Dead or Alive 6 – recenzja

Dead or Alive 6 na pierwszy rzut oka wygląda jak typowa bijatyka z automatu ustawionego nad morzem. Wszyscy leją się po pyskach, a sterowanie jest banalnie proste. Produkcja Team Ninja to jednak coś więcej. Złożony system walki, wiele opcji zabawy, tryb fabularny… No i skąpe ubrania.

Dead or Alive 6 to chyba jedna z najprostszych gier tego typu. Przynajmniej na początku. Osoby, które po raz pierwszy grają w jakąkolwiek bijatykę szybko odnajdą się w nieskomplikowanym sterowaniu, a Ci, którzy już obili trochę twarzy – błyskawicznie będą w stanie pokonać kogoś, kto spędził z grą trochę czasu. Całość uproszczona jest do kilku przycisków, które raczej nie wyróżniają się czymś wybitnym. Mamy ataki pięściami i nogami. Jest obrona, są ruchy specjalne. Do tego „ten pasek pod życiem”, który ładuje się w trakcie grania, aby potem wykorzystać go do potężnego ciosu.

To tylko pierwsze wrażenie.

Jeśli chcemy grać na wyższym poziomie, to musimy już dokładnie poznać każdego z bohaterów. Brad Wong wygląda jakby był stale pijany, przez co jego ruchy są trudne do wyczucia. Gracz może łatwo oszukać przeciwnika i zaskoczyć go nietypowymi ciosami. Kasumi za to w banalny sposób jest w stanie szybko wykonać kilka ciosów pod rząd. Marie Rose, mimo tego, że wygląda niepozornie, również może zaskoczyć swoim wachlarzem ciosów. Dodatkowo combosy bohaterów wymagają już dużej wprawy i jeśli ich nie opanujemy, to szybko przegramy w sieci jedno starcie za drugim. Przydałoby się też poznać areny, na których toczymy pojedynki, ale tutaj jest gorzej niż w Dead or Alive 5. Większość z nich jest nudna i nie oferuje tylu interakcji jak te z poprzedniej części.

Nasze umiejętności walki łatwo natomiast poprawimy walcząc w trybie DOA Quest.

Na czym on polega? Czeka na nas ogromna lista starć, podczas których musimy wykonać dane czynności. Atak nogami, wykonanie combosa, pokonanie wroga w kilka sekund – tego typu wyzwania czekają na nas w grze. Za każde z nich otrzymujemy gwiazdkę, a po uzbieraniu ich odpowiedniej liczby odblokujemy kolejne wyzwania. Przy okazji otrzymamy również „materiał”, z którego wykonamy dodatkowe ciuchy dla naszych postacii. Standardowo – zarówno jak panie jak i panów możemy przebrać we wdzianka, które ich bardziej zakryją lub… sprawią, że będą wyglądali jakby na co dzień chodzili tylko w bieliźnie. Jeśli któregoś z zadania nie jesteśmy w stanie wykonać to gra prędko proponuje nam szybkie uruchomienie odpowiedniego tutoriala. Dzięki temu raz dwa poznajemy kolejne skomplikowane ciosy.

Dead or Alive 6 oferuje również tryb fabularny.

Historia w nim przedstawiona… *wzdycha*. No… nie odbiega od poziomu innych bijatyk. Mamy tutaj zatem do czynienia z mniej więcej czymś takim:

– Stoisz w drzwiach. Nie mogę wejść.
– Zaraz odejdę.
– Oooo nieee. Za wolno. Tym czynem obraziłeś pół mojego rodu i trzy wymiary.

*ROUND ONE*

Fabuła Dead or Alive 6 krąży wokół tytułowego turnieju, a do tego przeplata się kilka wątków dotyczących poszukiwania skarbu czy wskrzeszenia pewnej postaci. Skłamałbym jednak, że w pewnym momencie nie byłem nawet zainteresowany, co będzie dalej. Jeśli ktoś podchodzi do tego jak do kolejnego odcinka telenoweli, to będzie się dobrze bawił, ale jak ktoś szuka tutaj większego polotu i niesamowitych zwrotów akcji, to się srogo zawiedzie.

Dead or Alive 6 oferuje sporo różnych trybów zabawy.

Oprócz wspomnianej kampanii i DOA Quest mamy tutaj klasyczne Arcade, Survival czy pojedyncze starcia. Szkoda tylko, że tak ważny tryb sieciowy jest tak mocno ograniczony. Jedynym sposobem gry jest losowe wybieranie przeciwnika i… tyle. Nie zdecydujemy, czy chcemy walczyć z naszym znajomym – brak tutaj takiej opcji. Każde starcie też jest pojedynkiem rankingowym. Gra oferuje możliwość wybrania jakości połączenia drugiego gracza jednak zdaje się to kompletnie nie działać. Mimo ustalania jakości łącza na „dobre” to i tak odnajdywało mi graczy z którymi rozgrywka była niemożliwa przez monstrualne lagi.

A jak sprawuje się Dead or Alive 6 od strony technicznej?

Żart o tym, że Japończycy dopiero odkrywają Full HD jest tutaj aktualny. Jeśli nawet gramy na ustawieniach stawiających grafikę nad płynnością, to gra jest dalej brzydka. Tylko bohaterowie wyglądają nawet w porządku. Chociaż i tutaj mam wrażenie jest pewien krok w tył. Ciuchy w Dead or Alive mogą się rwać. Problem jednak w tym, że w poprzedniej odsłonie wyglądało to bardziej realistycznie i działo się częściej. Tutaj naprawdę musimy kogoś mocno obić, aby odsłonił się sześciopak wojownika czy kawałek biustu bohaterki. Tak… Dead or Alive wprost ocieka podtekstami seksualnymi. Piersi pań na pewno sprawiają im niewyobrażalne bóle kręgosłupa, a do tego zdaje się, że konsola najwięcej mocy poświęca na fizykę ich biustu. Bardzo ładnie za to wygląda pocenie i brudzenie się postaci. Wygląda to niezwykle realistycznie.

Dużo form zabawy, dobry system walki oraz kilka wpadek, jak np. ograniczony tryb sieciowy.

Takie jest właśnie Dead or Alive 6. To produkcja, przy której będziecie się dobrze bawić, ale wciąż jest miejsce na poprawki.