FlatOut 4: Total Insanity – recenzja

Trzeba od razu wyjaśnić jedną rzecz. FlatOut 4: Total Insanity to gra, która poniekąd budzi nadzieje na powrót do łask graczy, jednocześnie nie będąc dobrą grą. Taniość wykonania oraz mała różnorodność skazuje ten twór na przeciętność. To znaczy że czwórka jest lepsza od trójki? Tak, ale śmiem twierdzić, iż jest to abominacja fizyki i skłaniam do przemyślenia całego dzieła. Ta recenzja będzie miała bardzo dużo wspólnego z innymi, które znajdziecie we wszechobecnym internecie, gdyż nie da się ukryć wyraźnych błędów, niedociągnięć oraz braku pomysłów.

Przy każdym elemencie rozgrywki na początku jest „Zajebiście!”, po czym następuje reakcja typu „No nie…”. Cała gra jest bardzo podobna zarysem do dwójki… Tryb kariery w dwóch płaszczyznach, czyli wyścigi oraz eventy specjalne. Kupowanie samochodu i ulepszanie go… I tu są dwie drogi na początku naszej przygody:

1. Wybieracie garbusa i zaklinacie wszystko, co się da, żeby ten belzebubik trzymał się drogi.
2. Kupujecie obojętne, jaki inny samochód i klniecie trochę mniej, bo czasem wam coś wyjdzie.

Fizyka jazdy jest tak szalona jakby ktoś dał do niej jakiś modyfikator, dzięku któremu specjalnie wozy wybijają się z niewidocznych pikseli na trasie, hen daleko w przestworza i kręcą beczki z byle kamyczków. Biorąc garbusa spisujecie się na apogeum złości. Na szczęście na początek są dwa wozy do wyboru więc wybór jest oczywisty.

Samochody, jak i klasy mistrzostw, są podzielone na trzy kategorie, a im wyższą kategorię osiągniemy, tym nasz bluzgometr wskazuje większe i większe liczby, z uwagi chociażby na chaos i blur przy dopalaczu. Twórcy poszli w stronę szukania prędkości niczym w Burnoucie, co zaowocowało dosłownie zamazanym obrazem przy odpaleniu NITRO. Dopóki trzymamy się trasy jest ok, ale zazwyczaj nie trwa to zbyt długo. Wywrotki, beczki, salta, jazda bokiem wozu po trasie, obroty, piruety i inne abominacje akrobatyki są tutaj na porządku dziennym. Samochody w jednym momencie ważą tyle, co piórko, by za chwilę zmienić się w „grecki tankowiec Lotus”.

Tryb FlatOut to takie mistrzostwa obok trybu Kariery, trochę bardziej satysfakcjonujące z uwagi na losowość trybów i różnorodność samochodów. Co tu dużo mówić… Wolałem się ścigać właśnie tutaj niż starać się zarobić na coś innego niż garbus. Gdyby studio poszło bardziej w stronę tego trybu myślę że ich dzieło dostałoby o wiele lepszą ocenę.

Areny zaś to wiążący się z kulawą fizyką jazdy „Destruction Derby”, które samo w sobie też chyba porusza się o kulasach. Wzloty w przestworza przy morderczych uderzeniach, AI, które wręcz lgnie by zabić tylko Ciebie, oraz… GARBUS! Serio… Nawet nie próbujcie nim wchodzić w arenę.

Grafika? Cóż… Jakie było moje zdziwienie, gdy dostając kod do gry, zobaczyłem iż waży ona niecałe 6 giba. To są jakieś żarty… I nie mówcie zaraz czegoś typu „Ale to taka kompresja plików, wiesz to profesjonaliści”. Przypomnę wam, że jeden logotyp, który widzieliśmy przed załączeniem FlatOut’a 3 powtarza się i tutaj… I jest to jakże utalentowane Strategy First. BOŻE JAK JA NIENAWIDZĘ TYCH DARMOZJADÓW! Tekstury na poziomie czasów premiery Xboxa 360, zero antyaliasingu, żadnych fajnych efektów ani czegoś, co by przykuło uwagę w pozytywnym tego wyrażenia znaczeniu.

Tutaj dochodzimy do momentu gdzie mogę powiedzieć coś pozytywnego, a mianowicie chodzi mi o audio.

Soundtrack we FlatOut 4 jest niezły. Po prostu niezły, bo posiada mało utworów i skrypt gry został najwyraźniej ustawiony by priorytetowo puszczać niektóre tracki. Więc po jakimś czasie przyzwyczaiłem się do naciskania BACK po 40 razy przed startem wyścigu by ustawić np. takie „Twelve Foot Ninja – Invincible” albo „Beartooth – Aggresive”, zanim je znalazłem. Różnorodny soundtrack, każdy znajdzie coś dla siebie… Tylko czemu tak mało naprawdę ciężkich klimatów? Przecież one od zawsze były nieodzowną częścią tej serii.

Rozgrywka sieciowa to jakieś nieporozumienie… Lagi, DC, glitche – to wszystko non stop, niezmiennie występowało w każdej rozgrywce. A co w niej znajdziemy interesującego? To samo co w trybie dla jednego gracza z AŻ jedną zmianą. Wszystko jest jeszcze gorsze. Napomknę również o kolejnym razie, w którym spotykamy się z grą, która nie posiada Split-Screen rozgrywki… Jedynie do bólu słabe Hot Seat/Couch Gaming coś w jakże nieudolnie podrobione minigierki znane z poprzednich odsłon serii, lecz doprawione szczyptą impertynencji, fizyki losowej oraz zerowej ilości satysfakcji.

Podsumowując: FlatOut 4: Total Insanity to gra z potencjałem, który jak zwykle nasze kochane STRATEGY FIRST musiało zmarnować. Grafika budzi żałość, gameplay nie potrafi zainteresować, tryby niby zróżnicowane, ale i tak w sumie polegają głównie na tym samym. Gra powinna mieć podtytuł „Nie graj Garbusem!” albo „Ultmate utrzymanie się na trasie Simulator”. Nie polecam, nie radzę, nie trawię, nie rozumiem. To jest skandal, to co się dzieje z tą serią. Czwórka już widzi powoli wyjście z czeluści „crapów”, ale i tak nasz kochany flatałt jeszcze ma przed sobą długą drogę.

Podstawa jest… Jakiś zalążek pomysłu jest… Ale co z wykonaniem i z pomyśleniem o tym, czego oczekują gracze? Nadzieja jest, tylko po co dalej wierzyć w to zawrotnie drogie względem jakości coś i się znów rozczarować? #strategyfirst