słabości nadrabia jednak aspekt, o który najbardziej się bałem: sterowanie na pojedyńczym joyconie. O tyle przecież, o ile można wyobrazić sobie sterowanie postacią walczącą w zwarciu na jednym drążku analogowym, bardzo trudno jest dobrze wykonać sterowanie dla postaci strzelających czarami lub strzałami – z samego założenia rozgrywkę tego typu nazywa się twin-stick shooterem, ze względu na specyfikę sterowania. Pomimo tylko jednej gałki oraz czterech klawiszy funkcyjnych na froncie, sytuację ratują dwa bumpery ujawniające się na kontrolerze po odłączeniu od konsoli. Pod jednym z nich znajduje się zablokowanie postaci w miejscu pozwalające na obrót wokół własnej osi, pod drugim za to mamy zablokowanie ruchu w jednej linii oraz kierunku, tak zwany strafe. Dzięki takiemu rozwiązaniu udało się maksymalnie wykorzystać ograniczenia tak prostego urządzenia wejściowego, jakim jest joycon. Z bardzo dobrym skutkiem. Po wpięciu dodatkowej uprzęży uwydatniającej przyciski na grzebiecie można prowadzić długą, bardzo komfortową rozgrywkę wieloosobową, szczególnie przyjemną na dużym ekranie telewizora z włączonym filtrem CRT, dostępnym w dowolnym momencie w menu gry.

Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej

Podsumowując, przełącznikowy port Hammerwatch to świetna wiadomość dla graczy singlowych i bardzo dobra dla tych, którzy cenią sobie wspólną rozgrywkę na jednym ekranie. Samotników ucieszy kolejna dobra gra w bibliotece przenośnej konsoli, zawodników zespołowych za to pozytywnie zaskoczy dobrze wykonane sterowanie na pojedyńczym joyconie. Docenić je jednak można najbardziej na dużym ekranie, więc najważniejsza, typowa przewaga edycji Switch przestaje w tym momencie istnieć. Tym sposobem przewrotnie, mimo pochwał dla sterowania, jeśli kupujecie grę dla rozgrywki kanapowej i macie wybór, polecam zbliżającą się edycję na PS4 i Xboxa One – świetna praca twórców i dobre nie zastąpią Wam czterech pełnowymiarowych Dualshocków czy kontrolerów Xboxa. Jeśli macie tylko Switcha – warto kupić, to świetny produkt dobrze grający na ograniczeniach sprzętu.