Detroit: Become Human – recenzja

Strach jest uczuciem, który towarzyszy naszemu gatunkowi od zarania dziejów. Powód tego uczucia ewoluował przez lata – ludzie pierwotni bali się dzikich zwierząt, obecnie zaś na sile zyskuje strach przed sztuczną inteligencją. Swoje obawy wyrażają obecnie nie tylko futurolodzy, lecz również uznane osobistości obcujące na co dzień z zaawansowaną technologią, tj. Elon Musk, Bill Gates czy zmarły niedawno profesor Stephen Hawking. Właśnie ta obawa jest podobno powodem spowolnienia prac nad SI.

Swego rodzaju bunt maszyn na własne oko możemy jednak zobaczyć w Detroit – exclusivie na konsole PlayStation 4. Pełen tytuł produkcji, czyli Detroit: Become Human, wprost sugeruje, iż wyposażone w sztuczną inteligencję maszyny nabywają cechy i zachowania właściwe ludziom. To na tym procesie oparta została cała linia fabularna tytułu, w którym kierujemy poczynaniami 3 postaci. Kara, Marcus i Connor to androidy, których rola w społeczeństwie oraz historia różni się w sposób diametralny. Dwa pierwsze humanoidalne roboty to defekty – androidy, które w swoim zachowaniu wyszły poza zaprogramowane schematy i wystąpiły przeciw swoim właścicielom. Zadaniem Connora jest odnajdywanie zbuntowanych pobratymców i przekazywanie ich w ręce sprawiedliwości. Gracz może jednak zadecydować, czy Connor nie zdecyduje się na wsparcie mechanicznych braci i sióstr.

Akcja gry rozgrywa się w nieodległej przyszłości. Zdaniem Davida Cage’a za 20 lat na każdej amerykańskiej ulicy będziemy mogli spotkać androidy, czyli roboty służące do usługiwania ludziom. Wachlarz obowiązków humanoidalnych robotów ma być niezwykle szeroki – od pomocy domowej, poprzez wsparcie dla osób niepełnosprawnych, na usługach seksualnych kończąc. Krótko mówiąc, androidy mają zastępować ludzkość we wszelakiego rodzaju obowiązkach. Taki stan rzeczy wprowadza jednak szereg negatywnych emocji wśród ludzi, którzy po upowszechnieniu się androidów, stracili dotychczasową pracę lub stanowisko w hierarchii społecznej.

Te smaczki mocno wpływają na rozgrywkę, ponieważ zdecydowanie najmocniejszą stroną tytułu oferowanego nam przez Quantic Dream jest historia, którą poznajemy z trzech różnych perspektyw. Przeplatające się wątki głównych bohaterów i ich wzajemne przenikanie dynamizują grę i sprawiają, iż poznajemy wątek z różnych perspektyw. Jest to szczególnie ważne doświadczenie, ponieważ umożliwia również wstępne rozplanowanie dalszych kroków, które podejmować będą bohaterowie. Te warto stawiać roztropnie, ponieważ niemal każda decyzja wpływa na dalszy rozwój fabuły. Na szczęście Quantic Dream pomyślało o osobach, które uwielbiają platynować tytuły i stworzyło drzewko historii, które umożliwia cofanie się do dowolnego miejsca rozgrywki w celu poznania alternatywnych rozwiązań.

A tych jest naprawdę sporo. Wielokrotnie po skończonym rozdziale, gdy zerkałem w postępy i podjęte wybory byłem zaskoczony, ile szczegółów zostało przeze mnie pominiętych. Podjęcie określonych wyborów otwiera jedne drzwi, aby zamknąć inne. W związku z tym niejednokrotnie, bardziej lub mniej świadomie, przestawiamy zwrotnicę na nowe tory. W omawianym tytule znajdziemy również QTE, które wbrew pozorom nie są tandetnymi zapychaczami czasu. Wręcz przeciwnie – żmudne zmywanie naczyń czy sprzątanie mieszkania ma wskazać graczom człowieczeństwo androidów.

Całość dopełnia dobrze skomponowana ścieżka dźwiękowa oraz genialna grafika. Wróć! Wrażenia wizualne dla wielu mogą okazać się przeciętne, zwłaszcza jeżeli przyjrzymy się otwartym przestrzeniom. Całą magią graficzną tytułu są jednak występujące postaci oraz ich mimika. Nie doświadczymy tu tępych wyrazów twarzy czy zaćmionych oczu. Ekipa odpowiedzialna za przekazywanie emocji za pomocą wizerunku spisała się na medal – nawet androidowe oczy przekazują w niektórych momentach więcej emocji, aniżeli spotykani na co dzień przechodnie w realnym świecie. Chapeu bas!

W Detroit: Become Human brakuje mi właściwie wyłącznie jednego – możliwości postąpienia według własnego przekonania. Grając w grę dostarczoną przez polski oddział Sony poczułem w pewnym momencie, iż nie zgadzam się z ruchami podejmowanymi przez jednego z bohaterów. Niestety, nie miałem możliwości obrócenia jego ruchów o 180 stopni względem tego, co zaplanowało Quantic Dream. Zdecydowanie było to dla mnie irytujące zjawisko, które, w całościowej ocenie, przysłużyło się jednak rozgrywce. Należy jednak postarać się zrozumieć ograniczenie swobody, które mogłoby spłycić grę. Większym minusem była również nieco zbyt oczywista fabuła przypisana do jednego z androidów, która nieco zaburzyła odbiór świetnie napisanej postaci. Szkoda – nieco większe skomplikowanie wątku z pewnością pozytywnie wpłynęłoby na ogólną rozgrywkę.

Detroit: Become Human to gra, którą wręcz pochłonąłem w przeciągu jednego weekendu. To tytuł, którego bohaterów starałem się zrozumieć. Doszło do tego, iż zacząłem utożsamiać się z Karą, Marcusem i Connorem, w związku z czym wiele decyzji sprawiło mi spore problemy. Detroit to w końcu produkcja, która porusza ważny temat nieuchronnego rozwoju technologii i wskazuje na możliwe korzyści oraz zagrożenia, które nierozerwalnie łączą się z wykorzystywaniem sztucznej inteligencji w coraz większym zakresie w przeróżnych aspektach życia. Gra zdecydowanie wzbudza emocje – nierzadko skrajne, które powinny nakłonić nas do głębszej refleksji.

Zwykło się mówić, iż obecne Detroit to miasto, które przeżyło własną śmierć. Dawniej obszar sukcesu, miejsce, w którym siedziby miały największe amerykańskie korporacje, dziś – opuszczona ziemia. Teren, do którego nikt nie chce wracać, miasto które w 2013 roku ogłosiło własną upadłość. Czy androidy są szansą na ponowny rozkwit miasta znajdującego się na terenie stanu Michigan? Nie wiem.

Wiem jednak, że do Detroit w wizji Quantic Dream wrócę. I radzę zajrzeć do niego każdemu posiadaczowi PlayStation 4, bo jest to jedna z najlepszych gier dostępnych na obecnej generacji konsol.