Destiny 2: Porzuceni – Czy gracz singlowy ma tutaj czego szukać?

Destiny 2 przez ostatni rok przeszło mnóstwo zmian. Teraz, gdy gra otrzymała już wszystkie najważniejsze dodatki, a jej fabuła dla „dwójki” jest zakończona, postanowiliśmy bliżej przyjrzeć się temu tytułowi.

Zazwyczaj jednak recenzje skupiają się na opisie najmniejszych niuansów, zmieniających się na przestrzeni miesięcy, których różnica będzie odczuwalna tylko dla najaktywniejszych graczy, regularnie ogrywających ten tytuł. Wszakże kto najczęściej sięga po tego typu produkcje? Fani gier sieciowych.

W ostatnich latach pojawiło się jednak kilka produkcji… innych.

The Division, Wildlands czy pierwsze Destiny oferują coś czego brakuje typowo sieciowym produkcjom, a jest to… w miarę rozbudowana fabuła. Zadałem sobie w takim razie pytanie: Czy ja, osoba, która jara się każdą nową odsłoną gier single player ma tu czego szukać? Czy twórcy zgrabnie łączą elementy offline i online? I wiecie co? Jak ja się cieszę, że dałem szansę Destiny 2! To jedno z ciekawszych growych doświadczeń ostatniego czasu.

Destiny 2 to strzelanina FPP (choć nie tylko) z elementami gier RPG. Zawsze podczas ogrywania tytułów RPG miałem taką myśl – fajnie by było pochwalić się komuś swoimi „itemkami” czy levelem i zobaczyć od czasu do czasu przechadzającego się innego gracza. Nie potrzebowałem rozbudowanych zadań grupowych dla wielu graczy, co to to nie.

Chciałem za to, abym czasem mógł wykonać z kimś prościutkie zadanie, ale żeby gra dalej kształtowała się jak w typowej produkcji dla pojedynczego gracza. Jakakolwiek próba wejścia w bardziej rozbudowane MMO kończyła się porażką ze względu na usypiającą warstwę fabularną lub fatalny system walki. Najwidoczniej swój limit uwielbienia gier online wyczerpałem kilkanaście lat temu w Tibii. Proszę przestać się śmiać.

Dokładnie wszystkie moje dziwne pomysły zostają wprowadzone w Destiny 2.

Gra umożliwiła mi eksploracje kilku ciekawie zaprojektowanych lokacji, gdzie bez problemu mogłem grać tak, jak miałem na to ochotę. Krótka misja w pojedynkę? Proszę bardzo. Poszukiwanie elementów potrzebnych do ukończenia wybranego zadania, przerywane na walkę z grupką wrogów, która spuszcza manto graczowi o niższym poziomie? Tego potrzebowałem! Jeśli chciałem, mogłem ukończyć dany fragment kampanii w pojedynkę, a gdy znajoma zaproponowała mi pomoc w przejściu etapu, do którego brakowało mi kilku punktów mocy to nic mnie nie ograniczało.

W Destiny 2 sami jesteśmy panami swojej gry i może to być czysto singlowe doświadczenie jak i przygoda na skalę MMO. Nawet klasyczne deathmatche w trybie sieciowym przeciwko innym graczom potrafiły sprawić mi tu masę zabawy. Wszystko dzięki temu, że korzystamy z tego samego uzbrojenia co w kampanii, więc czujemy jak nasza postać rośnie siłę.

Jak zatem wypada fabuła w Destiny 2 rozszerzonym o przygody z dodatków Klątwa Ozyrysa, StrategOS oraz Porzuceni?

Nie będziecie się nudzić. Podstawowa przygoda zabierze nas w nieco sztampową historię o walce ze złem w celu ocalenia ludzkości. Wszystko to jest jednak przeplatane kilkoma elementami podkreślającymi w jak fatalnym momencie historii znajduje się ludzkość, ukrywająca się przed przeważającymi siłami wroga. Opowieść pozwoliła mi łatwo wejść w świat gry i sprawić, że na końcu naprawdę czułem się jak bohater nowego dla mnie uniwersum.

Po skończonej fabule „podstawki” jedyna myśl jaka mi pozostała to „WIĘCEJ, TERAZ ZARAZ”. Na szczęście na pomoc przyszły dwa mniejsze dodatki, które skupiły się na przyziemnych sprawach przedstawiając bardziej kameralne historie:

Klątwa Ozyrysa pozwoliła mi przeżyć historię, w której musiałem powstrzymać rodzące się zło. Autorzy stworzyli przepiękne lokacje, a walki z bossami były tutaj dla mnie najlepsze ze wszystkich rozszerzeń.

StrategOS za to zabiera nas na zamrożonego Marsa gdzie wraz z nową bohaterką staramy się odkryć tajemnice maszyny zwanej Rasputin. Szkoda tylko, że w przypadku obu dodatków, aby mieć pełny obraz sytuacji musimy przeczytać dwa krótkie komiksy na oficjalnej stronie gry. Czytadełko jest przyjemne, ale jednak wolałbym się dowiedzieć tego z gry.

Na koniec został największy dodatek – Porzuceni.

Co tu się nie dzieje! Ginie jedna z ikonicznych postaci serii, nowy region, na który trafiamy zostaje przejęty przez Baronów, a na horyzoncie jawi się książę Uldren, którego stan psychiczny może doprowadzić do tragedii. Jakby tego było mało to lokacja po której się poruszamy to tak naprawdę połączone ze sobą kosmiczne skupiska skał. Dzieje się dużo, historia wciąga, a misje, które przyjdzie nam wykonywać stosują niewykorzystywane wcześniej tak często w grze mechaniki. Nie chcę jednak zdradzać czym to jest, ponieważ po tych wielu godzinach z podstawką i małymi dodatkami jest to naprawdę miła odskocznia, którą sami powinniście odkryć.

Skoro twórcom udało się tak zgrabnie połączyć mechaniki i fabułę z elementami MMO, sprawiając że singlowi gracze mają tutaj czego szukać, to czy nie pokpili sobie spraw technicznych?

Produkcję ogrywałem na zwykłym PlayStation 4 i nie można powiedzieć o Destiny 2 złego słowa. Gra imponuje oprawą wizualną, a dodatkowo potrafi sprawić, że zatrzymamy się, aby podziwiać widoki. Wszystko to dzięki monumentalnym rozmiarom map i obiektów, które się na niej znajdują. Silnik gry ponadto radzi sobie nawet z dużymi rozróbami, jednak zdarzyło mi się z dwa razy, że płynność produkcji znacząco spadła. Trwało to jednak tylko kilkanaście sekund i nie przeszkodziło w rozgrywce.

Utwory muzyczne przygotowane w grze brzmią fantastycznie, wpasowując się w kosmiczno-monumentalny klimat tytułu. Reszta efektów dźwiękowych również sprawdza się bez zarzutu. Strzał z broni brzmi inaczej w zależności od miejsca, w którym się znajdujemy, na różnych podłożach nasza postać wydaje różne efekty „tuptania” – wszystko gra.

Destiny 2 po tych wszystkich zmianach jest w tej chwili naprawdę bardzo dobrą grą.

Sam nie mogę się już doczekać kolejnej odsłony. Dzięki zagraniu w ten tytuł potwierdziłem się ponadto w jeszcze jednym przekonaniu. Warto dawać różnym grą szansę. Nawet jeśli myślimy, że coś nam nie podejdzie, to spróbujmy gdy tylko będziemy mieli do tego okazję. Spory upust cenowy, pożyczony nośnik… Powinno się próbować nowych rzeczy, bo może się okazać, że tytuł, który skreśliliście z list okaże się jednym z ciekawszych growych doświadczeń.