ǝıʍolƃ ɐu lɐuɐʇs ʇɐıʍs. Woops. Wybaczcie te zamieszanie ze zmianami grawitacji literek. Po wielu godzinach spędzonych z Gravity Rush Remastered, takie anomalie to częsty przypadek w moim życiu. Dobrze, że tytuł już ukończyłem, bo nie wytrzymałbym chodzenia po ścianach całe życie. Przygoda Kat i jej kota naprawdę mnie wciągneła. Ale zacznijmy od początku…
Gravity Rush Remastered to… *werble* remaster gry wydanej domyślnie na PS Vita. Tym razem mamy przyjemność zagrania w ten ciekawy koncept rozgrywki, na dużym ekranie w pełnym 1080p i stałych 60 klatkach na sekundę. W porównaniu do wersji z handheldu poprawiono tekstury, wygładzano krawędzie oraz przemodelowano sterowanie tak, aby tytuł był dostosowany do obsługi na padzie. Autorom bez problemu udało sie dostosować tytuł do PS4, a dodatkowym plusem jest polska wersja językowa, której zabrakło na Vicie. Teraz, po około 15 godzianch gry mogę stwierdzić jedno – szkoda, że Vita (znacząca notabene po polsku „Życie”) straciła tak dobry eksluzywny tytuł, a z drugiej strony cieszę się, że jako posiadacz „dużej” konsoli mogę zagrać w tę produkcję i wyczekiwać jej kontynuacji.
Fabuła opowiada historię Kat – młodej dziewczyny, która straciła pamięć i od początku uczy się życia w ciekawie wykreowanym świecie. W jej przygodzie towarzyszy jej przyjaciel – kot Pyłek, który nadał dziewczynie oryginalną moc. Moc zmieniania grawitacji. O możliwościach jakie to daje – za chwilę. Najpierw coś więcej o fabule. Tak jak wspomniałem bohaterka, wraz z nami, poznaje życie w mieście Hekseville, które jest pod okupacją tajemniczych istot Nevi i dowiaduje się coraz więcej o otaczającej jej rzeczywistości. Nie chce spoilerować fabuły, więc ogólnikowo powiem, że jest bardzo zawiła, ale łatwo się nią śledzi, mamy pełno zwrotów akcji i często towarzyszą nam zaskoczenia, na miarę zakończenia drugiego Assassin’s Creed.
Nasza Kat, dzięki pomocy kota, potrafi zmieniać grawitację w swojej najbliższej okolicy, dzięki czemu w chodzeniu po ścianach czy suficie, ogranicza nas tylko powoli wyczerpujący się pasek enegii mocy. Na pochwałę zasługuje sterowanie. Wydawać by się mogło, że tak częste zmienianie perspektywy może być trudne do ogarnięcia dla ludzkiego mózgu, jednakże twórcy spisali się na medal, ułatwiając nam orientacje w terenie jak tylko się dało. Dla przykładu – pomimo tego, że jesteśmy w stanie zmienić grawitację, to nie działa ona na włosy i szal, głównej bohaterki dzięki czemu zawsze wiemy gdzie „naprawdę” jest góra, a gdzie dół. Jedyne, do czego mógbym sie przyczepić, to wykonanie podstawowego ataku powietrznego. Gdy w póżniejszym etapie gry wrogów jest coraz więcej, a my wykonujemy niesamowite podniebne akrobacje – coraz ciężej jest trafić w wrogów. Musimy bardzo szybko reagować i prawie, że idealnie ustawić celownik, w kierunku którego popędzi Kat z kopniakiem. W takich momentach przydałby się delikatny auto-aim. Dodatkowo, pod koniec gry wkrada nam się lekka powtarzalność, ale gra kończy się idelanie w miejscu, w którym uznalibyśmy, że jest to irytujące.
Nasz obszar gry to wspomniane miasto Hekseville, które podzielone jest na kilka dzielnic. Spokojnie – żadnych loadingów między nimi. A jesli chodzi o czasy wczytywania się zapisów jak i samej gry – wszytsko jest bardzo szybkie.
Ale wróćmy do miasta. Oprócz zadań fabularnych, które dostarczą nam rozrywki na około 10h gry, do naszej dyspozycji mamy również zadania polegające na naprawie uszkodzonych atrakcji które, po naprawie, stają sie dodatkowymi misjami typu: wyścig z czasem, walka z Nevi, ratowanie ludzi. Jakby tego było mało, mamy możliwość rozegrania długich, lekko fabularyzowanych misji, które pozwalają nam odblokowywać nowe stroje dla Kat. Gra wprowadza też swoisty system znajdziek, ale tutaj muszę pozostawić Wam tylko taką informajcę, ponieważ byłby to spoiler.
Niezwykle przypadł mi do gustu styl artystyczny gry. Typowa ̶c̶̶h̶̶i̶̶n̶̶s̶̶k̶̶a̶̶ ̶̶b̶̶a̶̶j̶̶k̶̶a̶ japońska animacja. Widać poniekąd, że jest to wersja z małej konsolki np. niska ilość szczegółów postacii – szczególnie przechodniów, ale nie przeszkadza to jakoś znacznie w rozgrywce. Na koniec zostawiłem sobie udźwiękowienie. Moja ulubiona część recenzji. Problem tylko z tym, że w przypakdu Gravity Rush, nie dostajemy niczego wyróżniającego się na tle innych produkcji. Ani żaden utwór nie wpadł mi w ucho ani żaden dźwięk nie zrobił na mnie dużego wrażenia (tak jak np. burza w #Driveclub – rewelacja). W przypadku udźwiękowienia, nie sposób w wspomnieć o tym, że bohaterowie wypowiadają tylko kilka zdań. Wszystkie przerywniki „filmowe” to komiksy, które mają ciekawą kreskę i przejemnie się je czyta.
Gravity Rush Remastered to idelane przeniesienie gry na duży ekran, wraz ze wszystkimi ułomnościami jej małej wersji. Autorzy wykonali kawał dobrej roboty, a po zwiastuanch nadchodzącej drugiej cześci, która wyjdzie tylko na PS4 widać, że będzie już tylko bigger&better.