Fallout 76. Nigdy nie miałem tak mieszanych uczuć

Jaki ja mam problem z tym tytułem. Z jednej strony widzę te wszystkie ułomności Fallouta 76, a z drugiej te ogromne pokłady rozgrywki, które ten produkt może zaoferować. To jest wprost niebywałe, jak jedna gra może dostarczyć tak wielu sprzecznych emocji na raz. Tutaj co chwilę natrafiamy na sytuacje, które wywołują w nas mieszane uczucia.

Spokojnie zmierzam sobie do celu misji.

Postanowiłem iść na przełaj, aby bez żadnej potyczki dotrzeć do punktu docelowego. Moją drogą jest gęsty las sosnowy, który udowadnia, że nowy system oświetlenia stworzony przez Bethesdę naprawdę daje radę. Pomarańczowe strugi światła przebijają się pomiędzy gałęziami drzew, a Spotify gra w tle Take Me Home, Country Roads. Nagle zauważam malutką chatkę znajdującą się na krawędzi urwiska. Otacza ją już dawno zniszczony płot, a nad okolicznym źródełkiem stoją ludzkie postacie, które zastygły już dawno temu, gdy spadły pierwsze bomby. Zamierzam ją zignorować. W końcu co może mnie tam czekać? Sterta śmieci, która mnie zaraz przeciąży i uniemożliwi szybką podróż? Coś mnie jednak ciągnie do tajemniczej chatki.

Zdecydowanym krokiem ruszam w jej kierunku. Okazuje się, że nie broni jej żaden stwór. Wokół obiektu znajdują się spodziewane śmieci i mała paczka naboi. Pozostaje mi zatem wejść do środka. Otwieram drzwi, które… przesuwają moją postać otwierając się. To nic. Jeszcze nie zwracam uwagi na błędy. Chęć eksploracji, chęć odkrycia tego co jest w środku powoduje, że już widzę to jak w tekście bronię najnowszego dzieła Bethesdy. Co znajduje w środku? Kilka regałów, biurko oraz… przycisk do windy! Okazuje się, że w małej drewnianej chatce jest ukryta winda! Dokąd prowadzi? Porzucona holotaśma, którą wkładam do Pip-Boya zdradza mi, że tuż pode mną, kilka metrów niżej jest silos rakietowy z bomba nuklearną! Okazuje się, że stoję tuż nad miejscem, która skrywa najniebezpieczniejszą broń ludzkości. Rzecz, która zniszczyła świat gry jest na wyciągnięcie ręki! Wchodzę zatem do windy i… Niestety, wita mnie czytnik biometryczny, który nie chce zawieźć mnie na dół. Wychodzę zatem z chatki przepełniony radością, jakiego odkrycia dokonałem, choć zamierzałem to miejsce pominąć.

W myślach widzę już jak udaje mi się kiedyś uruchomić windę i zjechać na dól, ale coś przerywa moje myśli. Okazuje się, że z okolicznego źródła wyskoczyły kretoszczury. Tak, rozkopały ziemię. Nie, nie pomyliłem się. Gra zaczęła festiwal błędów. W powietrzu zaczynają pojawiać się kopce szczurów, co sprawia, że jestem atakowany z każdej strony. Na szczęście szybko udaje mi się pokonać stworzenia, ale zaraz nadbiega wilk. Znaczy… tak mi się wydaje, że to wilk, ponieważ jest to tyko fragment rozciągniętej tekstury. Gdy uruchamiam system V.A.T.S. okazuje się, że jego dalsza część jest kilkaset metrów dalej. No i klimat szlag trafił.

Takich historii w Fallout 76 jest więcej. To one jednocześnie budują bardzo dobrą ocenę gry, by po chwili zniweczyć wszystko powodując, że ma się ochotę wyrzucić ją z dysku.

Błędy Fallouta 76 to jego największa zmora.

Gdyby nie ich obecność, mielibyśmy po prostu przestarzałą technologicznie grę, która jednak potrafi dostarczyć sporo frajdy. Bethesdzie udało się stworzyć świat, który naprawdę polubiłem! Problem w tym, że apokalipsa, która dotknęła Appalachi, dotyczy również kodu gry. Pełno tutaj mniejszych błędów, na które staramy się przymykać oko, ale się po prostu nie da! Ich jest zbyt dużo, żeby stale móc ignorować to co się dzieje wokół nas. W moim przypadku i tak miałem sporo szczęścia, ponieważ gracze stale zgłaszają problemy, przez które gra wyrzuca ich z serwera i uniemożliwia spokojna rozgrywkę. Z „większych” błędów – nie miałem żadnych dialogów oraz napisów w grze. Zgłosiłem to pomocy technicznej Bethesdy, która odpisała standardową formułkę o włączeniu i wyłączeniu gry. Rozwiązanie udało mi się znaleźć samemu (wystarczy zmienić język konsoli na angielski), a gdy poinformowałem o tym support – ten odpisał mi wielkie podziękowania, dziękując za mój „brillant mind”. Przyznam, uśmiałem się. Rzeczywiście, to gracze naprawiają produkcje Bethesdy.

Ale zastanówmy się nad czymś innym.

Czy jeśli gra pozbyłaby się wszystkich błędów to byłaby tytułem wartym uwagi! Jak najbardziej tak! To właśnie ta lepsza połowa sprawia, że chce poznawać kolejne historie z Appalachi. Dlaczego? Zacznijmy od tego, z czego śmiali się gracze. Czyli ze świata gry pozbawionego ludzkich NPC. Zupełnie nie rozumiem, skąd tutaj te wszystkie śmiechy, ponieważ jest to wytłumaczone fabularnie. Mieszkańcy regionu po prostu uciekli lub zginęli w walce.

W Fallout 76 odnajdziemy pełno holotaśm, które przedstawia nam ostatnie chwile zmarłych.

Nie są to jednak historie typowe dla serii Fallout. Tym razem mamy inne podejście do uniwersum. Świat gry jeszcze nie jest tak zwariowany jak pokazują to poprzednie odsłony. Tutaj nikt nam nie każe od razu zdobywać miniatomówki i iść walczyć. Fallout 76 to bardziej historia o tym jak ludzkość zachowałaby się w przypadku takiego kataklizmu. Szczęściarze z krypty 76 nawet nie byli świadomi ile tragedii wydarzyło się tuż za drzwiami ich domu. Mieszkańcy Appalachi starali się przywyknąć do nowego środowiska, organizować się, zwalczać choroby. Pod tym względem Fallout 76 przypomina klasyczne postapo, pokazujące ludzkie tragedie. Gracz może się tutaj wygłupiać, ale sam klimat świata jest bardziej poważny. Pojawia się jednak pewne pytanie. Czy w takim razie nie lepiej było stworzyć nowej marki? Cóż, taki tytuł w takim stanie miałby jeszcze większe problemy z dotarciem do konsumentów.

Cała „fabuła” gry sprowadza się tutaj do tego, abyśmy poznali większość mechanik dostępnych w tej produkcji.

Czuć, że to taki rozbudowany tutorial mający przeprowadzić nas przez wszystkie aspekty Fallouta 76. Poboczne zadania oraz sama eksploracja świata i odkrywanie jego tajemnic rekompensuje jednak przeciętny wątek fabularny. Tajemnice kryjące się za światem gry oraz historie z zadań pobocznych naprawdę potrafią zainteresować i sprawić, że jedynym powodem dla którego będziemy chcieli grać dłużej, będzie dokończenie danego wątku.

Jeśli ktoś nie polubił się z systemem rozbudowy osady w Fallout 4 to tutaj… również nie potrafię odpowiedzieć, czy C.A.M.P. się mu spodoba czy też nie. Wszystko przez to, że z jednej strony sama budowa działa jakoś sprawniej, wszystko jest bardziej responsywne. Nie musimy co chwilę się wracać, aby bronić osady. Z drugiej strony, gra nie zmusza nas do budowy naszego „domu”, jednak na pewnym etapie uzbieramy tak dużo śmieci i innych surowców, które będą nam wpadały co chwilę do ekwipunku, że nieopłacalne stanie się niebudowanie go. Dzięki temu odciążymy naszą postać i zyskamy schronienie. Ale znowu – co jak ktoś po prostu nie chce tego robić?

Taki właśnie jest Fallout 76.

Pełny sprzeczności, niedropacowań i cudownych misji pobocznych. Eksploracja może sprawić, że wprost zakochamy się w tym tytule, a za chwilę błędy sprawią, że odechce nam się grać. Wiecie co jest w tym wszystkim najgorsze? Że nawet po przeczytaniu kilku artykułów i obejrzeniu wielu minut z gry na YouTubie – wciąż nie będziecie wiedzieli czy tytuł się Wam podoba czy nie. I znów… Nigdy nie miałem tak mieszanych uczuć co do gry. Jednocześnie ją lubię, jednocześnie nienawidzę.