Darwin Project – pierwsze wrażenia

Gatunek Battle Royale dzięki sukcesowi Playerunknow’s Battlegrounds cieszy się niesłabnącą popularnością wśród graczy. Oczywiście im większa popularność danego gatunku, tym więcej deweloperów decyduje się na stworzenie gry odpowiadającej aktualnym trendom. W rezultacie rynek często zalewany jest klonami popularnych tytułów, lub grami zwyczajnie nudnymi i nieposiadającymi pomysłu na siebie. Czy Darwin Project jest takim tytułem?

Zacznijmy od samego pomysłu na grę. W przypadku tego tytułu nie mamy bowiem do czynienia z klonem PUBGa próbującym oddać jego mechaniki. Darwin Project ma swoją własną, unikalną wizję rozgrywki – w grze wcielimy się w  jednego z 10 wojowników, walczącego na dość małej, śnieżnej mapie. Oprócz bezpośredniego niebezpieczeństwa ze strony pozostałych uczestników zabawy musimy uważać, aby nie zamarznąć, tworząc ogniska pozwalające nam na jakiś czas ogrzać organizm. Oprócz tego w grze nie znajdziemy broni palnej, do dyspozycji gracza oddane zostały wyłącznie prymitywne narzędzia łowieckie – łuk z kilkoma rodzajami strzał, toporek, pułapki oraz… Śnieżki, którymi możemy obniżyć ciepłotę ciała naszych przeciwników.

Aspektem najbardziej oryginalnym jest natomiast tryb reżysera – w rozgrywce bierze udział bowiem 10 graczy ścierających się ze sobą na mapie, oraz jeden reżyser, który za pomocą latającej kamery nadzoruje pole bitwy wyłączając niektóre obszary mapy i utrudniając – lub pomagając – graczom. Może on także kontaktować się z wybranym przez siebie zawodnikiem i zrzucać w jego okolice pomocne przedmioty. Albo bomby atomowe, jeśli nie polubi się z danym graczem.

System ten tworzy bardzo ciekawy sposób interakcji pomiędzy graczami, stawiając ich na całkowicie innych pozycjach. Reżyserom, którzy nadużywają systemu grozi odebranie praw do używania tego trybu, jeśli ich praca zostanie oceniona nisko (po meczu każdy gracz ocenia reżysera nadzorującego rozgrywkę w skali 1-5). Odpowiada to trochę pomysłowi na turniej „Battle Royale” o którym opowiada m.in cykl książek „Igrzyska Śmierci” – tam również na rozgrywkę wpływały decyzję ludzi z zewnątrz, którzy mogli pomóc, lub przeszkodzić poszczególnym graczom. Niestety, ilość możliwych interakcji jest w becie dość ograniczona, przez co pomimo zastosowania tak ciekawego systemu, mecze rzadko zaskakują. Niczym w grach planszowych, zabawa może zyskać sporo jeśli mistrz gry jest dobry i potrafi zarządzać zabawą w sprawiedliwy sposób, niestety w Darwin Project taki mistrz gry ma bardzo mało do zrobienia.

Rozgrywka z punktu widzenia wojownika walczącego o przetrwanie również jest bardzo prosta, szczególnie jeśli chodzi o interakcje z innymi graczami. Model walki jest bardzo prosty, głównie ze względu na mały arsenał którym mogą dysponować gracze. Choć pułapki w które możemy zwabić naszych przeciwników to ciekawy pomysł, nie jest tak łatwo zwabić w nią przeciwnika, chyba, że w ferworze walki nie będzie on zwracał uwagi na to, gdzie stawia kroki. Walka wręcz wymaga przyzwyczajenia – każdy nasz cios powoduje bowiem odepchnięcie uderzonego przeciwnika o kilka metrów, co możemy wykorzystać zrzucając go w przepaść, lub zyskując dodatkowy czas na wycelowanie z naszego łuku. Podoba mi się lekkość z jaką odbywa się walka, niestety, nie należy ona do rozbudowanych, co w grze skupionej głównie na zabiciu pozostałych 9 graczy jest moim zdaniem bardzo ważnym aspektem.

Poza bitwą zadaniem gracza będzie magazynowanie przedmiotów potrzebnych do tworzenia broni, odzienia oraz ognisk, które musimy rozpalać. Zostało to uproszczone do minimum, aby podnieść dany surowiec musimy do niego po prostu podejść i nacisnąć przycisk akcji. Oprócz tak podstawowych rzeczy jak skóra czy drewno używane do craftingu na mapie znaleźć możemy także spawnowane przez reżysera części elektroniki, używane przez postaci walczące na mapie do ulepszenia specjalnych umiejętności przydatnych w walce, np. teleportu na krótkie odległości. Gdy natomiast natkniemy się na ślady obecności obcego gracza, np. ścięte drzewo, lub ślady butów na śniegu możemy poświęcając chwilę czasu wytropić go, dzięki czemu na kilka sekund będzie on dla nas wyraźnie zaznaczony na mapie.

Rozgrywka jest bardzo szybka, pojedyncza gra trwa mniej-więcej 5 do 10 minut w zależności od naszych umiejętności przetrwania oraz agresywności pozostałych uczestników zabawy. Jest to zatem zdecydowanie bardziej przyjazny krótkim posiedzeniom format w porównaniu do najpopularniejszych gier tego gatunku. W takim PUBGu zabawa może toczyć się bowiem ponad pół godziny.

Oprócz przejrzystej formuły rozgrywki z niskim progiem wejścia, Darwin Project przejawia swoją prostotę także w oprawie audiowizualnej. Pastelowe barwy, przerysowane, nieco kreskówkowe postaci, przyjemne dla ucha dźwięki otoczenia oraz przyjazna młodszym graczom radosna stylistyka sprawia, że jest to dobry tytuł dla nieco młodszych odbiorców, pragnących sięgnąć po grę z gatunku battle royale. Niestety, dorosłego odbiorcę gra może szybko znudzić. Po kilku odbytych meczach miałem wrażenie, że widziałem już niemalże wszystko co tytuł ma do zaoferowania – przynajmniej w dotychczasowej formie bety. Podoba mi się ta bardziej przyjazna w porównaniu do innych tytułów atmosfera, która przekłada się także na interakcje między graczami, ale niestety po ukończeniu meczu nie czułem potrzeby rozpoczęcia kolejnego.