Don’t Sink – recenzja (PC)

Don’t Sink, przygodowa gra w której cofamy się do złotego wieku piratów jest debiutanckim dziełem Studia Eris. Ciekawostką jest to, że ekipa pracująca nad grą składała się wyłącznie z trzech osób i moim zdaniem nie odbiło się to znacząco na jakości gry ani jej grywalności. Sama produkcja nie posiada szczegółowego scenariusza, który mógłby prowadzić prostą linię fabuły.

Ciekawym faktem jest, iż gra podczas początkowego wyboru płci pirata nie narzuca z góry części naszego wyglądu – równie dobrze można pokierować kobietą mającą brodę, której pozazdrościłby jej nie jeden mężczyzna, który z kolei może przywdziać „seksowny” kobiecy stanik.

Akcja Don’t Sink dzieje się w fikcyjnym archipelagu, zbudowanym z szesnastu głównych wysp. Znajdują się tam miasta, w których dokujemy nasz statek. Mieściny różnią się otoczeniem i pogodą, która potrafi zachwycić nas, jak i naszego bohatera. Ten niejednokrotnie będzie się bowiem zatrzymywał w celu podziwiania aktualnej aury. Będąc przy zachwytach, gra posiada przepiękną, stylizowaną pixelartową grafikę. Moim zdaniem potrafiłaby przekonać do siebie nawet największych przeciwników pikseli – produkcja niewiarygodnie dobrze się prezentuje.

Bo pogoda zmienną jest…

Don’t Sink nie posiada głównego wątku fabularnego, konkretnego celu ani podpowiedzi, co należy robić. Z początku można czuć się zagubionym, bądź przytłoczonym mnogością miejsc do odwiedzenia oraz rzeczy do zrobienia. Niestety, jest to tylko pierwsze wrażenie szybko tłamszone miałkością rozgrywki i zawartości. W grze znajdziemy około dwudziestu unikalnych, często zabawnych zadań, które skutecznie urozmaicają czas. Nie spodziewajcie się przy tym długiej zabawy, grę można poznać na wylot podczas jednego lub dwóch posiedzeń.

Podczas przechodzenia Don’t Sink towarzyszyć nam będzie przyjemna, aczkolwiek niezapadająca w pamięć, korsarska muzyka. Minusem tutaj może być brak szant śpiewanych przez załogę, które umilałyby podróże morskie. Zaczynasz z miniaturową łódeczką, na której mieści się zaledwie 10 osób, lecz z biegiem czasu zdobywasz coraz to większe łodzie mieszczące nawet do 500 członków załogi. Duże wrażenie robi skala statków, różnica pomiędzy podstawową łódką a frachtowcem jest bardzo zauważalna poprzez ilość ekipy. Na mniejszym statku mieści się ich zaledwie dziesięciu razem z kapitanem, natomiast na prawdziwym kolosie jest miejsce dla kilku setek piratów. Okręt i załoga to główne rzeczy, jakie będziesz widzieć podczas swojej parogodzinnej wędrówki.

ahoj
I od razu wiadomo, że gra o piratach!

Statkiem przemieszczasz się pomiędzy wyspami w celu wykonania zadań lub zawalczenia z innymi piratami na morzu. Starcia polegają na ataku armatami, abordażu, ucieczce lub naprawie okrętu. Tylko od ciebie zależy jak je poprowadzisz: nie chcesz stracić dużo załogi? Strzelaj z armat. Nie chcesz mieć zniszczonego statku? Abordażuj. Ten polega na prostej minigierce polegającej na walce 2 kapitanów, a ilość ich życia określa ilość załogi. Jeśli nie chcesz zawracać sobie głowy walką, możesz ją pominąć, lecz w takim wypadku dostajesz jedynie 1/3 złupionego złota. Za złoto „kupujesz” załogę oraz pożywienie, statki i mieszkańców. Cywili można rekrutować do zdobytych krwią załogi wysp i miast na nich się znajdujących.

Jak to z filmów wiadomo, najlepsze potyczki to te nad przepaścią

Posiadane miasta przynoszą dochód w zależności od ilości mieszkańców jak i obecnej sytuacji gospodarczej. Złoto jest automatycznie zbierane gdy tylko odwiedzi się daną mieścinę. Oczywiście nie trzeba być złym, zbierającym podatki konkwistadorem. Można być pirackim superbohaterem, który zabija złoczyńców, pomaga mieszkańcom i jest „chłopcem na posyłki”. Gra szczodrze obdarza nas gotówką nie bez powodu, gdyż jest ona potrzebna w niesamowitych ilościach. Wystarczy jedno spotkanie z innym statkiem do oczyszczenia nas z mamony, ponieważ członkowie załogi, pożywienie i materiały do naprawy sporo kosztują. Sam łapałem się wielokrotnie na tym, że wolałem po prostu uciec niż brać udział w kolejnej bitwie morskiej.

Nawet delfinek się znajdzie!

W grze najbardziej przeszkadza schemat sterowania – jest nieintuicyjny i ubogo rozłożony. Przykładowo – jeden przycisk odpowiada kilku czynnościom, co o ile w przypadku podróży statkiem nie powinno przeszkadzać, to w zarządzaniu questami doskwiera. Jako iż tytuł ma w przyszłości zostać wydany na konsolach stacjonarnych, liczę, że tym razem autorzy nie polegną na tym aspekcie. Na szczęście twórcy obiecują dodanie możliwości samodzielnego ustawienia sterowania – wkrótce możemy spodziewać się stosownej aktualizacji. Moim ostatnim zarzutem jest powtarzalność, która pojawia się po dłuższym czasie rozgrywki: nazwy statków wielokrotnie się pojawiają, wydarzenia morskie się zapętlają. Pozostałe zadania polegają jedynie na podróży od wyspy do wyspy w celu dostarczenia ładunku.

Archipelag w całej okazałości

Podsumowując, Don’t Sink to gra z potencjałem na kilka godzin, z dosyć ciekawą aczkolwiek powtarzalną rozgrywką i przyjemną muzyką. Ubarwiona jest kilkoma smaczkami odnoszącymi się do innych tytułów, co potrafi znacząco umilić rozgrywkę. Zadania są skonstruowane w ciekawy i kreatywny sposób, zapewniając dobrą zabawę i eliminując w pewnym stopniu nudę. Jeśli jesteś fanem pirackich klimatów i filmów ze znanym kapitanem – warto zagrać.

Grę możecie zakupić na Steam, w cenie 35,99zł.